Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 45

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska

Скачать книгу

tylko pojedyncze słowa: – mołodiec… mołodiec… lubieznyj drug, Bogumił Michajłowicz…[42] – i widziała, że pan Bogumił z tym oficerem bardzo sobie świadczyli[43]. Zgorszona wyszła do bocznego pokoju i nie miała już ochoty powracać do zabawy. Gdy się nazajutrz zobaczyła z Niechcicem, powiedziała do niego ostro:

      – Ładnego pan sobie znalazł powiernika do tych zwierzeń, których my jesteśmy niegodni.

      Niechcic stropił się[44] i przeraził.

      – Co ja zrobiłem? Czy ja co mówiłem? – jąkał. – Pewno byłem pijany. Jezus Maria, na pewno byłem pijany – dodał z rozpaczą.

      Nie próbował już się nawet tłumaczyć. Powtarzał tylko:

      – Czy pani mi to kiedy daruje?

      Nie dała mu co do tego na razie żadnej pewności, ale oczywiście, niebawem rzecz poszła w zapomnienie i przez następne tygodnie Bogumił Niechcic uchodził nawet po trosze za starającego się o rękę panny Ostrzeńskiej. Pani Ładzina powiedziała jej pewnego dnia, że oświadczyłby się on dawno, tylko nie śmie. A panna Barbara odrzekła na to:

      – Niech nie śmie. Ja go nie chcę.

      Potem jednak żałowała tych słów. Dręczyła ją myśl, że powtórzone mogły zrobić panu Niechcicowi zbyt wielką przykrość. Usiłowała obmyślić coś innego, bardziej łaskawego, co mogłaby mu za pośrednictwem pani Ładziny oznajmić. Gdy jednak zaczęła mówić z nią o tym i dowiedziała się na wstępie, że tamte słowa nie zostały powtórzone – uspokoiła się i zaniechała zamiarów dawania mu nadziei. Tym bardziej że po krótkim okresie wyrozumiałości pod tym względem raził ją w nim znowu brak jakiegokolwiek wyrobienia umysłowego. Niechcic był może na swój sposób rozumny, ale nie miał znajomości literatury i mnóstwa będących w obiegu wiadomości naukowych, nie miał też krzty dowcipu, bez którego rozmowa towarzyska była wszak rzeczą bez powabu i czczą. Panna Barbara dziwiła się temu wszystkiemu, bo słyszała od pani Ładziny, że rodzina Niechciców była kiedyś znana z różnych umysłowych zamiłowań i że po konfiskacie majątku Jarosty wywieziono podobno z tamtejszego dworu znaczną i wartościową bibliotekę do jakichś rosyjskich zbiorów. Poza tym przecież Niechcic przebywał tyle lat za granicą. Jakże się mógł tam nie kształcić? Raz, mimo że sobie wciąż obiecywała o nic go już nie pytać, zagabnęła go, czy zna jakie języki. Odparł, że umie po niemiecku, a na dowód zaśpiewał:

      Der Mensch lebt nicht vom Brot allein,

      er muss auch etwas glücklich sein.[45]

      Pannie Barbarze piosenka ta wydała się głupia i prostacka, popsuła jej nawet wspomnienie tamtych innych pieśni, które jej się w panu Niechcicu więcej podobały niźli on sam.

      Więcej niż on – mimo że przecież Bogumił Niechcic był przystojny, a nawet miał w sobie coś, co więcej znaczy niźli foremne ciało. Wszystko od stóp do głowy było w nim sympatyczne. Patrząc na jego twarz, spoglądało się niby w czysty, przestronny dziedziniec wiodący do bezpiecznego domu. Wystarczało go ujrzeć, aby być dobrze usposobionym, nie tylko do jego osoby, lecz w ogóle do życia.

      Wszelako panna Barbara mówiła sobie, że przystojnych jest wszędzie dużo na świecie i że to wszystko tak się na tle Borku wydaje. Gdy tylko sobie wyobraziła siebie z nim w Warszawie albo w Kalińcu, wnet doznawała uczucia, przed którym sama była rada skryć się choć w mysią dziurę. Doznawała przeświadczenia, że będzie się go wstydziła.

      Na takich różnego rodzaju niepewnościach zeszły wakacje. W ostatnim dniu, a nawet w ostatniej godzinie pobytu panny Ostrzeńskiej w Borku, Niechcic wyznał jej swe uczucia.

