Inferno. Дэн Браун

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Inferno - Дэн Браун страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Inferno - Дэн Браун

Скачать книгу

się ze mną u licha dzieje?

      Nieprzerwanie miał przed oczyma obrazy siwowłosej kobiety i złowieszczej maski. Jestem życie. Jestem śmierć. Próbował się otrząsnąć z tej wizji, lecz ona za nic nie chciała zniknąć. Dwie maski z ulotki spoglądały na niego pusto.

      „Wspomnienia pozostaną zamazane i chaotyczne”, powiedziała mu Sienna. „Przeszłość, teraźniejszość i wyobrażenia będą mieszały się ze sobą”.

      Langdon poczuł zawroty głowy.

      Gdzieś w głębi mieszkania zadzwonił telefon. Było to przeszywające, staromodne dzwonienie, dochodzące chyba od strony kuchni.

      – Sienna?! – zawołał Robert, wstając.

      Żadnej odpowiedzi. Doktor Brooks jeszcze nie wróciła. Po kolejnych dwóch sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka.

      – Ciao, sono io – wesoły głos Sienny popłynął z głośniczka. – Lasciatemi un messaggio e vi richiamerò.

      Rozległo się piknięcie, a po nim jakaś spanikowana kobieta zaczęła nagrywać wiadomość, mówiąc z silnym wschodnioeuropejskim akcentem. Jej głos odbijał się echem od ścian przedpokoju.

      – Sienna, tu Danikova! Gdzie ty? Tu strasznie! Twój przyjaciel, doktor Marconi, on zabity! Szpital szalejeee! Policja jest! Ludzie mówić im, że ty uciekła, ratując jakiś pacjent! Dlaczego?! Ty nie znasz go! Policja chce mówić do ciebie! Zabrała twoje akta! Ja wiem, informacja tam nieprawdziwa, zły adres, bez numerów, fałszywa wiza. Nie znajdą cię dzisiaj, ale niedługo na pewno! Próbuję ostrzec. Tak mi przykro, Sienna.

      Na tym połączenie się zakończyło.

      Langdon poczuł kolejną falę wyrzutów sumienia. Już wcześniej się domyślił, że doktor Marconi załatwił Siennie pracę w szpitalu. Pojawienie się Roberta kosztowało go życie, a impuls, który kazał Siennie ratować pacjenta, i ją może w przyszłości drogo kosztować.

      W tym momencie usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi w głębi mieszkania.

      Doktor Brooks wróciła.

      Chwilę później ożyła automatyczna sekretarka.

      – Sienna, tu Danikova! Gdzie ty?…

      Langdon skrzywił się, wiedząc, co lekarka zaraz usłyszy. Gdy odsłuchiwała nagranie, szybko odłożył na miejsce ulotkę i posprzątał na biurku. Potem przemknął się do łazienki, czując wstyd z powodu grzebania w przeszłości swojej gospodyni.

      Dziesięć sekund później ktoś zastukał cicho do drzwi.

      – Zostawiam ci rzeczy na klamce – powiedziała Sienna głosem drżącym ze zdenerwowania.

      – Bardzo ci dziękuję – odparł Langdon.

      – Jak się ubierzesz, przyjdź, proszę, do kuchni – dodała. – Muszę ci coś pokazać, zanim gdziekolwiek zadzwonimy.

      Sienna przeszła ciężkim krokiem do skromnej sypialni. Wyjęła z komody parę dżinsów i sweter, a potem zaniosła je do drugiej łazienki.

      Spoglądając na własne odbicie w lustrze, uniosła dłoń i pociągnęła mocno za blond kucyk, by ściągnąć z głowy perukę.

      Z lustra patrzyła teraz na nią łysa trzydziestodwuletnia kobieta.

      Nie brakowało jej w życiu wyzwań, ale choć nauczyła się polegać na własnym intelekcie i przezwyciężać kolejne przeszkody, ostatnie wydarzenia wytrąciły ją z równowagi.

      Umyła ręce i twarz, zmieniła ubranie i ponownie przywdziała perukę, naciągając ją starannie. Nieczęsto użalała się nad sobą, lecz tym razem gdy łzy napłynęły jej do oczu, wiedziała, że nie zdoła ich powstrzymywać.

      Zapłakała nad życiem, którego nie umiała kontrolować.

      Zapłakała nad mentorem, którego zabito na jej oczach.

      Zapłakała nad własną samotnością, która przepełniała jej serce.

      Nade wszystko jednak płakała z powodu przyszłości, która nagle stała się tak niepewna.

      Rozdział 9

      Przebywający na dolnym pokładzie luksusowego jachtu facylitator Laurence Knowlton siedział w swoim szklanym boksie, z niedowierzaniem spoglądając na ekran komputera, z którego przed momentem zniknęło nagranie przekazane Konsorcjum przez ostatniego klienta.

      I ja mam przesłać coś takiego mediom?

      W ciągu dziesięciu lat pracy dla Konsorcjum wykonał wiele dziwacznych zadań, które były albo niegodne, albo nielegalne. Działanie w szarej strefie moralności było chlebem powszednim dla jego firmy – organizacji, której etyka opierała się na tylko jednym filarze, a było nim zadowolenie klienta za wszelką cenę.

      Robimy, co każą. Nie zadajemy pytań. Pod żadnym pozorem.

      Mimo to Knowlton czuł niepokój na myśl o przekazaniu nagrania mediom. Dotychczas bez względu na stopień dziwaczności zlecanych mu zadań zawsze rozumiał, o co chodzi zleceniodawcy… pojmował jego motywy… wiedział, co chce osiągnąć.

      Ten przekaz był inny.

      Coś mu w nim nie pasowało.

      I to bardzo.

      Raz jeszcze włączył nagranie, mając nadzieję, że kolejne wyświetlenie rzuci nieco więcej światła na sprawę. Podkręcił głośność i usiadł wygodniej, by obejrzeć dziewięciominutową prezentację.

      Kamera, tak jak poprzednio, zanurkowała pod powierzchnię dziwacznego podziemnego jeziora zajmującego dolną część jaskini skąpanej w czerwonawej poświacie. Raz jeszcze pogrążyła się w lśniącej toni, by pokazać pokryte mułem dno jaskini. I znów Knowlton mógł przeczytać treść wyrytą na zatopionej tabliczce.

TUTAJŚWIAT ZMIENIŁ SIĘ NA ZAWSZE

      Niepokojące było to, że pod inskrypcją znajdował się podpis klienta Konsorcjum. No i ta jutrzejsza data… Na jej widok Knowlton poczuł się jeszcze gorzej. Ale dopiero następne ujęcia doprowadziły jego umysł na skraj paniki.

      Kamera skręciła w bok, ukazując zadziwiający obiekt wiszący obok tabliczki.

      Była to przytwierdzona do podłoża stalową linką pofałdowana sfera z folii. Wydawała się delikatna i ulotna niczym bańka mydlana, przezroczysty kształt poruszał się pod wodą jak balon napompowany nie helem, tylko galaretowatą, żółtobrązową cieczą. Amorficzny pojemnik był rozdęty i miał niecałe pół metra średnicy. Znajdująca się w środku ciecz wirowała wolno za przezroczystymi ścianami, jak oko rodzącego się w ciszy cyklonu.

      Jezu, pomyślał Knowlton, czując pot występujący mu na czoło. Zawieszony nad dnem pojemnik wydał mu się za drugim razem jeszcze bardziej złowieszczy.

      Obraz powoli zaczął niknąć.

Скачать книгу