Jeszcze jeden dzień w raju. Aleksander Sowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Jeszcze jeden dzień w raju - Aleksander Sowa страница 8

Jeszcze jeden dzień w raju - Aleksander Sowa

Скачать книгу

zdziwioną, lecz z jej głosu wyczuł, że chętnie wynajęłaby mieszkanie komuś, kto przyjechałby mercedesem.

      – Tak.

      – W takim razie pojedziemy moim – odparła, prowadząc go do czarnego BMW M3.

      – Teraz pani mnie zaskoczyła.

      – Tak? A czemu? – zapytała wyraźnie zadowolona.

      – Nie sądziłem, że kobieta taka jak pani będzie jeździła samochodem, który ma ponad dwieście koni mechanicznych.

      – Ponad dwieście pięćdziesiąt. O, nie zna się pan na murarce, ale rozróżnia pan samochody. – Zadowolona wsadzała kluczyk do stacyjki.

      Bruno znał się na samochodach bardzo dobrze. Zresztą nie tylko na samochodach. Uwielbiał wszystko, co miało silnik: samochody, samoloty, motocykle. Samochód Land Lady był najmocniejszą wersją tego auta i Bruno naprawdę dziwił się, że nie jeździ nim opalony miłośnik siłowni, ale stara lampucera. Gdyby tak bardzo nie kochał swojego garba i miał nieco więcej pieniędzy, z chęcią kupiłby właśnie taki samochód.

      – Należało do drugiego męża.

      – Dobre auto.

      – Trochę za dużo pali. Ale mąż bardzo je lubił. Teraz ja je mam.

      We wnętrzu wyraźnie było widać, kto jest właścicielem samochodu. Wszędzie, w szczególności na tylnej kanapie, było pełno sierści, zapewne kundla onanisty. Wtarte w welurowe dywaniki błoto czerniało na podłodze. Pety z popielniczki wysypywały się do schowka obok. Miejsce, gdzie powinna znajdować się zapalniczka, ziało szczerbą, a tapicerkę pokrywał drobniutki pył, prawdopodobnie od strzepywania popiołu przez okno.

      Kiedy ruszyli, aż go zabolało – poczuł od razu, że auto jest katowane. Bieg wbijała ze zgrzytem, bo w butach ze zbyt sporym obcasem nie mogła wciskać sprzęgła do końca. Robiła to zbyt rzadko, więc albo jechała na przesadnie wysokich obrotach i na za niskim biegu, albo na zbyt niskich i zbyt wysokim biegu.

      – Powiem panu tak – zaczęła – mieszkanie nadaje się właściwie do remontu.

      – Rozumiem – odpowiedział, czekając na dalsze wywody.

      – Jest tam oczywiście prąd i kanalizacja, ale ciepła woda leci tylko wtedy, kiedy zagrzeje ją sobie pan w bojlerze.

      – A ogrzewanie?

      – Kaflowy piec, taki wysoki, wie pan? – zapytała, nie oczekując odpowiedzi.

      – A gdzie można trzymać drewno i węgiel?

      – Jest piwnica. Mam tam trochę gratów, ale miejsce na tonę węgla i troszkę drewna na pewno się znajdzie.

      – A jak z czynszem?

      – Interesowałaby mnie płatność osobista, u mnie do piętnastego każdego miesiąca – rzekła, zerkając chytrze pod pozorem uśmiechu.

      Zaparkowała niezręcznie jednym kołem na chodniku i kiedy wysiadł, nie mógł patrzeć na tak zaparkowany samochód.

      – A ile?

      – Siedemset złotych plus to, ile pan zużyje wody i prądu.

      – Są liczniki?

      – Są.

      – Rozumiem – odparł. Mógł sobie na taką kwotę pozwolić.

