Powiem ci coś. Piotr Adamczyk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Powiem ci coś - Piotr Adamczyk страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Powiem ci coś - Piotr Adamczyk

Скачать книгу

mnie dostawała, dla Magdaleny trzy żółte. Raz przez pomyłkę wręczyłem Magdalenie te przygotowane na imieninową imprezę Marysi Jezus. Uśmiechnęła się wtedy i rzuciła mi na szyję.

      – Czerwone! Nareszcie czerwone jak miłość.

      Zrobiło mi się gorąco. Ale nie dlatego, że miłość to efekt cieplarniany w środku człowieka.

97.15

      Takie ogłoszenie bym dał: „Szukam kobiety, doświadczonej specjalistki od nieporządku, która zrobi bałagan w mojej głowie. Tylko poważne oferty”.

      Na pewno sporo kobiet by odpowiedziało, bo powodowanie bałaganu w głowach mężczyzn kobiety traktują misyjnie.

97.16

      Radzę sobie nieźle, to znaczy, że wewnątrz jako tako, ale zewnętrznie jestem strasznie wymiętolony. Potrzebna mi przynajmniej pomoc do prasowania, raz w miesiącu na kilka godzin. Z prasowaniem zupełnie sobie nie radzę. Dałem ogłoszenie. W ciągu dnia odpisało dziesięć dziewczyn, w tym trzy z kwalifikacjami na międzynarodową stację kosmiczną, a nie na żelazko.

      Pierwsza z nich: „Ukończony Uniwersytet Medyczny (ratownictwo drogowe), obecnie: Wydział Elektrotechniki Politechniki Warszawskiej, znajomość programów Microsoft Office, Excel, Lotus, pakiet Adobe, PowerPoint, assembler programisty, język hiszpański – certyfikat DELE Intermedio, język angielski – certyfikat IELTS, język niemiecki – certyfikat ZMP”.

      Druga: „Licencjat na Wydziale Anglistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, obecnie Akademia Ignatianum, Instytut Kulturoznawstwa, zaoczne studia językowe w Łodzi (italianistyka i germanistyka), dodatkowo znajomość angielskiego i hiszpańskiego, podstawy francuskiego”.

      Trzecia: „Akademia Sztuk Pięknych (malarstwo), indywidualne wystawy w Bremie i Londynie. Języki: polski i litewski, angielski na poziomie podstawowym”.

      Patrzę na kwalifikacje tych dziewczyn i myślę, że to nie one mnie, lecz ja im powinienem prasować. Za moich czasów w szkole uczyło się tylko rosyjskiego. Tej trzeciej boję się więc najmniej, przynajmniej nie straszy tymi językami jak siedmiogłowe smoki.

97.17

      – Nazywam się Migle, Migle Tulicka.

      – Migle? Co to za imię?

      – Migle to po litewsku mgła. Urodziłam się na Litwie.

      Mgła Tulicka. Czy można się piękniej nazywać?

      – Dobrze, niech pani jutro przyjedzie.

97.18

      Mam prowadzić nowy program w Funeral TV. To przyszłościowa stacja z propozycjami dla tych, którzy mają dość programów o remontowaniu domów, przeprowadzkach, sukniach ślubnych i organizowaniu urodzin dla dwuletnich dzieci. Będzie się zajmować rzeczami funeralnymi, czyli ostatecznymi. Niestety, nic śmiesznego, ale przeprowadzili badania, z których wynika, że na świecie nie ma ani jednego człowieka, którego śmierć nie dotyczy. No, może z wyjątkiem Chrystusa, ale i on został przecież na trzy dni pogrzebany.

97.19

      Powiem ci coś. Jako ludzie jesteśmy nieskończenie głupi. Uczymy się, pracujemy, gromadzimy przedmioty. Z czasem człowiek staje się stary, a przedmioty – zabytkowe. Zaczynamy łykać tabletki, by pamięć w odpowiedniej chwili podpowiedziała nam, że powinniśmy umrzeć. Tymczasem ludzie znacznie więcej czasu spędzają po śmierci niż za życia.

