Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz страница 26
– Więc może chociaż wytłumaczy mi pan, dlaczego w ogóle mi pomaga?
– Bo jest pan niewinny.
Tesarewicz czekał na więcej, ale najwyraźniej było to wszystko, co gość miał zamiar powiedzieć. W innych kwestiach Tadeusz był gotów to akceptować. W tej nie. Chciał się w końcu dowiedzieć, dlaczego ktoś wyciągnął do niego pomocną dłoń.
– Obawiam się, że musi pan być bardziej wylewny – powiedział.
– Nie, nie muszę.
– O ile chce pan, bym nadal milczał, to…
– Niebawem nie będzie miało to już znaczenia.
Tesarewicz zmrużył oczy, czując, jak wokół nich uwydatniają się zmarszczki.
– Wszystko stanie się jasne – zapewnił rozmówca. – W odpowiedniej chwili.
– Ta chwila właśnie nadeszła.
Na twarz mężczyzny znów wrócił lekki uśmiech. Nabrał głęboko tchu i niemal niezauważalnie pokręcił głową, jakby starał się zasugerować, że ma do czynienia z wyjątkowo krnąbrnym partnerem do rozmowy.
– Był pan legendą – odezwał się. – Swojego czasu wręcz ikoną.
Tesarewicz nigdy nie określiłby siebie w taki sposób. Wątpił też, czy zrobiłby to ktokolwiek inny.
– Owszem, nie dostał pan Nobla, nie występował w amerykańskim Kongresie, ale zrobił pan podczas PRL-u to, co należało. A potem nie przekuł pan tego w nic, co wynagrodziłoby panu całą tę walkę. To imponujące.
– Nie pasowałem do zwykłej polityki.
– Być może – przyznał rozmówca. – Lepiej sprawdzał się pan tam, gdzie naprawdę trzeba było walczyć, a nie jedynie pozorować starcia.
Przez chwilę obaj milczeli.
– Miał pan imponujący życiorys – dodał mężczyzna. – Współorganizował pan struktury opozycyjne, pomagał w zwoływaniu strajków, a nawet wykładał pieniądze na Solidarność z własnej kieszeni.
– Nie ja jeden.
– Ale za pana władza wzięła się z wyjątkową zapalczywością. Wyrzucono pana z pracy, był pan ofiarą licznych rewizji i zatrzymań. Na przesłuchaniach tłukli pana bez skrupułów, prawda?
– Prawda.
– Po wprowadzeniu stanu wojennego nie udało się pana zatrzymać, uciekł pan milicji sprzed nosa. Ukrywał się pan, był poszukiwany listem gończym. A kiedy w końcu pana dopadli, pokazali, kto tu rządzi, prawda?
Tesarewicz nie odpowiedział, wychodząc z założenia, że rozmówca moment wcześniej mógł o tym wszystkim przeczytać w Wikipedii.
– Trzymali pana długie lata. Siedział pan w Strzebielinku, potem na Białołęce. Bez kontaktu z rodziną, właściwie bez żadnych praw. Wegetował pan, a całe pana życie się zawaliło. Interweniowało w pańskiej sprawie Amnesty International, uznali pana za więźnia sumienia. W końcu los się do pana uśmiechnął, wyszedł pan wcześniej od kolegów, którzy siedzieli do osiemdziesiątego szóstego. Do momentu amnestii, którą nieco ponad normę rozszerzył Kiszczak.
Tadeusz nie chciał wracać myślami do tamtych czasów. Zgarbił się nieco, wpatrując się w oczy rozmówcy.
– Dąży pan do czegoś konkretnego? – zapytał. – Bo opisał pan życiorys nie bohatera, a przeciętnego opozycjonisty z lat osiemdziesiątych.
Mężczyzna poprawił poły marynarki. Nie miał krawata, ale z pewnością stać go było na najlepsze markowe produkty. Koszula nie miała ani jednego zagięcia, sam materiał sprawiał wrażenie, jakby miał zawsze pozostać wyprasowany. Marynarka prezentowała się jeszcze lepiej, a perfumy były tak wyraźne, że czuć je było nawet mimo więziennego smrodu.
Rozmówca obrzucił wzrokiem salę widzeń.
– Po transformacji państwo polskie powinno zapewnić panu godziwą emeryturę, wielokrotnie wyższą od tych, które pobierają dawni oficerowie ubecji i esbecji. Szczególnie, że nie popędził pan do koryta, jak wielu innych; został pan w cieniu. I jak odpłaciła się panu za to Polska? – Mężczyzna z powrotem skupił spojrzenie na Tesarewiczu. – Takich ludzi jak pan powinniśmy wynosić na piedestały, a nie zamykać w więzieniach.
– Więc realizuje pan jakąś krucjatę? Chce pan, żeby Polacy przypomnieli sobie o Kuroniu, Walentynowicz i innych? – spytał chrapliwie Tadeusz i odchrząknął. – Coś panu powiem: pamiętają o nich. Tyle że o każdym inna strona sceny politycznej.
– Może.
– Reszty nie interesuje to, o czym pan mówi. Nikogo dzisiaj nie obchodzi, że bito nas, skundlono, zamykano, a naszym rodzinom grożono. Samo słowo „solidarność” trąci myszką. A wszystko, co się z nią wiąże, to obciach, przaśne wspomnienie niezrozumiałej przeszłości.
– Cóż…
– I pan chce to zmienić? Wyciągając mnie z więzienia?
Tadeusz widział, że nie w tym rzecz. Mężczyzna nie musiał się odzywać, by były opozycjonista zrozumiał, że w całej sprawie jest drugie dno, a jego rozmówca realizuje zupełnie inne interesy. Swoje własne.
12
Komenda Rejonowa Policji, Śródmieście
Przesłuchanie rozpoczęło się dość szybko. Policjanci wyrecytowali wszystko to, do czego obligowało ich prawo, ale na tym nie poprzestali. Prowadzący czynności zaproponował, że znajdzie w internecie numer do kancelarii – wystarczy, że Oryński wskaże, kto będzie go bronił.
– Nie potrzebuję adwokata – zadeklarował Kordian.
– Jesteś pewien?
Przesłuchujący go funkcjonariusz sprawiał dość neutralne wrażenie. Nie wyglądał na sympatycznego, ale nie patrzyło mu z oczu przesadnie źle. Lekko oskarżycielsko, ale tego należało się spodziewać.
– Tak – zapewnił Oryński.
– W takim razie przejdziemy do rzeczy?
Kordian pokręcił głową.
– Jestem przesłuchiwany w charakterze podejrzanego.
– To było pytanie czy oznajmienie?
– Oznajmienie. I sugestia zarazem.
Policjant uśmiechnął się lekko. Mógł mieć najwyżej czterdzieści pięć lat, choć gdyby szacować wiek wyłącznie na podstawie dużych zakoli, trzeba by mu dać co najmniej dziesięć