Nieodgadniona. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieodgadniona - Remigiusz Mróz страница 14

Nieodgadniona - Remigiusz Mróz Damian Werner

Скачать книгу

Nie, więcej. Wyglądała na coraz bardziej zszokowaną.

      Kiedy skończyłem, potrzebowała chwili, by wszystko przyswoić. Skorzystałem z okazji i zjadłem nigiri z łososiem, wcześniej zanurzywszy końcówkę ryby w sosie sojowym. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że ostatnio karmiłem się wyłącznie trzema rzeczami: wodą, chmielem i słodem jęczmiennym. Z lekką domieszką procentów.

      – I jesteś pewien, że to powiedziała?

      – Co?

      – Że są inne kasety? I że musisz je znaleźć?

      – Raczej się nie przesłyszałem.

      Znów zamilkła i przez jakiś czas się namyślała.

      – Ale co na nich jest? – zapytała. – I gdzie one są?

      – Nie wiem.

      Wbiła wzrok prosto w moje oczy. Tym razem wytrzymała o wiele dłużej.

      – W takim razie najwyższa pora się dowiedzieć – stwierdziła.

      6

      W celi przejściowej byłam sama, ale nie był to główny powód, dla którego czułam się samotna. Ktoś kiedyś powiedział, że najbardziej osamotnieni jesteśmy, gdy obserwujemy, jak cały świat upada, a my nie możemy nic z tym zrobić. I miał rację.

      Po tym, jak policja zatrzymała mnie i Glazura na placu Wolności, trafiłam prosto do aresztu śledczego. Zostaliśmy rozdzieleni, a ja nie miałam okazji, by czegokolwiek się dowiedzieć.

      Wiedziałam jedno – to nie Glazur przygotował zasadzkę. Ktokolwiek to zrobił, chciał pozbyć się nas obojga.

      Miałam kilka typów. Zaczynając od Werna, przez Klizę, a kończąc na ludziach Roberta szukających zemsty. Zemsty lub pieniędzy zabranych przeze mnie do Niemiec. Były to gigantyczne środki, które systematycznie przelewałam na szereg kont, przygotowując się do ucieczki od męża.

      Motywacji było aż nadto. Zarówno jeśli chodziło o tych, jak i innych kandydatów. Każdemu potrafiłam przypisać jakiś powód, dla którego mógłby chcieć mnie zniszczyć.

      Ale który z nich byłby gotów poświęcić dziecko?

      Wciąż miałam przed oczami wyraz twarzy Wojtka, a w myślach świadomość tego, że potrzebuje mnie teraz bardziej niż kiedykolwiek. Poza mną nie miał nikogo, w tej chwili musieli otaczać go całkiem obcy ludzie.

      Kto zgotował mu ten los?

      Pora spojrzeć prawdzie w oczy, uznałam. Przecież doskonale znałam odpowiedź na to pytanie.

      Kogo chciałam oszukać? Siebie? Tak jak oszukałam Wernera?

      Wiedziałam aż za dobrze, kto i dlaczego wziął mnie na celownik. I przecież właśnie z tego powodu w ostatniej chwili krzyknęłam do Damiana, by szukał pozostałych kaset.

      Czy to mogło cokolwiek zmienić? I sprawić, że jakimś cudem uniknę więzienia?

      Tocząc wzrokiem po pustej celi, łudziłam się jeszcze, że tak. Kiedy jednak drzwi się otworzyły i w progu zjawiła się dziewczyna, z którą wedle wszelkiego prawdopodobieństwa miałam spędzić następne kilka godzin, cała nadzieja prysła.

      Współwięźniarka usiadła na pryczy naprzeciwko, a potem pochyliła się i oparła ręce na kolanach. Wpatrywała się we mnie wyzywająco, choć nie odzywała się słowem. Liczne tatuaże na rękach nie były żadnymi dziełami sztuki, ale zwyczajnymi dziarami, o jakie można wzbogacić się jedynie w więzieniu.

      Była obcięta na zero, rysy twarzy miała mocno ciosane, niemal męskie. Podkrążone oczy i zaczerwienione spojówki kazały mi sądzić, że dziewczyna potrafi załatwić sobie za kratkami rzeczy, które przynajmniej na jakiś czas przenoszą ją do innego świata.

      – Migota – odezwała się.

      Uniosłam wzrok, ale nie odniosłam wrażenia, żeby którakolwiek z lamp mrugała.

      – A ty? – dodała.

      Dopiero teraz zrozumiałam, że mi się przedstawiła.

      – Kasandra.

      Migota uśmiechnęła się szeroko, a ja zauważyłam ciemny nalot przy nasadzie jej zębów.

      – Czyli dobrze trafiłam – skwitowała.

      Od momentu gdy weszła do celi, nie miałam wątpliwości, że to nieprzypadkowe spotkanie. Teraz otrzymałam wyraźne potwierdzenie.

      – Nie wyglądasz na zdziwioną – zauważyła.

      – Powinnam być?

      – No chyba, kurwa, nie.

      Podniosła się, jakby miała zamiar mnie zaatakować, ale ja nie ruszyłam się ani o centymetr. Nie miałam zamiaru jej prowokować i liczyłam jeszcze na to, że uda mi się wyjść z opresji obronną ręką.

      Stanęła przede mną i spojrzała na mnie z góry.

      Dziwne. Nie czułam zagrożenia, nie wystąpiło to znajome uczucie, które nadchodziło, ilekroć Robert podnosił na mnie rękę.

      Mimo to wiedziałam, że niewiele trzeba, by w tej sytuacji pięści poszły w ruch.

      – Strasznie chujowa sprawa z twoim dzieckiem – rzuciła Migota.

      Skinęłam głową.

      – A jeszcze słabiej, że nie możesz się nim zaopiekować.

      – To prawda.

      – No i że to twoja wina.

      Skierowałam na nią wzrok, a potem powoli się podniosłam. Nie cofnęła się ani o krok, przez co znalazłyśmy się w odległości kilku centymetrów od siebie. Spojrzałyśmy sobie w oczy.

      – Zjebałaś mu całe życie, dziewczyno.

      Była o kilka lat młodsza ode mnie, ale najwyraźniej jej to nie przeszkadzało.

      – Mógł rwać laski, walić driny z kumplami i korzystać z życia, a zamiast tego będzie pierdolonym warzywem.

      Starałam się jej nie słuchać. Robiłam wszystko, by jej słowa trafiały gdzieś obok mnie. Powtarzałam sobie w duchu, że skoro do tej pory nie zaatakowała, to nie ma zamiaru robić tego jako pierwsza. Prowokuje mnie, licząc na to, że ja zacznę.

      – Naprawdę masz to w dupie? – spytała. – Co z ciebie za matka? Nie czaisz, że twój syn będzie cię teraz potrzebował bardziej niż wcześniej?

      Nie odpowiadałam.

      Myślałam o tym bez przerwy. Miałam wrażenie, że częściej, niż brałam oddech. W dodatku przypominały mi się te wszystkie momenty, kiedy musiałam zostawić Wojtka. Pierwsze odwiezienie

Скачать книгу