W górskiej rezydencji. Кэтти Уильямс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W górskiej rezydencji - Кэтти Уильямс страница

W górskiej rezydencji - Кэтти Уильямс

Скачать книгу

ubtitle>Cathy WilliamsW górskiej rezydencjiTłumaczenie:Jan Kabat

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      ‒ Amelia? Amelia Mayfield?

      Milly przycisnęła telefon do ucha, żałując, że w ogóle odebrała. Co jeszcze Sandra King mogła powiedzieć jej o tej pracy?

      Miała przez dwa tygodnie usługiwać czteroosobowej rodzinie w domku górskim. Nie potrzebowała szczegółowych instrukcji. Robiła to już wcześniej, przed dwoma laty, zanim zaczęła pracować w hotelu.

      ‒ Tak – odparła, wodząc spojrzeniem po całunie białego śniegu.

      To była fantastyczna podróż, w sam raz, by zapomnieć o swej żałosnej sytuacji. Zapewniono jej wygody i teraz, gdy siedziała na tylnej kanapie SUV-a prowadzonego przez szofera, niemal żałowała, że od celu dzieli ją tylko pół godziny drogi.

      ‒ Nie odbierasz telefonów!

      Głos był ostry i pełen pretensji; Milly ujrzała w myślach rozmówczynię siedzącą za biurkiem w londyńskim Mayfair i stukającą nieskazitelnymi paznokciami w blat.

      Sandra King trzy razy przesłuchiwała ją w sprawie tego zlecenia. Jakby niemal żałowała, że zleca tę robotę komuś małemu i krągłemu o rudych włosach, skoro było tyle innych, bardziej odpowiednich kandydatek.

      Ale, jak wyjaśniła z niepotrzebnie okrutną satysfakcją, rodzinie zależało na kimś zwyczajnym i praktycznym; señora nie życzyła sobie jakiejś lafiryndy, której zachciałoby się flirtować z jej bogatym mężem.

      Milly, która poczytała sobie o tych ludziach w internecie, z trudem powstrzymała ironiczne parsknięcie, ponieważ wzmiankowany mąż nie wyglądał na kogoś, z kim chciałaby flirtować jakakolwiek rozumna dziewczyna. Był po pięćdziesiątce, korpulentny i łysiejący, ale nieprzyzwoicie bogaty; podejrzewała, że może to stanowić magnes jak w przypadku gwiazdy rocka. Co nie znaczy, by sama miała ochotę na flirt z kimkolwiek.

      ‒ Przepraszam, Sandro… – Uśmiechnęła się, wiedząc, że szefowa nie lubi, kiedy się do niej mówi po imieniu. Inne dziewczyny w tej ekskluzywnej agencji zajmującej się oferowaniem bogatym i sławnym rodzinom usług w niepełnym wymiarze godzin nazywały ją Kapitanem. – Są kłopoty z zasięgiem od chwili, gdy wyjechałam z Londynu… poza tym nie mogę długo rozmawiać, bo komórka jest prawie rozładowana.

      Nie była to do końca prawda, ale nie chciała już słuchać o tym, co je ta wyjątkowa rodzina, co lubią robić wyjątkowe dzieci – lat cztery i sześć – przed snem albo jak ona sama ma się ubierać.

      Nie spotkała jeszcze ludzi tak kapryśnych. Ci, dla których pracowała dwa lata wcześniej, byli serdeczni i przyjacielscy.

      Nie narzekała jednak; płacili sowicie i co ważniejsze, mogła dzięki tej pracy zapomnieć o Robbiem, Emily i złamanym sercu.

      Zdołała jakoś przeboleć stratę narzeczonego i najlepszej przyjaciółki, a także zerwane zaręczyny. Czas leczy rany, powtarzali jej przyjaciele, którzy od samego początku nie lubili Robbiego, i teraz, gdy już była wolna, mogła oceniać go tak jak oni.

      Z jednej strony ich negatywne komentarze przynosiły pociechę, ale z drugiej dowodziły jej nieumiejętności trafnego osądu.

      ‒ Muszę cię niestety poinformować, że zlecenie zostało właśnie odwołane – oznajmił bezcielesny głos.

      Upłynęło kilka sekund, zanim do Milly dotarł sens słów szefowej. Ostatnio, z powodu niefortunnych wydarzeń w swoim życiu, bywała rozkojarzona.