97.20

      Gdyby przyszła policja, to nic nie wiem, niczego nie pamiętam. Rozmawiałem akurat przez telefon. Zadzwoniła ta dziewczyna, Tulicka. Otworzyłem drzwi, zbaraniałem na jej widok, bo to nieziemsko urocza, piegowata, ruda piękność o szarych oczach. Wskazałem kierunek, poszła do prasowalni, uśmiechnęła się po drodze, też się uśmiechnąłem, ale to taka cała wymiana uprzejmości między nami, a nawet komunikatów. Potem, czytając książkę, przysnąłem na kanapie; obudziła mnie po trzech godzinach, wychodząc:

      – Hej, może się dogadamy, tam przy prasowalni ma pan zupełnie pusty pokój. Wynajmie mi pan? Zależy mi, bo na uczelnię mam stąd pięć minut.

      – Nie myślałem o tym.

      – To może spróbujemy na okres próbny?

      – Nie, raczej nie, dziękuję.

      – Będę panu w zamian prasować i organizować jedzenie.

      – Nie trzeba organizować, przecież mam kuchnię.

      – Niech pan nie żartuje. Kuchnia jest tak brzydka, że po wejściu tam chce się zamówić jedzenie na telefon.

97.21

      Pokój na parterze od lat jest pusty. Kiedyś myślałem, by go komuś wynająć, powstrzymywała mnie jednak wizja codziennej konieczności rozmawiania z obcą osobą, uśmiechania się i zagadywania o pogodę z niezmiennym zdumieniem, że dziś jest akurat taka. Pogoda zawsze się nadaje do zdziwienia, jest albo za gorąco, albo za zimno, albo zbyt długo pada lub od tygodni nie pada wcale. Zdziwienie słychać też wówczas, gdy pogoda przestaje się popisywać i w końcu jest w sam raz.

      Bałem się też wspólnego korzystania z kuchni, zwłaszcza rano, gdy rozespany schodzę nastawić kawę, nieogolony i w samych bokserkach, a tu ktoś robi sobie śniadanie, smaruje chleb masłem, kroi pomidora albo smaży jajecznicę. Gdy jednak patrzę na tę dziewczynę, wydaje mi się, że miło byłoby widzieć każdego ranka, jak się krząta przed wyjściem z domu, szuka portfela i dokumentów albo na przykład kluczy do mieszkania. Z samego rana kobiety zawsze czegoś szukają. Nie spotkałem takiej, która opanowała kosmos swoich drobiazgów, nie mówiąc już o torebce, czarnej dziurze, gdzie wszystko znika i nic się nie może odnaleźć.

      Miło byłoby rano widzieć jej śmieszny, nieco zbyt zadarty nosek – wygląda, jakby dzieciństwo spędziła przyklejona do szyby wystawowej. Białe, prawie niewidoczne rzęsy i oczy tak szare, że w każdej chwili można się spodziewać burzy. No i te piegi. Nawet uszy, powieki i wargi ma piegowate. Plecy pewnie też.

      Na pewno nie jest pięknością. Ale ma w sobie coś urzekającego. Dziewczęcy wdzięk, dołeczki w policzkach, zalotny uśmiech. Ma też coś brzydkiego. Kształt uszu, spiczastych jak u elfa, i równie spiczasty podbródek – taki na ilustracjach dla dzieci mają zazwyczaj złe czarownice. Usta, dla odmiany, ma przegadane. Bardzo duże, pełne obietnicy. Ale oczy od razu są innego zdania i ostrzegają, że usta zwodzą i obietnica nie będzie spełniona.

97.22

      Wcale nie marudzę, ale są takie dni jak dzisiejszy, że nikt do mnie nie dzwoni, nie pisze, nie kocha mnie, ani nawet o mnie nie myśli, i mam wrażenie, że nawet ziemia mnie przyciąga tylko z przyzwyczajenia. Dom prowadzę samodzielnie, gotuję dwa razy w tygodniu, nie przeszkadza mi ta sama zupa kilka dni z rzędu. Sprzątać też wolę sam, robię to niemal odruchowo – myję od razu każdy użyty nóż albo talerzyk. Czasami łapię się na tym, że podczas przyrządzania śniadania sięgam po ten sam nóż kilkakrotnie, za każdym razem płucząc go potem i wycierając. Może to jakaś nerwica. Nie wnikam, nie chcę wiedzieć.

      Kiedy mieszkałem z Marysią Jezus, a potem z Magdaleną, zauważyłem, że osoba przy zlewie traktowana jest inaczej niż pozostali domownicy. Nikt od niej niczego nie chce, bo ma mokre ręce, nikt o nic nie prosi, bo jest w wyraźny sposób zajęta. Dlatego po każdym posiłku od razu zajmowałem miejsce przy zlewie. Kiedy uczyłem się roli, pisałem albo przeglądałem nowe

Скачать книгу