Tatuażysta z Auschwitz. Heather Morris
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tatuażysta z Auschwitz - Heather Morris страница 8
– Zamierzasz wrócić na uczelnię, jak stąd wyjdziesz?
– Ależ z ciebie optymista! Nie mam pojęcia, co mnie czeka w przyszłości, ani co czeka ciebie.
– Czyli nie masz szklanej kuli.
– W rzeczy samej, nie mam.
Wśród odgłosów budowy, szczekania psów i wrzasków wartowników Pepan nachyla się i pyta:
– Charakter masz równie silny jak ciało?
Lale patrzy Pepanowi w oczy.
– Zrobię wszystko, żeby przeżyć.
– Może się jeszcze okazać, że twoja siła to zarazem twoja największa słabość, zważywszy, gdzie się znajdujemy. Urok osobisty i uśmiech na twarzy mogą ci ściągnąć kłopoty na głowę.
– Zrobię wszystko, żeby przeżyć.
– W takim razie może zdołam pomóc.
– Masz wysoko postawionych znajomych?
Pepan wybucha śmiechem i przyjaźnie klepie Lalego w plecy.
– Nie, nie mam żadnych wysoko postawionych znajomych. Powiedziałem ci już, jestem Tätowierer. I słyszałem, że wkrótce zaczną tu przywozić znacznie więcej ludzi.
Obaj w milczeniu rozważają słowa Pepana. Lale nie może się opędzić od myśli, że ktoś gdzieś podejmuje decyzje, wybiera numery – skąd? Jak się decyduje, kto ma tu przyjechać? Na jakich danych opierają się takie decyzje? Na rasie, religii czy polityce?
– Intrygujesz mnie, Lale. Masz w sobie coś, co mnie zafascynowało. Było w tobie tyle siły, że nawet osłabione ciało nie zdołało jej ukryć. Dzięki temu siedzisz tu teraz przede mną.
Lale słyszy Pepana, ale sens jego słów mu umyka. W miejscu, gdzie teraz siedzą, ludzie umierają co dzień, co godzinę, co minutę.
– Chciałbyś ze mną pracować? – pytanie Pepana wyrywa Lalego z ponurej zadumy. – Czy wolisz dalej robić to co teraz?
– Robię, co mogę, żeby przeżyć.
– Więc przyjmij moją propozycję.
– Chcesz, żebym tatuował innych?
– Ktoś to musi robić.
– Nie wiem, czy dałbym radę. Skaleczyć kogoś, zrobić mu krzywdę… To przecież naprawdę boli.
Pepan odwija rękaw, spod którego wyłania się jego własny numer.
– Boli jak cholera. Jeśli ty nie weźmiesz tej pracy, na twoje miejsce przyjdzie kto inny, ktoś bezduszny, i sprawi tym ludziom jeszcze więcej bólu.
– Praca dla kapo to nie to samo co profanacja ciał setek niewinnych ludzi.
Zapada długie milczenie. Lale na powrót pogrąża się w ciemności. Czy ci, co podejmują decyzje, mają rodziny, żony, dzieci, rodziców? Niepodobna.
– Możesz to sobie wmawiać, ale i tak jesteś marionetką hitlerowców. Czy to ze mną, czy z kapo, czy przy budowie bloków, i tak wykonujesz dla nich brudną robotę.
– Ty to umiesz ująć to w słowa.
– A więc?
– W takim razie zgoda. Jeśli zdołasz to załatwić, to będę dla ciebie pracował.
– Nie dla mnie. Ze mną. Ale musisz pracować sprawnie i dokładnie, no i żadnych kłopotów z esesmanami.
– Dobrze.
Pepan wstaje i odwraca się, by odejść. Lale chwyta go za rękaw.
– Pepan, dlaczego właśnie mnie wybrałeś?
– Zobaczyłem, jak na wpół zagłodzony młody człowiek ryzykuje własne życie, żeby cię uratować. Pomyślałem sobie, że musisz być kimś, kto jest wart takiego ratunku. Jutro przyjdę po ciebie. Teraz odpoczywaj.
Tej nocy, kiedy więźniowie wracają do bloku, Lale zauważa, że nie ma wśród nich Arona. Pyta obu pozostałych kolegów z pryczy, czy nie wiedzą, co się z nim stało i od jak dawna go nie ma.
– Od jakiegoś tygodnia – słyszy w odpowiedzi.
Żołądek zaciska mu się boleśnie.
– Kapo cię szukał – mówi mężczyzna. – Aron mógł mu powiedzieć, że jesteś chory, ale bał się, że wtedy znowu każe cię wrzucić na wózek z trupami, więc powiedział, że już cię zabrali.
– I kapo dowiedział się, że to nieprawda?
– Nie. – Więzień ziewa wyczerpany po całym dniu pracy. – Ale tak go to wkurzyło, że i tak zabrał Arona.
Lale z najwyższym trudem powstrzymuje łzy.
Drugi z towarzyszy z pryczy przewraca się na bok.
– Napchałeś mu głowę wielkimi pomysłami. Chciał uratować „jedno życie”.
– „Ktokolwiek ratuje jedno życie, jakby ratował cały świat” – kończy cytat Lale.
Zapada milczenie. Lale wpatruje się w sufit, próbuje nie płakać. Aron nie był ani pierwszą ofiarą tego miejsca, ani ostatnią.
– Dziękuję – mówi.
– Próbowaliśmy kontynuować to, co Aron zaczął, żeby zobaczyć, czy uda nam się uratować to jedno życie.
– Zmienialiśmy się – głos młodziutkiego chłopaka dobiega z niższego poziomu. – Przemycaliśmy wodę i oddawaliśmy ci swój chleb, wpychaliśmy ci go do gardła.
Do opowieści przyłącza się kolejny więzień. Podnosi się z pryczy piętro niżej, wymizerowany, o mętnym spojrzeniu błękitnych oczu i głucho brzmiącym głosie, w którym słychać jednak, jak bardzo chce opowiedzieć swój fragment historii.
– Przebieraliśmy cię. Zamienialiśmy twoje brudne szmaty na ubranie kogoś, kto umarł w nocy.
Lale nie umie powstrzymać łez, ciekną mu po wychudzonych policzkach.
– Nie mogę…
Nie może nic zrobić poza wdzięcznością. Lale wie, że ma dług, którego nie zdoła spłacić, nie tutaj, nie teraz, właściwie nigdy.
Usypia przy wtórze melancholijnych modlitw, wypowiadanych po hebrajsku przez tych, którzy nadal kurczowo trzymają się wiary.
Następnego