Upał. Marcin Ciszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Upał - Marcin Ciszewski страница 25
Facet śmierdział potem, strachem i moczem, ale zachowywał kamienne milczenie.
Potocka przyglądała mu się uważnie przez szybę. Światło lamp padało prosto na jego twarz, pokrytą ciemniejącym z każdą godziną zarostem, piwne, nieobecne oczy, wąskie, zaciśnięte wargi. Mowa ciała wyrażała postawę obronną, bierną, ale za tą biernością stała niezłomna wola i dziesiątki godzin indoktrynacji.
Mahmud Saleh stanowił modelowy, podręcznikowy okaz fanatyka w zachodnim rozumieniu tego słowa.
Potocka miała pewność, że śledczy tylko tracą czas; owszem, konwejer, czyli przesłuchiwanie non stop, bez dania więźniowi szansy na sen, wybijanie go z pewności siebie natarczywymi pytaniami przez zmieniających się co dwie godziny śledczych, w końcu jest w stanie złamać system obronny najbardziej nawet odpornego człowieka. Czynności te, przy swojej generalnej skuteczności, miały jednak cechę, która w tym wypadku nie gwarantowała wystarczająco szybkiego powodzenia – zajmowały mianowicie dużo czasu. Czas, wedle żelaznego przekonania kapitan Potockiej, był właśnie tym czynnikiem, którego nie mieli. Pomału zapominała o niedawnych dylematach. Obraz zaciętej twarzy pojmanego mężczyzny ponownie wyzwolił w niej przemożną chęć działania. Być może ostatnią.
– I? – usłyszała za plecami głos.
Odwróciła się. Tyszkiewicz przyglądał się więźniowi z zainteresowaniem. Odniosła wrażenie, że celowo skupia wzrok na nim, by nie patrzeć na nią. Stał jednak bardzo blisko.
– Jeszcze nic – odparła. Poczuła w okolicach serca całkiem wyraźne ciepło.
– Nic nie powiedział?
– Nic ważnego.
Tyszkiewicz przez chwilę przysłuchiwał się szybko mknącemu strumieniowi pytań. Więzień milczał. Potocka milczała. Jej myśli tylko w iluzoryczny sposób były związane z czekającymi ją zadaniami.
– To może trwać w nieskończoność – mruknął Jakub.
– Otworzył się. Potem na ogół mówią. Choć niekiedy po jakimś czasie.
– Właśnie. Po jakimś czasie. Nie mamy czasu.
Teraz z kolei Potocka przyjrzała się więźniowi, a potem przeniosła wzrok na Tyszkiewicza.
– Możemy spróbować… – Zawahała się, a Jakub miał wrażenie, że wahanie nie dotyczyło przedmiotu wypowiedzi, tylko dobrania jak najbardziej adekwatnej formy – …nieco przyspieszyć moment, w którym zacznie mówić.
Spojrzenie zielonych oczu przepalało go na wylot. Czuł, że zaczyna się pocić. Cholerna klimatyzacja.
– Przyspieszyć?
– Zamiast brać go zmęczeniem, możemy pójść na skróty.
Jeden z techników obsługujących wariograf oderwał wzrok od odczytu i spojrzał na Potocką.
Tyszkiewicz ruchem brody nakazał mu powrót do pracy.
– Niech jadą dalej – powiedział w stronę pracowników Biura, adresując tę uwagę do bombardujących więźnia pytaniami Moskalewicza i Klebera. – A panią poproszę ze sobą.
Odwrócił się i wyszedł, słysząc za sobą szybki stukot obcasów. Na korytarzu było nieco chłodniej niż w Raju. W głębi korytarza zamajaczyła kanciasta sylwetka Krzeptowskiego. Tyszkiewicz machnął do niego ręką, bez słowa minął sekretariat, przepuszczając Potocką przodem, wskazał ręką fotel, a sam zajął miejsce najdalej jak mógł – za biurkiem. Krzeptowski stanął w drzwiach. Wypełniał całą framugę.
– Siadaj – powiedział Jakub.
Krzeptowski podniósł pytająco brwi, ale nie doczekawszy się wyjaśnień, bez słowa usiadł w fotelu.
Jakub odetchnął parę razy, bez sympatii spojrzał na wolno obracający się pod sufitem wiatrak, po czym starając się w pełni kontrolować mięśnie twarzy, zwrócił się do Potockiej:
– Słucham.
Kobieta przekrzywiła głowę. Kosmyk rudych włosów harmonijnie współgrał z jasną skórą dekoltu. Krzeptowski dostrzegł minę Jakuba i zaklął w duchu. Miał nawet wrażenie, że nie do końca udało mu się ukryć przekleństwo, bo Potocka przelotnie na niego spojrzała.
– Co wiemy o Mahmudzie Salehu? – zapytała niskim głosem, starannie akcentując słowa, powróciwszy spojrzeniem w stronę Tyszkiewicza. – Znamy jego imię, nazwisko, wiemy, że ukończył medresę, mówi językiem potocznym, ale widać, że sporo czytał. Miał na sobie profesjonalnie wykonany ładunek wybuchowy. To wszystko. Pana profilerzy starają się w tej chwili stworzyć jego portret psychologiczny, ale danych jest mało. Od razu może pan założyć, że nie będzie zbyt dokładny. Szczerze mówiąc, w ogóle wątpię, czy się do czegoś przyda. Z drugiej strony, wie pan równie dobrze jak ja, że ten człowiek nie działał sam. Grupa wysyłająca szahida to minimum pięć osób. Jeżeli ma w swoich szeregach następnych samobójców, może nawet liczyć dziesięciu ludzi. Albo więcej. Możliwe, że jego atak był tylko pierwszą próbą. Bardzo prawdopodobne, że będą dalsze. Brakuje nam czasu. W tej sytuacji kluczowe jest, by Saleh zaczął mówić… Mogę go do tego zmusić.
– Waterboarding? – zapytał Jakub. Czuł, że oboje rozmówcy przyglądają mu się uważnie. – Prąd elektryczny?
Potocka lekko wydęła wargi.
– Jeśli będzie trzeba… – odparła. – Jednak na początek spróbowałabym czegoś mniej inwazyjnego.
– Serum prawdy?
Tyszkiewiczowi stanął przed oczami widok zmrożonej na kość piwnicy i siedzącego pośrodku nagiego człowieka, któremu zadawał pytania. Za każdym razem brak odpowiedzi bezzwłocznie kwitował puszczeniem w ruch stojącej tuż obok wielkiej przemysłowej nagrzewnicy, której wylot celował prosto w nogi mężczyzny. Krzyk przesłuchiwanego nadal brzmiał w uszach tak samo ostro jak pół roku temu.
– Jeżeli teraz zadzwonię, będę miała odpowiednie środki za dwadzieścia minut. Ale…
– Tak?
– Po pierwsze muszę wiedzieć, że pan tego chce i to akceptuje. Po drugie byłoby mi łatwiej, gdybyście powiedzieli mi, czego się dowiedzieliście, gdy siedziałam z Salehem w pokoju przesłuchań.
Jakub się zastanowił. Potocka była konkurentką. Tyszkiewicz dobrze wiedział, choćby z niedawnego spotkania w gabinecie ministra, że linia frontu nie przebiega tylko pomiędzy służbami a terrorystami. Mimo wszystko w pewnych okolicznościach jego nowa znajoma mogłaby stać się sojuszniczką.
– Znalazłeś złodzieja astry?