Dzień Zakochanych. Кэрол Мортимер
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dzień Zakochanych - Кэрол Мортимер страница 3
Nigdy nie doszło między nimi do otwartego konfliktu – nic dziwnego, w końcu był nie tylko jej bezpośrednim przełożonym, ale także właścicielem firmy. Niemniej często ścierali się w zawoalowany sposób.
Po krótkotrwałym i nieudanym pierwszym związku Harriet nadal spokojnie oczekiwała na pojawienie się prawdziwego ukochanego. Na razie nie widziała powodów do pośpiechu. Tymczasem jej misterne, zdroworozsądkowe plany wzięły w łeb, kiedy ujrzała Matta. Nie pomogło też powtarzanie sobie, że trzeźwo myśląca kobieta nie może idiotycznie zakochiwać się w mężczyźnie, który nigdy nie odwzajemni jej uczuć.
Nagle dotarło do niej, że stoi na progu gabinetu szefa, który przeszywa ją wzrokiem, jakby czytał jej w myślach i zamierzał kwestionować sens każdej z nich.
– Wejdź i zamknij drzwi. Usiądź.
Zesztywniała Harriet zajęła miejsce na krześle.
Matt wyjątkowo nie opracował w myślach planu działania. Wiedział tylko, że dla własnego dobra Harriet powinna oddalić się od Bena.
– Zwrócił moją uwagę fakt, że twoje... uczucia do Bena są przedmiotem poważnej i nasilonej krytyki w biurze, a także źródłem niepotrzebnych plotek.
Zmartwiała Harriet poczuła, jak koniuszki jej uszu zaczynają płonąć. Matt obrócił się wraz z fotelem, widziała teraz jego profil.
– Jeśli masz na myśli niedorzeczne sugestie Cindi, jakobym skrycie kochała Bena...
– Skrycie? – wtrącił Matt gwałtownie i obrócił się ku niej. – Nie ma nic skrytego we wzruszającej scence, której przed chwilą byłem świadkiem. Wzruszającej, pod warunkiem, że ktoś nie zna prawdy! Cała firma wie, co się święci, Harriet. – Matt popatrzył na nią tak, że chciała zapaść się pod ziemię.
– A co się święci? – wykrztusiła po chwili.
Miał ochotę podejść i ją objąć, pospieszyć z zapewnieniem, że nikomu nie pozwoli jej krzywdzić, lecz wiedział, że nie może. Robił to dlatego, żeby jej pomóc, nie po to, by zadać jej ból.
– Zatem nie chcesz dostrzec, że twoja miłość do Bena nie jest odwzajemniana. Uganiasz się za nim, kręcisz w jego pobliżu i kleisz do niego. W ten sposób nie tylko stajesz pomiędzy nim a Cindi, lecz także narażasz się na pogardę ze strony ludzi.
Zimne, brutalne słowa trafiały w nią niczym ciosy pięści. Musiała się bronić.
– Nie, to nieprawda – wyszeptała z bólem.
– To szczera prawda. Nie wiesz, co to duma? Godność osobista?
Krew szybko odpłynęła z twarzy Harriet.
Ultimatum Cindi najwyraźniej dotarło nie tylko do uszu Bena. Harriet z przykrością dowiedziała się, że jej koledzy wiedzą o urojeniach dziewczyny Bena, lecz najgorsze było to, że Matt wierzył w te odrażające bzdury.
Matt był jej szefem, a na tym etapie kariery nie mogła sobie pozwolić na żadne plamy na życiorysie. Nie chciała przecież być uważana za kobietę obsesyjnie narzucającą się mężczyźnie, który jej nie chce.
– Chciałam tylko wyjaśnić Benowi...
– No, co chciałaś mu wyjaśnić? – spytał wyzywająco. Wstał zza biurka i podszedł bliżej. – Sugerowałaś mu, że z tobą będzie mu lepiej?
– Nie!
– Nie? Co więc mu mówiłaś? Błagałaś go, by cię pokochał?
– Nie! Nie! – Harriet nie posiadała się z oburzenia. Wstała, żeby stawić mu czoło, lecz zaraz tego pożałowała, bo stał bardzo blisko.
Nie należała do szczególnie niskich kobiet, gdyż miała metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, lecz była smukła, a Matt miał ponad metr osiemdziesiąt trzy i solidną posturę.
Matt dostrzegł łzy w jej oczach. Objął Harriet i przytulił, by ją ukoić. Zesztywniała, kiedy jego dłonie zacisnęły się na jej ramionach.
Matt jej dotykał. Patrzył jej w oczy uważnie, z powagą.
Nie powinien był tego robić. Niepotrzebnie zbliżył się do niej, uświadomił sobie poniewczasie. Pospiesznie cofnął ręce.
Ponownie zdrętwiała. Nienawidziła siebie za to, jak bardzo pragnęła się do niego przytulić.
– Pomijając wszystko inne – usłyszała poważny głos Matta – twoje zachowanie wywołuje zamieszanie i niesnaski w biurze. Tego nie zamierzam tolerować. Pracujemy tutaj wspólnie, w zespołach, których członkowie zostali pieczołowicie przeze mnie dobrani. Jeżeli z jakiegoś powodu postanowię wymienić jeden z elementów konstrukcyjnych drużyny, nie będę miał żadnych oporów. Czy rozumiesz, w czym rzecz?
– Tak. Grozisz, że mnie wylejesz – podsumowała zwięźle. – Ale nic nie rozumiesz! Podobnie jak Cindi. To prawda, kocham Bena, lecz jak przyjaciela... brata, jeśli wolisz. Nie tak, jak sugerujesz.
– Zatem w twoim zachowaniu nie ma seksualnego podtekstu?
– Najmniejszego – podkreśliła stanowczo.
– Naprawdę? – Zerknął na nią z ironią. – Udowodnij to. Zacznij od tego, że publicznie dasz jednoznacznie do zrozumienia, że się z kimś spotykasz.
– Spotykam się z kimś? – powtórzyła zdezorientowana. – Z kim?
– Ze mną!
Jej twarz robiła się na przemian blada i purpurowa. Harriet nawet nie podejrzewała, że jest w takim samym stopniu poruszona, jak on. Matt sam nie rozumiał, co wyprawia. Jego zachowanie było niedopuszczalne pod względem moralnym i każdym innym. Powinien natychmiast wyjaśnić, że wycofuje się z tego, co powiedział, a Harriet powinna zapomnieć o całej rozmowie. Niezwłocznie!
– Chyba nie masz na myśli... Czy chcesz powiedzieć... Och, nie, tego nie mogłabym zrobić. To niemożliwe... Nie. W żadnym razie! – zaprotestowała lekko zadyszana.
Jej słowa nie tylko uraziły Matta; wręcz zniweczyły jego dobre intencje. Ogarnęła go determinacja, która zdominowała wszystko inne.
– Właśnie powiedziałaś, że nie kochasz Bena – przypomniał. – Daję ci okazję udowodnienia tego wszystkim.
Zapadła wymowna cisza.
– Jeśli tego nie zrobisz, będę wiedział, że kłamiesz – dokończył lodowatym tonem.
Patrzyła na niego, zastanawiając się, czemu wpakowała się w taką kabałę.
– Nikt nie uwierzy, że się spotykamy.
– Zatem będziemy musieli wszystkich przekonać, prawda? – Matt nie miał wątpliwości. – Decyzja należy do ciebie.
– Niezły wybór