      ‒ Słyszałaś, Amelio?

      ‒ Żartujesz, prawda? Powiedz, że to żart.

      Sandra nie miała jednak poczucia humoru.

      ‒ Nigdy nie żartuję – odparła jak na zawołanie. – Ramosowie wycofali się w ostatniej chwili. Miałam od nich telefon zaledwie kilka godzin temu i gdybyś odbierała, kiedy dzwoniłam, nie zmarnowałabyś czasu na podróż.

      ‒ Dlaczego? Co się stało?

      Wizja powrotu do mieszkania, które dzieliła z Emily, i spotkania najlepszej niegdyś przyjaciółki zabierającej swoje rzeczy przed wyjazdem do Ameryki z Robbiem była koszmarna.

      ‒ Jedno z dzieci zachorowało na ospę wietrzną.

      ‒ Ale jestem o pół godziny drogi od domu! – jęknęła niemal Milly.

      Minęli właśnie ekskluzywną wioskę Courchevel i samochód ruszył pod górę, ku terenom zamieszkałym przez prawdziwie bogatych ludzi. Ukryte, prywatne rezydencje z majestatycznym widokiem, lądowiska dla helikopterów, baseny z podgrzewaną wodą, sauny…

      Z drugiego końca linii dobiegło westchnienie.

      ‒ No cóż, musisz powiedzieć kierowcy, żeby zawrócił. Oczywiście, otrzymasz rekompensatę za stracony czas i kłopot…

      ‒ Mogę chyba spędzić tam jedną noc? Ściemnia się, a ja jestem zmęczona. Mam klucz. Zostawię miejsce w idealnym porządku. Muszę się przespać!

      Nie mogła pogodzić się z faktem, że jedyna dobra rzecz, jaka przytrafiła jej się w ciągu tych kilku koszmarnych tygodni, właśnie runęła jak domek z kart, zdmuchnięty przez jakieś obrzydliwie bogate dziecko.

      ‒ Byłoby to wysoce niewłaściwe.

      ‒ Tak jak to, że moje zlecenie zostało odwołane w ostatniej chwili, kiedy od celu dzieli mnie piętnaście minut drogi, a ostatnie osiem godzin spędziłam w podróży!

      Widziała wyłaniający się przed nimi budynek i na kilka sekund wszelkie negatywne myśli umknęły z jej głowy wyparte przez pełen zachwytu podziw.

      Dominował nad horyzontem, wznosząc się na tle oślepiająco białego śniegu. Był to największy i najwspanialszy dom wakacyjny, jaki kiedykolwiek widziała. To określenie – dom wakacyjny – wydawało się żałośnie nieadekwatne; przypominał bardziej rezydencję pośrodku prywatnego terenu rekreacyjnego.

      ‒ Nie ma chyba innego wyjścia! – warknęła Sandra. – Na drugi raz odbieraj telefony! I niczego tam nie dotykaj. Zjedz, prześpij się i zostaw wszystko tak, jakby cię tam w ogóle nie było.

      Milly nachyliła się, by lepiej widzieć rezydencję, która zbliżała się coraz bardziej, aż w końcu SUV skręcił i zaczął się wspinać, by wreszcie dotrzeć na miejsce.

      ‒ E… – Odchrząknęła, mając nadzieję, że kierowca, który powitał ją na lotnisku łamaną angielszczyzną i od tej pory nie odezwał się słowem, zrozumie, o co jej chodzi.

      ‒ Oui, mademoiselle?

      ‒ No cóż, doszło do zmiany planów…

      ‒ O co chodzi?

      Westchnęła z ulgą, że nie będzie musiała wyjaśniać tej koszmarnej sytuacji w swojej kulawej francuszczyźnie. Wytłumaczyła mu zwięźle, że będzie musiał gdzieś przenocować i odwieźć ją nazajutrz na lotnisko… i że go bardzo przeprasza za tę niedogodność…

      Sięgnęła do przepastnego plecaka po swój portfel i wyjęła z niego kartę firmową; nie sądziła, że skorzysta z niej przez dwa najbliższe kolejne tygodnie.

      Zastanawiała się, czy nie mógłby zatrzymać się w rezydencji, która mogła pomieścić

Скачать книгу