      Było to w ogrodzie, po którym wyszli pochodzić przed wyruszeniem na kolej. Panna Barbara dałaby wówczas nie wiem co za to, żeby mogła nie odpowiedzieć, żeby ją kto zwolnił z tej konieczności.

      – Zaraz – rzekła wreszcie, zaczerpnąwszy ze wszystkich sił powietrza – zaraz. Niech pan się namyśli, może pan nie wie na pewno, czy pan mnie kocha. Mnie się to zdaje niemożliwe. Ja się tego nie czuję godna.

      – Wiem na pewno, że panią kocham – odparł chmurnie. – Ale skoro pani tak mówi, to znaczy, że ja pani jestem niemiły – dodał takim głosem, jakby mówił o ciążącym nad sobą wyroku śmierci.

      – Nie jest mi pan niemiły – zaprzeczyła zrozpaczona – tylko mnie się zdaje, że my nie… że my nie jesteśmy dla siebie.

      – Dlaczego? – zapytał, usiłując opanować wrażenie, jakie te słowa na nim sprawiły. I nagle odpowiedział sam sobie:

      – Tak, rzeczywiście, my nie jesteśmy dla siebie. Słusznie mnie pani odrzuca. Pani z jej wykształceniem, z jej urodą, z jej stanowiskiem w świecie zasługuje na lepszy los niż związanie życia z takim jak ja człowiekiem.

      – To jest, jak to? Co? – zawołała stropiona, ale od domu zaczęto wołać, że już najwyższy czas jechać. Rozmowa się przerwała i panna Barbara wpadła jeszcze do swojego pokoiku, żeby zobaczyć, czy czego nie zostawiła. Gdy wysuwała i zatrzaskiwała z powrotem puste szufladki, raptem pojęła odpowiedź pana Niechcica. Myślał, że go nie chciała, ponieważ był rządcą i ubogim człowiekiem. A tymczasem ona dopiero w tej chwili uprzytomniła sobie tę okoliczność. A przez cały czas dotąd w swych sądach o nim nigdy, przenigdy nie brała jej pod uwagę. Na miłość boską, nie mogła go zostawić z tego rodzaju myślą, równie przykrą dla niego, jak dla niej. Wypadła na werandę, potrącając niezbyt przytomnie czekające, by ją pożegnać, towarzystwo, odszukała Niechcica i pociągnęła go za sobą w głąb mieszkania.

      – Panie – tłumaczyła pośpiesznie – panie, ja bym była nie wiem jak szczęśliwa z takim jak pan człowiekiem. Nie mam żadnego stanowiska w świecie. Nie jestem niczym lepszym… to jest… nie jestem niczym w ogóle. Nie mam żadnego tam wykształcenia. To nie o to idzie…

      Zatchnęła się. Co jeszcze chciała powiedzieć? Chciała – o, więcej niż chciała, potrzebowała ze wszystkich sił objaśnić mu, jaki był stan jej serca. Że czuje się już spalona i zużyta, niezdolna do miłości, gdy on zasługiwał na dar wielkiego i pierwszego uczucia. Dar wielkiego, tak, wielkiego i pierwszego uczucia.

      Bogumił patrzył na nią dokładnie oczy w oczy, a widząc jej pasujące się ze sobą milczenie, rzekł po prostu:

      – Rozumiem, pani kocha innego.

      Panna Barbara rzuciła się na to jak uderzona.

      – Nic pan nie rozumie! – krzyknęła z gniewem, który jednak wydał się Bogumiłowi jakby czymś dobrze wróżącym. – I skąd ten pomysł? Ja nikogo, jako żywo, nie kocham – przeczyła już łagodnie i tylko z lękiem, że ktoś w ogóle mógł o tej rzeczy mówić. Wezbrał w niej mściwy żal, nadając inny bieg myślom i słowom.

      – Ja nie odmawiam, pan mnie źle pojął. Tylko teraz tak mało czasu i jestem zaskoczona. Trudno się porozumieć. Słyszy pan? Już nas wołają!

      Rzeczywiście z balkonu wołano: – No, młodzi państwo, dość już, dość już tajemnic!

      – Więc umówmy się, umówmy się tak. Jeżeli ja przyjadę tu na Boże Narodzenie, to znaczy, że wszystko dobrze, że się zgadzam. Albo nie – ja napiszę i w liście

Скачать книгу