Miłość warta miliony. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Miłość warta miliony - Diana Palmer страница 2
– Urodziłam się w Georgii. Moi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej, więc musiałam tu przyjechać i zamieszkać z wujem. – Zagwizdała cicho. – Nie masz pojęcia, co to za życie.
– To je zmień – rzucił prosto z mostu. – Tylko skazańcy są zmuszeni siedzieć w więzieniu. Ty masz wolny wybór i w każdej chwili możesz wycofać się z układu, który ci nie odpowiada.
– Łatwo ci mówić – warknęła. – Jestem bogata. Ohydnie bogata. Tyle że moje pieniądze są zamrożone w funduszu powierniczym i będę mogła położyć na nich łapę dopiero w dniu dwudziestych pierwszych urodzin. Wuj, który zarządza funduszem, liczy, że do tego czasu wyda mnie za mąż za swojego wspólnika, co pozwoli mu zgarnąć część mojego majątku.
– Mówisz poważnie? – zaciekawił się.
Sięgnął po whisky, upił łyk i gwałtownym ruchem odstawił szklankę.
– Powiedz mu, żeby się od ciebie odczepił – poradził – i rób, co chcesz. Jak miałem tyle lat co ty, pracowałem na własne konto, a nie na jakichś krewniaków.
– Jesteś facetem – stwierdziła.
– I co z tego? Nie słyszałaś o feministkach?
Uśmiechnęła się. A jednak jest w tej spelunce ktoś, kto również o nich słyszał.
– To nie dla mnie – wyznała. – Jestem mięczakiem.
– Wolne żarty, moja pani. Gdyby rzeczywiście było tak, jak mówisz, nie miałabyś odwagi przyjść tu w środku nocy i zamówić piwa. Żadna tchórzliwa panienka nie zrobiłaby czegoś takiego.
– Owszem, zrobiłaby, gdyby została do tego zmuszona – odparowała z uśmiechem, który rozpalił iskierki w jej oczach. – Poza tym przychodząc tutaj, wcale tak dużo nie ryzykowałam, bo ty tu jesteś.
Uniósł lekko głowę.
– Więc myślisz, że ze mną jesteś bezpieczna – mruknął z zaciekawieniem. – Że nic ci z mojej strony nie grozi, tak?
Serce zabiło jej niespokojnie.
Donavan patrzył na nią jak dorosły mężczyzna na atrakcyjną kobietę i zwracając się do niej, zniżał głos, który brzmiał miękko i zmysłowo.
– Na to liczę – przyznała po chwili milczenia. – Wiem, że głupio zrobiłam i że szukam guza. Ale mam nadzieję, że ty mi go nie nabijesz.
Tym razem w jego uśmiechu nie było śladu drwiny.
– Mądra dziewczynka. Szybko się uczysz – pochwalił ją.
– A co? Czy to jest jakaś lekcja?
Dopił whisky.
– Lekcja życia – odparł. – Z rodzaju tych, które trzeba wiele razy powtarzać, zanim się je zapamięta. Wstawaj. Odwiozę cię do domu.
– Naprawdę muszę jechać? – Westchnęła zawiedziona. – Dzisiejsza eskapada to moja pierwsza, i kto wie, czy nie ostatnia przygoda.
Zsunął kapelusz na bakier i spojrzał na nią z góry.
– Skoro tak, postaram się, żebyś miała co wspominać – oznajmił, wyciągając ku niej szczupłą, mocną dłoń. – Gotowa? – zapytał, gdy podała mu rękę.
Nie bardzo rozumiała, do czego Donavan zmierza, a jednak intuicyjnie przeczuwała, że może mu zaufać.
– Gotowa.
Skinął głową, po czym wziął ją za rękę i poprowadził do wyjścia. Widziała, że wiele oczu zwraca się w ich stronę, ale nikt nie próbował ich zaczepiać.
– Zdaje się, że wszyscy cię tu znają – zauważyła, gdy znaleźli się na dworze, w chłodnym nocnym powietrzu.
– Oj, tak – przyznał – znają mnie doskonale. Parę razy wywróciłem ten bar do góry nogami.
– Do góry nogami? – powtórzyła z niedowierzaniem.
– Owszem, wióry tu leciały. No cóż, młoda damo, czasem bywa i tak, że mężczyźni pakują się w kłopoty, a w pobliżu nie ma kobiety, która chciałaby ich z tego wyciągnąć.
– Ja wcale nie mam na to ochoty…
– Dziewczyno! – Parsknął śmiechem. – To, jaka jesteś, masz wypisane na twarzy. Na zielono. Nie mam nic przeciwko niewinnej przygodzie, ale na nic więcej nie licz – rzekł z naciskiem, mrużąc oczy. – Jak tu trochę pomieszkasz, na pewno się dowiesz, że nie cierpię bogatych kobiet. Życzliwi powiedzą ci dlaczego. Dziś jednak będę wspaniałomyślny.
– Nic z tego nie rozumiem. – Wzruszyła ramionami.
– Byłbym zaskoczony, gdybyś rozumiała – powiedział ze śmiechem, w którym nie było radości. Potem przyjrzał jej się uważnie. – Nie wolno ci biegać samotnie. To zbyt niebezpieczne.
– Ciągle to słyszę. – Starała się nadać swojemu głosowi dojrzałe brzmienie. – Tylko jak mam poznawać życie, skoro wszyscy usiłują trzymać mnie pod kloszem?
– Może właśnie zaczynasz je poznawać – odparł, prowadząc ją w stronę szarego zdezelowanego i porysowanego pick-upa. – Mam nadzieję, młoda damo, że nie liczyłaś na rolls-royce’a. Niestety, nie nadaje się do wożenia krów.
Poczuła się okropnie. Donavan zauważył jej zmieszanie i pożałował tej niepotrzebnej uwagi, która w założeniu miała być po prostu zabawna.
– Nie interesuje mnie, czym jeździsz. Jeśli o mnie chodzi, mógłbyś równie dobrze przyjechać tu na koniu. Nie oceniam ludzi po tym, co mają.
Spojrzał na nią kątem oka.
– Wiem – odparł cicho. – Przepraszam. To miał być żart. Uważaj przy wsiadaniu, nie skalecz się o sprężynę. Nie miałem czasu naprawić tego fotela.
– W porządku. – Zgrabnie wsiadła do szoferki, w której zmieszały się przeróżne wiejskie zapachy. Kiedy Donavan usiadł za kierownicą, dołączyła do nich nuta tytoniu i wyprawionej skóry.
– Przyjechałaś tu samochodem? – zapytał, uruchomiwszy silnik.
– Tak.
Rozejrzał się po parkingu. Pośród zaniedbanych półciężarówek i zakurzonych samochodów terenowych lśnił metalicznym błękitem elegancki mercedes.
Donavan uśmiechnął się pod wąsem.
– Tak. Nie pytaj, czym przyjechałam – mruknęła speszona. – Owszem, to mój samochód.
– Ładne rzeczy! – Roześmiał się krótko.