Trawers. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trawers - Remigiusz Mróz страница 20
– Lepszej hery?
– Nie. Ta w zupełności mi wystarcza.
– Do czasu. Jak będziesz chciał skuteczniej odciąć się od całego tego gówna, daj mi tylko znać.
– Potrzebuję komórki.
Czachor mruknął przeciągle, jakby był jubilerem mającym oszacować wartość kawałka diamentu. Szli wzdłuż ogrodzenia, z rękoma w kieszeniach, nie rozglądając się. Załatwiali interesy dokładnie tak, jak wszyscy inni więźniowie – i klawisze doskonale o tym wiedzieli. Najwyraźniej jednak szkoda im było czasu i energii, by zawczasu zapobiegać kontrabandzie. Woleli działać po fakcie, może dlatego, że wówczas mogli pstryknąć zdjęcie i pochwalić się potem swoimi osiągnięciami.
– Jakiej?
– Obojętnie.
– Mogę coś mieć. Kilka dni temu dostałem w mięsie.
Forst przez moment chciał zapytać, co to sformułowanie oznacza w gwarze więziennej, ale szybko zrozumiał, że to nie żadna metafora. Telefony często chowano w produktach spożywczych, a mięso nadawało się do tego wprost idealnie. Inną popularną metodą było wsadzanie cienkich smartfonów do podeszew butów czy umieszczanie ich w innych towarach elektronicznych.
– To stary, gówniany model.
– Ile ma minut?
Czachor spojrzał na niego, jakby urodził się wczoraj.
– Minutami się nie przejmuj, to już nie te czasy. Teraz wszyscy liczą gigabajty transmisji. Ale twoim komem nie wejdziesz do sieci. Jak chcesz smartfona, będziesz musiał poczekać do następnego…
– Chcę tylko dzwonić.
– Więc ten, co mam, wystarczy.
Forst przypuszczał, że tanio nie będzie, ale nie miał zamiaru się tym przejmować. Praca w policji nie należała może do najlepiej płatnych, ale kiedy nie miało się nikogo na utrzymaniu i zasadniczo chodziło się w jednej koszuli, można było odłożyć całkiem sporo. W porównaniu do innych osadzonych Wiktor był bogaczem. Przynajmniej jeśli brać pod uwagę legalne obroty.
– Ile? – zapytał.
– Czterysta pięćdziesiąt.
– Za dużo.
– To idź do gada, sprzeda ci minimum za pięć i będziesz musiał dokupić sobie kartę, a potem ją doładować. U mnie masz wszystko w pakiecie.
– Trzysta – skontrował Forst.
– Nie ma mowy.
– Trzysta pięćdziesiąt.
– Cztery stówy i jest twoja.
– W porządku.
Wiktor musiał przyznać, że ubił całkiem niezły interes. Nie musiał się targować, ale z pewnością robiło to lepsze wrażenie, niż gdyby przyjął pierwszą propozycję. Przez ten czas poznał cennik więzienny na tyle dobrze, by wiedzieć, że Czachor go nie okantował.
Klawisze – czy gady, jak nazywali ich osadzeni – sprzedawali szereg artykułów i usług. Za komórkę rzeczywiście trzeba było zapłacić około pięciuset złotych. Za gram marihuany trzy dychy, a amfetaminy kilka złotych więcej. Najdroższe były przysługi. Przeniesienie do innej celi wiązało się z wydatkiem rzędu trzech tysięcy, a dobra opinia od wychowka kosztowała dziesięć. Na to stać było tylko tych, którzy przed znalezieniem się za kratkami zdążyli nakraść najwięcej.
– Kiedy możesz mi ją dostarczyć?
– Za pół godziny w celi.
– Niech będzie.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze?
– Numer do urzędu pocztowego w Chełmie.
Więzień nie pytał, do czego mu potrzebny. Ten charakterystyczny brak zainteresowania stanowił jeden z niewielu atutów tego miejsca.
– Sprawdzę w necie.
Forst skinął głową i odszedł. Czuł na sobie spojrzenia strażników i przypuszczał, że przed ciszą nocną czekać będzie go przeszukanie. Nie musiał uściskać sobie ręki z Czachorem, by wiedzieli, że doszło do zawarcia jakiejś umowy.
Nie przejmował się tym. Było wiele miejsc w celi, gdzie mógł schować telefon. Wystarczyło zresztą obiecać jednemu ze współwięźniów, że będzie mógł zadzwonić do żony czy kochanki, a ten chętnie weźmie na siebie ryzyko.
Wrócił do celi i spojrzał na zegarek. Czasu przeznaczonego na spacer pozostało już niewiele. Jeśli chciał dać sobie w żyłę, powinien zrobić to teraz. Migrena jednak mu nie dokuczała, przynajmniej na razie. Uznał, że poczeka.
Po półgodzinie dostał telefon. Dostarczył go inny osadzony i nie musiał nawet specjalnie się kryć. Klawisze zaglądali do cel tylko co pewien czas, a nawet wtedy nietrudno było ich przechytrzyć.
W komórce był już wprowadzony numer z kierunkowym osiemdziesiąt dwa. Forst rozejrzał się, a potem poszedł do wnęki stanowiącej namiastkę toalety. Jeśli będzie miał pecha, trafi akurat na moment, kiedy jeden ze strażników wpadnie na kontrolę. Jeśli uśmiechnie się do niego szczęście, zdąży wszystko załatwić. Pozostali więźniowie raczej nie stanowili problemu – z drugiej strony nie mógł też liczyć na ich pomoc. Gdyby ktokolwiek inny dostał komórkę, zaraz zapewniliby go, że dadzą znać, gdy tylko gad pojawi się na horyzoncie.
Forst wybrał numer.
– Urząd pocztowy w Chełmie, słucham – oznajmiła mechanicznie urzędniczka.
– Dzień dobry – powiedział Wiktor najuprzejmiej, jak potrafił. – Potrzebuję informacji o nadawcy listu…
– Nie odebrał pan przesyłki? – wpadła mu w słowo.
– Odebrałem, ale…
– Udzielamy informacji, jeśli przesyłka jest rejestrowana i nie została odebrana w terminie. Można to zrobić ustnie lub pisemnie po udokumentowaniu uprawnienia w przeciągu…
– Niestety ten list nie był rejestrowany.
– A więc przekaz pocztowy?
– Też nie.
– W takim razie nie mogę udzielić informacji.
– To zwykły list.
– Proszę więc wprowadzić numer na naszej stronie internetowej. Być może…
– Nie mam dostępu do sieci – odparł Forst, wyciągając