      Stali przed czteropiętrową kamienicą. Przed domem rosły dwie lipy, które jak ocenił, mogły być posadzone w tym samym czasie, kiedy zbudowano budynek. Weszli na ostatnie piętro drewnianymi schodami, które świetnie sprawdziłyby się w razie pożaru jako detal, który zabija. Na piątej kondygnacji nie było już nic więcej prócz strychu po prawej stronie i mieszkania do wynajęcia po lewej.

      – Wynajem na przynajmniej rok – powiedziała, siłując się z zamkiem w drzwiach.

      – Jest tu telefon?

      – A tak, jest. Zapomniałam. Tylko że odłączony. Może pan odbierać rozmowy przychodzące, chyba że zdecyduje się pan, to uruchomimy go na stałe.

      Wreszcie weszli. Pierwsze, co przyszło mu na myśl w tym mieszkaniu, to światło. Było bardzo jasno. Okna nisko osadzone nad podłogą z desek rzucały do wnętrza ogromne ilości światła.

      – Kto tutaj mieszkał poprzednio?

      – A, wie pan, taka jedna artystka, puszczalska. Przeprowadziła się do Krakowa, bo tutaj, jak mówiła, nie miała perspektyw artystycznych. Interesowałaby mnie również kaucja.

      – Ile?

      – Tysiąc – odparła, błyskając oczkami lichwiarki. – Ale oczywiście do zwrotu, jak się pan będzie wyprowadzał – dodała uspokajająco.

      – Oczywiście – mruknął. – Biorę.

      – Co?

      – Biorę to mieszkanie, podoba mi się.

      – Tak od razu? – zapytała zdziwiona. – Nawet się pan dobrze nie rozejrzał.

      – Rozejrzałem się wystarczająco, odpowiada mi – odrzekł, patrząc przez okno.

      – Więc bardzo dobrze. – Zatarła ręce zadowolona.

      Kiedy po raz pierwszy wszedł sam do tego mieszkania, dochodziła dwudziesta. Składało się z centralnego, dużego pokoju z dwiema pochylonymi przeciwległymi ścianami. Sufit przy ścianach podpierały trzy grube jak pnie drzew drewniane filary. Strop i podłogę wykonano z desek. Mniej więcej w 1/3 pokoju podłoga unosiła się na wysokość dwóch schodków i na podwyższeniu zorganizowane było miejsce na kuchnię oraz łazienkę. Z prawej strony, od wschodu, dodatkowe oświetlenie dawało okno dachowe. Wpadające przez nie światło wypełniało kuchenne szafki i zlew z nierdzewnej stali. Pomiędzy kuchnią a pokojem ustawiony był niewielki stolik z uciętymi nogami. Ściany, poza skośnymi, były nieotynkowanym murem z cegieł. Tylko komin pokryto tynkiem. Ustawiony dokładnie w środku całego poddasza optycznie dzielił przestrzeń na dwie części.

      Łazienka wyposażona w białą wannę, którą, o dziwo, wmurowano w podłogę, stała na podwyższeniu. Brakowało umywalki, ale za to było lustro. Kiedy mył ręce, słyszał gruchające nad głową gołębie. Dochodziło do jego uszu także ciche skrzypienie desek, gdy chodził. Podobało mu się tutaj. Nie widział jej. Wiedział, że tutaj może zapomnieć o Malwinie.

      Tamtego dnia spędził ostatni wieczór w swoim starym mieszkaniu, gdzie z kątów wyzierała jeszcze Malwina. Następnego dnia rozmówił się z szefem, pożyczył dostawczaka i w kilka godzin się spakował.

      Płakał, wybierając przedmioty do zabrania. Jej rzeczy odkładał na bok. Żelazko, kosmetyki, książki i zdjęcia. Chciał mieć to już za sobą. Potem wszystko przewiózł do nowego mieszkania.

      Kamienica, w której zamieszkał, była ostatnią na tej ulicy. Ulica wznosiła się stopniowo i dom, w którym przyszło mu mieszkać, stał w jej najwyższym miejscu.

Скачать книгу