Trawers. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 21
Forst rozłączył się i zaklął w duchu. Powinien spodziewać się, że tak to będzie wyglądało. Cóż, i tak nie miał wielkich nadziei. Nawet gdyby urzędniczka była skora do przeprowadzenia małego dochodzenia, nie ustaliłby zbyt wiele. Przy odrobinie szczęścia być może udałoby się skontaktować z osobą przyjmującą list, ale wówczas i tak musiałby liczyć na to, że pracownik poczty wykazałby się świetną pamięcią.
Wsunął telefon za pasek, a potem odsłonił zasłonkę i wyszedł z toalety. Jeden z więźniów spojrzał na niego kontrolnie. Ilekroć ktoś wchodził za parawan bez wyrecytowania odpowiednich formułek, budził w najlepszym przypadku umiarkowane zainteresowanie, w najgorszym agresję.
Forst wyszedł na korytarz i się rozejrzał. Na froncie pocztowym nie poczynił żadnych postępów, ale był jeszcze drugi, znacznie bardziej obiecujący. Problem polegał na tym, że wiązał się z pewnym ryzykiem.
Uzyskawszy pozwolenie od klawisza, Wiktor poszedł w kierunku celi, którą zajmowali najniebezpieczniejsi z więźniów. Znajdowała się na samym końcu bloku i kosztowała pewnie niemało. Jej lokatorów jednak było na to stać – i nie tylko na to. Tajemnicą poliszynela było, że jeden z nich zapłacił niemal sto tysięcy za przerwę w odbywaniu wyroku.
Wcześniej był to wydatek rzędu sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu tysięcy, ale po tym, jak media nagłośniły podobną sprawę we wrocławskim więzieniu przy Kleczkowskiej, ceny poszły w górę.
Forst zatrzymał się przed celą, nabrał tchu, a potem stanął w progu. Spojrzał na czterech osadzonych.
– Coś nie tak? – rzucił jeden z nich.
Dwaj leniwie na niego spojrzeli. Byli przyzwyczajeni do nieplanowanych wizyt – jeśli na Podgórze trafiał ktoś, kto orientował się co nieco w temacie, wiedział, do której celi się skierować, by załatwić to i owo.
Czwarty z więźniów podniósł się z pryczy i dał towarzyszom znak, że wszystko jest w porządku. Podszedł powoli do Forsta i oparł się o framugę.
– Co jest? – spytał. – Komórka nie działa?
– Działa.
– Więc co tu robisz?
Była w tym pytaniu nuta pretensji. Najwyraźniej Czachor nie podzielił się ze swoimi kumplami tym, że pomaga byłemu policjantowi w zdobywaniu narkotyków i innych rzeczy.
– Mam dla ciebie propozycję – odparł Wiktor.
– Nie interesuje mnie.
– Nie wiesz nawet, jaką mam na myśli.
– Nie muszę – powiedział Czachor i wyjrzał na zewnątrz. – Jest teraz zbyt gorąco, dopiero co dostałeś telefon.
– Nikt o tym nie wie.
– Nikt? – spytał więzień i się zaśmiał. – A nie zauważyłeś, jak klawisze na ciebie łypali podczas biegu na kołowrocie?
– Zauważyłem.
Czachor wciąż rozglądał się po pawilonie. Strażnicy na tej zmianie najwyraźniej byli opłaceni, bo wszyscy omijali szerokim łukiem celę czterech wpływowych więźniów.
– Będą cię trzepać, gadzie – oznajmił skazaniec. – Im więcej ode mnie dostaniesz, tym gorzej będziesz miał. Sama komórka to pół biedy, ale jeśli chcesz więcej heleny, będą problemy.
– Mówiłem ci, że kompot mi wystarcza.
Czachor zmarszczył czoło i się skrzywił.
– Więc o chuj ci chodzi?
– O informacje.
– Jakie?
– Takie, za które dobrze zapłacę. Znacznie więcej niż za telefon.
Więzień skrzyżował ręce na piersi i się uśmiechnął.
– Trzeba było tak od razu.
Forst przypuszczał, że kiedy rozmówca dowie się, o co chodzi, nie będzie w tak dobrym humorze. Wiedział, że musi odpowiednio mu to sprzedać. Nie tylko jeśli chodziło o cenę, ale także o formę.
– Wiesz, za co tu trafiłem?
Czachor wzruszył ramionami z tak teatralną obojętnością, że mógłby tym samym zapewnić sobie nominację do przyszłorocznych Oscarów.
– Białka nie okazałeś – odparł.
Rzeczywiście, nie okazał. Każdy na wejściu do celi musiał się odpowiednio wylegitymować – pokazać dokument z informacją o aresztowaniu i paragrafie, z którego postawiono mu zarzut. W przypadku Wiktora mijało się to z celem. Po przeniesieniu z aresztu śledczego każdy wiedział, kim jest.
– Chcieli mnie też zamknąć za te zabójstwa w górach.
– Ta?
– Postawili mi cały szereg zarzutów.
– Ale obskoczyłeś garunek tylko za Ukraińca?
– Tak – odparł Forst, starając się skupić na teraźniejszości, nie przeszłości. Mimo to oczami wyobraźni widział przez moment twarz Łowotara. – Resztę udało się prawnikowi obalić.
– I na cholerę mi to wiedzieć?
– Bo ten, który zabijał, nadal jest na wolności.
– No i?
– Zamierzał zrzucić na mnie winę, ale…
– Do rzeczy, kurwa, nie mam całego dnia.
– Chciał mnie wrobić – podkreślił Forst, wychodząc z założenia, że wszelkie przejawy donosicielstwa ustawią tę rozmowę na odpowiednim torze. – A teraz śmieje mi się w twarz.
Więzień sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar machnąć ręką i wrócić do celi.
– W jakiś sposób dobrał się do twojej przesyłki.
– Co? – rzucił Czachor.
– Ta gąbka, w której był kompot…
– Co z nią?
Wiktor skrzywił się, rozejrzał, a potem splunął na korytarz.
– Skurwiel skropił ją perfumami kobiety, którą zabił. Kobiety, na której mi zależało.
– O czym ty mówisz, człowieku?
– Olga Szrebska. Musiałeś o niej słyszeć.
Czachor