Nieodgadniona. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nieodgadniona - Remigiusz Mróz страница 4
– Wiesz dobrze, że nie masz wyjścia – ponaglił mnie. – Oddaj broń.
Wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja dostrzegłam, że cały się trzęsie. Robił wszystko, by sprawiać wrażenie opanowanego i pewnego siebie, ale w rzeczywistości musiał ledwo radzić sobie z paniką.
Być może mogłam to jakoś wykorzystać.
Ale jak? Strzelić w kolano, a potem sypać na ranę sól dopóty, dopóki nie wyjawi mi, gdzie trzyma Wojtka?
Byłam zdolna do wielu rzeczy, ale nie do tego.
Znacznie łatwiej przyszło mi podjęcie decyzji o poświęceniu samej siebie. Do tego bowiem wszystko się sprowadzało. Wiedziałam, że jeśli oddam Wernowi broń i poddam się, osiągnie to, co zamierzał przez uprowadzenie Wojtka.
Nie było innego wyjścia.
– Przyznam się do wszystkiego – odezwałam się. – Pójdę na policję z samego rana, tylko…
– Wszystko po kolei – uciął. – Najpierw daj mi ten pistolet.
Spojrzałam na jego trzęsącą się rękę. Potrzebowałam solidniejszych zapewnień, jeśli miałam zrobić to, czego Damian ode mnie oczekiwał.
– Złożę zeznania – powiedziałam. – I opiszę, co się stało w Rewalu. Tego chcesz, prawda? Żebym poszła siedzieć za zabójstwo Roberta?
– Nie. Nie za to.
Nie musiał dodawać nic więcej. A jednak zdecydował się to zrobić.
– Nie obchodzi mnie, za co cię skażą – dorzucił. – Liczy się dla mnie to, że trafisz tam, gdzie powinnaś.
Patrząc w jego oczy, odniosłam wrażenie, że zależy mu nie na zemście, ale na sprawiedliwości. I być może dlatego jego słowa sprawiły mi więcej bólu, niż się spodziewałam.
– Muszę mieć gwarancję, że go nie skrzywdzisz, Wern.
– Masz ją.
– I że wróci do domu.
Damian skinął głową, a potem znacząco spojrzał na wyciągniętą dłoń. W końcu podjęłam jedyną możliwą decyzję i ostrożnie podałam mu pistolet. Natychmiast wyszarpał mi go z ręki, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Sprawiał wrażenie, jakby nogi miały się pod nim ugiąć.
Cofnął się, a raczej zatoczył o kilka kroków w tył, po czym opadł ciężko na fotel.
Nie mierzył do mnie, nie groził mi, nie wyglądał nawet, jakby źle mi życzył. Uniósł wzrok z wdzięcznością, a potem wbił go we mnie. Stałam na środku poddasza jak sparaliżowana.
– Zwariowałaś? – odezwał się Damian.
Uniosłam brwi, bo było to ostatnie, co spodziewałam się od niego usłyszeć.
– Naprawdę sądzisz, że mógłbym porwać Wojtka? – dodał, kręcąc głową. – Za kogo ty mnie masz?
– Ale…
– Nie mam z tym nic wspólnego.
Jakby na potwierdzenie tych słów zaczął siłować się z magazynkiem. W końcu udało mu się go wysunąć.
– I nie miałem pojęcia o żadnym uprowadzeniu, dopóki mi o tym nie powiedziałaś.
– Ale… – powtórzyłam.
– Mierzyłaś do mnie z pistoletu – rzucił. – Dziwisz się, że skorzystałem z okazji?
Nie tylko się nie dziwiłam, ale zrugałam się w duchu za to, że tak łatwo mu uwierzyłam. Dopiero teraz zrozumiałam, jak roztrzęsiona byłam przez ostatnie dwa tygodnie. Zbyt dużo nieprzespanych nocy, zbyt wiele zszarganych nerwów. Umierałam z obawy o los syna, nie mając żadnych wieści na jego temat.
Nie wiedziałam, co się z nim dzieje, nie dotarłam do żadnych poszlak. Aż do momentu, kiedy pojawił się ślad prowadzący do Opola. Najlogiczniejszy wniosek był taki, że to Werner za tym wszystkim stoi.
Ale Einstein miał rację, gdy powiedział, że logika jest tylko narzędziem, które pozwala nam dotrzeć z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zabiera nas w każde inne miejsce. I to jej powinnam użyć, żeby zrozumieć, jak wiele możliwych scenariuszy istniało.
– Usiądź – odezwał się Damian, wskazując stojącą pod skosem dachowym kanapę.
Udało mi się zebrać myśli na tyle, by zrozumieć, w jak niewygodnej sytuacji się znalazłam.
– Żebyś miał czas zadzwonić po policję? Nie, dziękuję, Wern.
Odwróciłam się, gotowa wyjść. Przez myśl nie przeszło mi nawet, żeby próbować odzyskać broń.
– Poczekaj.
– Nie ma na co. Doskonale pamiętam, co mi obiecałeś, kiedy ostatnio rozmawialiśmy.
Ruszyłam do wyjścia, a on natychmiast poderwał się z fotela. Nie obawiałam się, że skorzysta z broni, znałam go zbyt dobrze. Może nawet bardziej od Ewy, a z pewnością lepiej, niż on znał samego siebie.
Mimo to usłyszałam charakterystyczny, metaliczny trzask, kiedy włożył magazynek do rugera.
Ostrożnie się odwróciłam, a on spojrzał na broń i skierował ją rękojeścią w moją stronę.
– Będziesz tego potrzebowała – powiedział. – I przypuszczam, że nie tylko tego, bo jeśli Wojtek faktycznie gdzieś tutaj jest, to znaczy, że znaleźli was ludzie Roberta.
Zabrałam pistolet i schowałam go do torebki. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie jak dwoje nieznajomych, niepewnych, z kim mają do czynienia.
– Będziesz potrzebowała każdej pomocy.
– Poradzę sobie.
– Jak? – odparł szorstko. – Na policję nie pójdziesz, bo nadal ciążą na tobie zarzuty. Sytuacja w Rewalu była dla śledczych jasna jak słońce. Zostawiłaś odciski palców na kawałku szkła i…
– Wiem doskonale, co zrobiłam.
– W takim razie powinnaś też zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli ktoś zobaczy cię na mieście, możesz pójść siedzieć.
Obejrzałam się przez ramię, coraz mniej przekonana, że powinnam czym prędzej opuścić loft.
– I ty mnie przed tym przestrzegasz? – spytałam. – Będziesz pierwszym, który pogratuluje policji.
Nie odzywał się, a ja przyglądałam