Jeszcze jeden dzień w raju. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Jeszcze jeden dzień w raju - Aleksander Sowa страница 5
Po chwili nadeszła odpowiedź:
– Jestem jego nowym pracownikiem. Naprawdę nie mam na imię Arkadiusz.
– Jak to?
– Tak to. – Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast.
Tak szybko Arek nigdy nie pisał – pomyślała. Coś mi tu nie gra, nic mi nie mówił o żadnym nowym pracowniku. Ech, pewnie znów się zgrywa.
– To bardzo ładne imię, wiesz?
Szybkość odpowiedzi, brak błędów i to, że piszący używał polskich znaków, zupełnie nie pasowało do wizerunku kolegi.
– Tak?
– Oryginalne – dodała.
– Oryginalne, tak?
– Ale ładne.
– „Ale”? Hm… – podchwycił.
– To taka… zagadka na sam początek.
– Zagadka? – Chyba naprawdę się zainteresował.
– Tak.
– Hm…
– Myślisz, że umiałabym poprawnie zdrabniać to imię?
– Myślę, że tak.
– Mnie przychodzi na myśl tylko „Brunonku” – pisała.
– Ładnie.
– Mnie też się podoba.
– A Bruno?
– Co „Bruno”?
– Podoba Ci się?
– Jak „Bruno”? Jak podoba mi się? – dziwiła się. – Przecież tak masz na imię, po prostu, bez zdrobnień.
– Nieprawda.
Co znaczy „nieprawda”? O co chodzi? Siedziała pochylona nad monitorem, a na policzkach pojawiły się rumieńce.
– Samo w sobie – odparł.
– Nie rozumiem… Brunonku… Jak to „samo w sobie”?
– Bruno to zrobienie od Brunon.
No jasne! Facet ma cholerną rację. Idiotka! Kretynka! Dziewczyna dopiero teraz się zorientowała i trzepnęła się dłonią w czoło.
Hm… – uśmiechnęła się. To na pewno nie Arek. Zbyt szybko odpowiada – pomyślała, jednocześnie poczuwszy dreszcz. Tam jest ktoś, kogo nie zna. Jeszcze.
– Ale dziękuję bardzo za miłe słowa. – Zobaczyła na monitorze. Wzięła jeszcze jeden łyk soku i napisała:
– A więc, Brunonie… Siedzisz sobie w biurze i jesteś pracownikiem Arka, tak?
Czuła, że ogarnia ją ciekawość.
– Tak.
– W takim razie gdzie jest Arek?
– Pojechał do Holandii.
Jej liczne kontakty ze znajomymi na GG nauczyły ją błyskawicznie pisać na klawiaturze, ale ktoś w Arka biurze był jeszcze szybszy.
– Pojechał na dziewczyny? – zapytała.
Niemal natychmiast zobaczyła odpowiedź:
– Raczej na autobusy.
Roześmiała się. Teraz była pewna. To nie może być Arkadiusz. W takim razie kim jest jego pracownik?
– Jak to na autobusy? Nie rozumiem.
– Pojechał oglądać. Ma zamiar kupić jeden z nich.
– Od kiedy u niego pracujesz?
– Od soboty.
– Od której? Od tej?
– Nie, od tamtej.
Znów wybuchła śmiechem.
– W takim razie od prawie dwóch tygodni, tak?
– Tak, dokładnie jestem tu dziesiąty raz.
– Ach, rozumiem. Pracujesz również w soboty?
– Tak.
– I jak jest?
– W soboty jest najwięcej pracy.
– A ogólnie?
– Ogólnie jest… Hm… Dopiero zaczynam się odnajdywać.
– No tak. Początki są zawsze trudne.
– Tak powiadają.
Jak to możliwe – pomyślała – że ktoś nowy od prawie dwóch tygodni jest tam, a ona nic o tym nie wie i nudzi się w biurze?
– Naprawdę masz na imię Bruno?
– Tak.
Odpowiada „tak”! Nie pisze jak wszyscy „no”, tylko „tak”. Nie zna nikogo takiego. Wymówiła głośno jego imię: Bruno. Uśmiechnęła się. Nie zna nikogo, kto nosiłby takie imię.
– To raczej rzadkie imię, prawda?
– Zgadza się.
Zaraz dopisał:
– To znaczy: zgadza się.
Nie musiał tego robić, doskonale wiedziała, co miał na myśli! Pomyślała, że nie zna też nikogo, kto by się poprawiał po tak błahym błędzie.
– Ale nie do końca – kontynuował.
– Jak to „nie do końca”?
– Nie do końca rzadkie.
– Dlaczego?
– Wielu ludzi ma tak na imię.
Ciekawe – pomyślała – nie znam nikogo.
– Przeważnie mężczyźni.
– Przeważnie.
Starała się przypomnieć innego Brunona. Uśmiechnęła się i gdy zastanawiała się, co odpisać, wiadomość od niego ubiegła jej zamiar.
– Albo miał, np. Bruno Schulz.
W tej samej chwili o nim pomyślała. Ubiegł ją.
– Więc