W górskiej rezydencji. Кэтти Уильямс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W górskiej rezydencji - Кэтти Уильямс страница 3
Chciał uwolnić się na jakiś czas od matki, która coraz natarczywiej żądała, by się ustatkował i ożenił. Przeszła trzy miesiące wcześniej niegroźny wylew, z którego wyszła bez szwanku, ale oświadczyła, że spojrzała śmierci w oczy i pragnie jedynie wziąć w ramiona wnuka. Czy tak dużo żądała od swego jedynego, ukochanego syna?
Lucas uważał, że tak, ale nie zamierzał tego mówić. Angażował wybitnych specjalistów medycznych, ale żadnemu z nich nie udało się przekonać jego matki, że ma jeszcze przed sobą długie lata życia.
Na dodatek była dziewczyna nie chciała przyjąć do wiadomości, że z nią skończył, i perspektywa kilku dni na nartach wydała mu się nagle wspaniała.
Jak się jednak okazało, niedane mu było zaznać spokoju, więc nie był szczęśliwy, patrząc na tę kobietę, która wymachiwała czajnikiem i groziła, że wezwie policję.
Niska, zwariowana kobieta o rudych rozczochranych włosach, biorąca go za włamywacza. Zabawne.
‒ Chyba pani nie wierzy, że poradzi sobie ze mną? – Wyciągnął błyskawicznie rękę i pozbawił ją broni, którą odstawił na swoje miejsce. – I zanim to ja wezwę policję, proszę mi wyjaśnić, co pani tu robi.
Milly uniosła buńczucznie brodę i popatrzyła na niego wyzywająco.
‒ Nie boję się pana.
‒ Nigdy nie zamierzałem wzbudzać strachu w jakiejkolwiek kobiecie.
Ten mężczyzna dosłownie emanował seksapilem. Jak mogła zebrać myśli, kiedy stał tuż obok, patrząc na nią tymi ciemnymi oczami, które były jednocześnie zuchwałe i nieprzeniknione?
‒ Jestem tu zatrudniona – przerwała milczenie. Była cała spocona i nie mogła oderwać od niego spojrzenia.
Uniósł pytająco brew, ona zaś obrzuciła go gniewnym wzrokiem; miała prawo tu być, a on nie, i to z pewnością.
Zastanawiała się, jakim cudem czyjeś życie może się tak nagle wykoleić? Powinna tu dochodzić do siebie, oderwać się na chwilę od codzienności i zbierać siły na powrót do Londynu. Powinna korzystać z tej wspaniałej kuchni i pichcić coś bezglutenowego dla pani Ramos, coś mięsnego dla jej męża i zdrowego dla ich dzieci. Ona jednak mierzyła się wzrokiem z kimś o wyglądzie Adonisa, ale zachowaniu jaskiniowca.
‒ Ach, tak?
‒ Tak. Zresztą to nie pański interes! Ramosowie zatrudnili mnie tutaj na dwa tygodnie. I zjawią się lada chwila…
‒ Zatrudnili… trudno mi w to uwierzyć, skoro wiem, że Alberto i Julia nie zjawią się tutaj, ponieważ jedno z ich dzieci zachorowało.
Podszedł do lodówki, wyjął butelkę wody mineralnej i napił się, nie spuszczając z niej wzroku.
‒ Och. – Ten arogancki mężczyzna nie był włamywaczem, ale zdenerwował ją jeszcze bardziej, nie wspominając wcześniej o tym, że zna rodzinę, do której ten dom należał. – Jeśli sądzi pan, że zamierzam przepraszać za…
‒ Za to, że chciała mnie pani zaatakować czajnikiem?
‒ …to jest pan w błędzie. Nie wiem, co pan tu robi, ale nie należało się tak skradać, tylko powiedzieć mi, że zna pan właścicieli. – Nagle przyszło jej coś do głowy. – Sądzę, że i pana zostawili na lodzie.
‒ Słucham?
‒ Zostawili na lodzie – wyjaśniła ponuro.
Teraz, kiedy nie groził jej już bezpośredni atak, trochę się uspokoiła, ale nadal uważała, że powinna zachować bezpieczny dystans pomiędzy sobą a Adonisem, który wciąż stał przy lodówce, a mimo to działał bardzo osobliwie na jej system nerwowy.
Jego nogi były bardzo długie i umięśnione, miały też zgrabne kostki, co zauważyła, kiedy już usiadła przy stole. Były doskonałe, opalone na brąz jak on cały…
Uświadomiła sobie, że coś powiedział, i zmarszczyła czoło.
‒ Nie, niech pan tylko tego nie mówi. – Jęknęła, zorientowawszy się, że wskazał na rzecz oczywistą: jak zdołała tu dotrzeć, nie będąc poinformowana, że zlecenie zostało odwołane. – Nasłuchałam się już od Sandry o tym, że nie odbieram telefonów. Nie wydaje mi się, żebym mogła to jeszcze znosić z pańskiej strony. A w ogóle, kim pan jest? Pańska agencja nie powiadomiła pana, zanim przyjechał pan tu na darmo?
Lucas miał wrażenie, że trafił do domu wariatów. Przesunęła dłonią po rudych włosach, które, jak zauważył z uznaniem, były bardzo gęste i długie, na dobrą sprawę sięgały jej talii.
‒ Agencja? – spytał zdumiony.
‒ Sandra to dziewczyna w agencji, dla której pracuję. W Londynie.
Uległa pokusie i przyjrzała mu się dokładnie; poczuła, że się czerwieni. Było w nim coś cudzoziemskiego, pięknie i egzotycznie cudzoziemskiego, ale posługiwał się angielskim perfekcyjnie, jedynie ze śladem obcego akcentu.
‒ Miałam gotować dla Ramosów i zajmować się ich dziećmi. – Nagle sobie uświadomiła, że wymienił ich imiona, jakby mówił o kimś znajomym. – W jakim celu pana zatrudniono? Nie, nie musi mi pan mówić.
‒ Nie muszę?
Wydawała mu się fascynująca, jak ktoś z obcej planety. Lucas nieodmiennie wzbudzał bezkrytyczny podziw i uległość kobiet. Mówiły mu to, co chciał usłyszeć. Wiedział od najwcześniejszych lat i teraz, gdy liczył ich trzydzieści cztery, co znaczy władza. Przywykł do tego, że jest traktowany jak człowiek, który zawsze wygrywa. Miliarder, który może mieć wszystko na skinienie.
Czym się według tej kobiety zajmował? Chciał to usłyszeć.
‒ Instruktor narciarski – oświadczyła Milly, odkrywszy nagle, że ten dziwny obrót spraw ma zbawienny wpływ na jej depresję. Niemal nie myślała o Robbiem, Emily i całym tym horrorze, od kiedy na scenie pojawił się Adonis.
‒ Instruktor narciarski – powtórzył.
‒ Wygląda pan na kogoś takiego – oznajmiła w zamyśleniu.
‒ Mam to uznać za komplement?
‒ Jeśli pan chce. – Wycofała się czym prędzej, by nie pomyślał, że próbuje na nim swoich sztuczek. – Czyż nie jest zdumiewające, jak żyją bogaci ludzie?
Patrzyła nieufnie, jak odstawia butelkę na blat szafki i podchodzi do stołu, by usiąść na krześle, a drugiego użyć w charakterze podnóżka.
‒ Zdumiewające – przyznał.
‒ Miał pan okazję rozejrzeć się tutaj? Trudno uwierzyć, że ktoś w ogóle korzysta z tego lokum. Wszystko