Jeszcze jeden dzień w raju. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Jeszcze jeden dzień w raju - Aleksander Sowa страница 10
– Nie wierzę w twoje słowa. Nie wierzę ci zresztą w ogóle. Nie mamy o czym gadać. Załatwmy wszystko jak najszybciej i zapomnijmy o sobie.
– Zapomnijmy? Ja chciałabym się z tobą spotykać.
– Spotykać? Malwik, wiesz co? Przestań już. Zadzwoń albo wyślij SMS-a, kiedy będziesz mogła, tylko jak najszybciej.
– Obiecuję.
Spoglądając na gasnący wyświetlacz telefonu, przypomniał sobie, jak oświetlał komórką klawiaturę jedynego telefonu publicznego w całym Zieleńcu. Na trzecim roku był dziesięć dni na obozie narciarskim. Wydawał wszystkie pieniądze na karty telefoniczne i rozmawiał z nią godzinami – zawsze po dwudziestej drugiej, bo taniej w taryfie nocnej, i stojąc na kilkustopniowym mrozie. Teraz nie potrafią się ze sobą pożegnać.
Był wtedy szaleńczo zakochany. Kilka dni przed wyjazdem na ten cholerny obóz spędzili ze sobą pierwszą noc. Styczeń niósł odgłosy miasta, a oni bali się, że poniesie odgłosy ich namiętności. Szczęśliwym trafem, kiedy ich ciała splotły się w miłosnym uścisku, poranną ciszę w mieście zdominował odgłos strażackich syren, karetki czy też policji. Potem musiał jechać. Był to koszmar tęsknoty za nią.
Dziś wsiadł do auta i ruszył do pracy. Dochodziła 8.45. Wyjeżdżał z miasta. Rozpędził samochód do 90 km/h, kiedy drogę zajechało mu renault clio.
– Niech to szlag! – zaklął.
To był łuk i wcale nie uśmiechało mu się hamować, kiedy już puścił w ruch swoją maszynę. Postanowił wyprzedzić bez hamowania. Za łukiem jest przecież długa prosta – pomyślał – nawet „jak coś”, to się zmieszczę.
Odkąd Malwina odeszła i jego życie runęło w gruzach, jeździł bardziej ryzykownie niż dotychczas. Nie umiał tego wytłumaczyć. Z jednej strony uważał, że samobójstwo z powodu miłości to idiotyzm i czuł właściwie niczym niezmącony instynkt samozachowawczy, a jednak ryzykował.
Wysunął się na podwójnej ciągłej linii zza renówki i zobaczył przed sobą prostą, którą doskonale znał, bo jeździł nią codziennie. Nacisnął gaz. Zaraz potem dostrzegł kątem oka radiowóz i zaniechał wyprzedzania w nadziei, że niczego nikt nie widział. Nadzieja zgasła natychmiast, kiedy na drogę wyszedł policjant i zatrzymał go.
– To był bardzo niebezpieczny manewr, panie kierowco.
– Tak, wiem, panie władzo – odparł zrezygnowany i nie dość, że podminowany rozmową z Malwiną, to jeszcze z mandatem, którego mógł się w tej sytuacji spodziewać.
Jak jeszcze zobaczy te nieszczęsne opony, to zabierze dowód rejestracyjny i wyśle na przegląd techniczny – analizował. Będzie musiał zapłacić nie tylko za mandat, lecz także za koszty przeglądu – myślał – a przy tej przeprowadzce trochę już wydał i był prawie całkiem spłukany. Do tego spóźni się jeszcze do pracy.
– Proszę dowód rejestracyjny, prawo jazdy i dowód ubezpieczenia OC. – Zimnym głosem poprosił policjant.
Z papierami w dłoni obejrzał dokładnie przód samochodu, obszedł go z tyłu i poszedł do radiowozu.
– Panie Brunonie! – wrzasnął po chwili. – Proszę do mnie! Podszedł.
– To będzie dwieście pięćdziesiąt złotych i cztery punkty karne.
No to nieźle – pomyślał Bruno. Dobrze, że chociaż dowodu nie zabierze.
– Trudno – odparł, wzruszając ramionami.
– Gdzie się pan tak śpieszy, co? Do dziewczyny? – Policjant zaśmiał się cicho.
– No właśnie nie. Odwrotnie, dwa tygodnie temu odeszła i przeprowadzkę mam. No i teraz się śpieszę do pracy.
– Aha. – Glina pokiwał głową, dając znak, aby mówił.
– I wie pan, panie władzo, kierowca, którego chciałem wyprzedzić – Bruno kontynuował wyjaśnienia – włączając się do ruchu, zajechał mi drogę, więc albo mogłem hamować, albo zobaczyć, czy jest pusto. Byłem rozpędzony, a staruszek – wskazał garbusa – nie lubi niepotrzebnie hamować i rozpędzać się znowu. No i dalej to pan władza sam już widział…
– Widziałem. Przecież przez takie coś może się pan zabić.
Nie odpowiedział. Policjant miał rację. Ale nie chciał już mówić o całej reszcie. Policjant patrzył chwilę i zagadnął do drugiego, który zupełnie się nimi nie interesował.
– Tadek, przejdź się, co?
Drugi policjant bez słowa przeszedł parę kroków z rękami w kieszeniach. Ze źdźbłem trawy w ustach bezmyślnie patrzył na przejeżdżające samochody.
– Myśli pan, że da się coś z tym zrobić?
– To przecież od pana zależy.
– I co teraz będzie?
– Nic. Co ma być? Przecież nie wsiądę i nie ucieknę panu, tylko co pan wypisze, to będzie – odpowiedział zrezygnowanym tonem.
Jeśli ten dzień tak się zaczyna i tak ma cały wyglądać, to najpewniej zginie do wieczora – Bruno pomyślał smutno.
– Ile byliście razem?
– Prawie cztery lata.
– Poszła do kogoś?
– Na początku myślałem, że nie, ale teraz wiem, że tak. Dowiedziałem się właśnie dzisiaj.
– Nie martw się. Nie martw się, mówię ci – pocieszał mundurowy. – Jak poszła, to krzyż jej na drogę, tego kwiatu jest pół świata… Pamiętaj! A teraz jedź ostrożniej. – Niepostrzeżenie przechodząc z formy „pan” na „ty”, policjant zmienił zachowanie.
Wręczył mandat i dokumenty. Bruno przeczytał na skrawku papieru: „Przekraczanie jezdni w miejscu niedozwolonym. Pięćdziesiąt złotych”.
– Jak byś się kłócił, dostałbyś tyle, ile ci się należy. Jedź.
Policjant uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo.
– Dziękuję, do widzenia.
Ruszając, widział jeszcze, jak policjant patrzy, a jemu od razu poprawił się humor. Przekręcił głośniej radio. Zaśmiał się do siebie i pędził do biura ostrożniej i przepisowo. Nikt nie zauważył spóźnienia. Rzadko zdarzało się, aby szef przychodził do biura wcześniej.
Włączył radio, komputer i usiadł przed monitorem. Kiedy system się otworzył, dostał dwie wiadomości z ubiegłego dnia. Przeczytał i się uśmiechnął. Dochodziła 9.25. Od prawie pół godziny powinien być w biurze. Ona pewnie już była w swoim – pomyślał, wystukując wiadomość.
8