Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 111
– Dziwne dziecko – rzekła o niej pani Barbara do Bogumiła. – Chodzi jak we śnie.
– Nic jej nie będzie – lekceważył to sobie Bogumił. – Przyjdzie miłość, to ją obudzi.
– Miłość? Obudzi? Do czego? Do wiecznego cierpienia?
Spojrzał na nią bacznie i rzekł:
– Sama w to, co mówisz, nie wierzysz. A zresztą lepiej cierpieć niż nie czuć, że się żyje.
Rozmowy z gośćmi przywiodły Niechcicom na pamięć dawne miejsca i czasy. Dowiedzieli się, że stary Krępski już nie żył.
– Szlachetny to był człowiek, świeć mu Panie – rzekła pani Barbara. – Chociaż nigdy nie rozumiałam, jak on tam godził swoją pobożność z takim bogactwem, jakie mieli. Przecież Pismo święte mówi, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogacz do królestwa niebieskiego.
– A cóż? Miał wszystko rozdać? – oburzył się Hipolit Niechcic. – Na religii właśnie cały porządek stoi.
– Nie mówię, żeby miał zaraz wszystko rozdać – uspokajała go pani Barbara. – I to prawda, że nie był on z postępowania podobny do drugich bogaczy. Wierzył, że go Pan Bóg przeznaczył do kierowania majątkiem. Cóż, człowiek wszystko w siebie potrafi wmówić.
Hipolit Niechcic inaczej to zrozumiał.
– Tak – powiedział. – Oni ogromnie zadzierali nosa, ci Krępscy. Z nikim nie żyli, zdawało im się, że jest Pan Bóg, a zaraz po Panu Bogu – Krępscy. A przecież Niechcicowie nie są niczym gorszym, choć zbiednieli.
– No, młodzi nie byli pyszni – rzekła pani Barbara, i zaczęto o młodych. Panny powychodziły za mąż, jedne do Warszawy, inne do majątków po różnych stronach kraju. Syn Tadeusz spłaca je, osiadłszy na Krępie z matką.
– Nie ożenił się? – zapytała pani Barbara zmienionym głosem.
– Nie.
– A jakże on gospodaruje?
– Podobno bardzo dobrze.
– Widzi pan – zawołała pani Barbara i, oswoiwszy się z drażliwym przedmiotem rozmowy, rzekła jeszcze: – W gruncie rzeczy ten chłopiec był zawsze niezwykłym człowiekiem, tylko nikt z nas nie umiał go zrozumieć. Był nieśmiały i skryty, ale miał rację. Bo komu się miał dawać poznać?… Wszyscy byli przy nim, jak…
Przerwała sobie i, napastowana przez koszmar z minionych lat, dodała:
– A przy tym on się musi czuć bardzo nieszczęśliwy.
I zagadując niespokojne myśli, spytała:
– A jak on teraz wygląda? Czy zawsze taki śliczny?
– Owszem, przystojny. Widziałem go niedawno w Borku na końskim jarmarku – odparł Hipolit zdziwiony gorącością tej mowy.
Pani Barbarze biło serce. Była zła na Hipolita Niechcica za to, czego nie mógł w żaden sposób o młodym Krępskim ni wiedzieć, ni powiedzieć.
Wprędce jednak zaprzątnęły ją wiadomości o Ładach. A właściwie o pani Zenobii, która, mimo że już przed dziesięciu laty była jakby na ostatnich nogach, przeżyła męża. Bogumił i Barbara wiedzieli o śmierci Łady, ale wiadomość o tym przyszła była w czasie ostatniej choroby babci Ostrzeńskiej i nie mieli głowy, aby się tym wówczas zaprzątać. Jan Łada zginął w wypadku, konie się z nim rozbiegły i wypadł z bryczki tak nieszczęśliwie, że dostał wewnętrznego krwotoku. Pani Ładzina po zlikwidowaniu posesji Borek Dworski zamieszkała w Warszawie, a oto teraz jeden z jej synów, starszy, Kazimierz[208], został aresztowany i wywieziony w głąb Rosji za udział w jakiejś manifestacji politycznej.
– Ten mały Kazio, dla którego szyłam ubranka, aresztowany? Wywieziony? – powtarzała pani Barbara wstrząśnięta. – Popędzony w kajdanach? Na katorgę?
– Nie, to tylko takie policyjne zesłanie na pięć lat, gdzieś pod Ural. Mieszka tam sobie swobodnie, ale zawsze…
– Na pięć lat?! A jak biedna Zenia to znosi?
Tego już państwo z Turobina nie wiedzieli, gdyż słyszeli o tej sprawie od trzecich osób. Wiedzieli tylko, że mieszka dalej w Warszawie z młodszym synem i że w ogóle czuje się teraz prawie zdrowa.
Pani Barbara cały wieczór przemęczyła się z powodu zesłania Kazimierza Łady.
– Widzisz – mówiła do męża. – Kraj się znów budzi. Zaczynają się manifestacje, ludzi się wywozi na Sybir. Kazio Łada marznie tam w śniegach, a my kupujemy pianina.
To znów los Ładów zdawał jej się prawdziwie godnym zazdrości.
– Miałam tych dobrych Ładów za takich zaśniedziałych ludzi z głuchej prowincji – mówiła. – A tymczasem, patrz! Ich dzieci biorą udział w wielkich wypadkach. Takie dzieci – to rozumiem!
Chciała się też czegoś dowiedzieć o samej manifestacji, za którą Kazio Łada został zesłany, ale Hipolit Niechcic jeszcze mniej mógł o niej powiedzieć niż o młodym Krępskim.
Mimo to pani Barbara żyła nią przez dni kilka.
– Zaczyna się jednak coś dziać – mówiła. – To chwała Bogu! Chwała Bogu! Dziwna rzecz, póki cicho, to się tak jakoś tu na odludziu nie czuje tego jarzma, co nas gniecie. Ale jak usłyszeć o jakimś ruchu, to się ono tak zaraz daje we znaki! Aż człowiekowi dziw, że może je znosić tak długo.
I jak bywa z ludźmi, co nie czują się zadowoleni z powszedniego i osobistego życia, wzywała na pomoc dzieje, by jej dały uczuć radosną nicość własnego losu i wielkość sprawy, której ten los był cząstką.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен