W górskiej rezydencji. Кэтти Уильямс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W górskiej rezydencji - Кэтти Уильямс страница 2
Pozbawiony dostępu do fortuny, miałby przed sobą przerażającą perspektywę znalezienia sobie pracy bez pomocy taty i mamy. Tak więc zdecydował się na coś znacznie bezpieczniejszego – wmówił jej, że łączy ich coś głębszego i zaproponował małżeństwo, kręcąc jednocześnie z jej znacznie wyższą, szczuplejszą i ładniejszą współlokatorką.
Jego rodzice zaaprobowali Milly. Stanowiła paszport do jego spadku. Była niska, krągła i bezpretensjonalna. Kiedy myślała o Robbiem i szczupłej Emily, jej niepewność co do własnego wyglądu wznosiła się na niebotyczne wyżyny.
Tak, przyłapała ich w łóżku, ale byłoby gorzej, gdyby poślubiła tego drania i odkryła, że w ogóle się nią nie interesuje.
Popatrzyła na palec, na którym zaledwie przed kilkoma tygodniami znalazł się ogromny pierścionek z diamentem.
Przyjaciele powiedzieli jej, że popełniła koszmarny błąd, rzucając w niego tym cennym kamieniem, że powinna go zatrzymać i opchnąć przy pierwszej okazji. W końcu należało jej się po tym wszystkim, co z jego powodu przeszła.
Poza tym pieniądze bardzo by się jej przydały, zważywszy, że porzuciła pracę w hotelu, żeby odgrywać z nim szczęśliwą rodzinę w Filadelfii. Zapewniał, że może na niego liczyć, gdyby czegokolwiek potrzebowała!
Teraz nie miała pracy i dostępu do mieszkania, dopóki Emily się nie wyprowadzi, i dysponowała niewielką sumą, którą udało jej się zaoszczędzić.
I nie miała się do kogo zwrócić. Jej jedyna krewna, babka, która mieszkała w Szkocji, sprzedałaby swój niewielki dom, gdyby wiedziała o sytuacji wnuczki, ale Milly nie zamierzała jej o niczym mówić. Wystarczyło, że musiała się pozbierać po tym, jak powiedziano jej dwa tygodnie wcześniej, że wesele jak z bajki nie wchodzi w rachubę.
Więc ze względu na babkę postanowiła zatrudnić się jako niania w rodzinie mieszkającej w Courchevel, gdzie mogłaby robić to, co lubiła najbardziej, to znaczy jeździć na nartach… Przeszła nad traumą związaną z zerwaniem do porządku dziennego; uważała, że nie jest to nic, z czego nie mogłaby się wyleczyć przez dwa tygodnie spędzone na śniegu.
Przedstawiła babce cudowny obraz swojskiej rodziny, na dobrą sprawę przyjaciół, którzy pomogliby jej otrząsnąć się po doznanym zawodzie. Dzięki temu starsza kobieta przestała narzekać. Milly oświadczyła na dodatek, że gdy tylko wróci do Londynu, czeka na nią inna praca, znacznie lepsza niż ta, z której wcześniej zrezygnowała.
Jeśli chodzi o babkę, wszystko było w porządku; Milly nie chciała jej za żadne skarby martwić.
‒ Czy mam… zadzwonić do agencji i spytać, czy mógłby pan przenocować w tym domu?
Była gotowa na kolejną niezręczną rozmowę z Sandrą, która zapewne tłumaczyłaby jej przez śmiesznie długą chwilę, że kierowcy pod żadnym pozorem nie wolno zapaskudzić rezydencji.
Na szczęście kierowca, Pierre, bywał stałym gościem w jednym z hoteli w Courchevel, gdzie pracował jego krewny; miał zapewnione lokum.
Pomógł jej z bagażem pełnym rzeczy, których miała nigdy na siebie nie włożyć, i odjechał dopiero wtedy, kiedy otworzyła imponujące drzwi, żeby wejść do środka.
Wnętrze było cudownie ciepłe i olśniewające – nowoczesna architektura i minimalizm. Cała przestrzeń znajdowała się na planie otwartym, z dwoma salonami przedzielonymi ścianą, na której uwagę zwracał wysokiej klasy kominek. Dalej widać było obszerną kuchnię, a za nią jeszcze więcej, lecz ją przyciągnęły wysokie okna z olśniewającym widokiem na dolinę.
Popatrzyła na nietknięty, dziewiczy śnieg, który przygasał wraz z nadejściem nocy. Jak dotąd warunki narciarskie prezentowały się obiecująco; biały puch pokrywał dachy i zalegał na zboczu góry niczym lukier.
Nie znając rozkładu domu, postanowiła go zwiedzić. Nie zamierzała pozostać tu długo, więc dlaczego nie miałaby zafundować sobie odkrywczej przygody? Poudawać, że ten dom należy do niej?
Spenetrowała dokładnie każdy pokój. Podziwiała skąpe, choć luksusowe umeblowanie. Nigdy wcześniej nie widziała pod jednym dachem tyle szkła, chromu i skóry; wszędzie przeważała biel. Nie mogła się nadziwić, że w miejscu, gdzie można tak wiele zniszczyć, baraszkuje dwójka dzieci.
Kuchnia była istnym cudem: czarne granitowe blaty, stół z kutej stali i mnóstwo urządzeń, które wręcz podsycały jej kulinarne ambicje.
Cieszyła się, że nie pracuje już w Rainbow Hotel. Miał trzy gwiazdki, ale pokoje odznaczały się jedynie podstawowym wyposażeniem, a restaurację już dawno powinno się unowocześnić.
Przez półtora roku nie pozwolono jej przyrządzić niczego własnymi rękami; szef Julian wciąż patrzył jej przez ramię i bezustannie wytykał błędy.
Tutaj mogła puścić wodze fantazji; przesunęła dłonią po lśniącym i nieskazitelnym kontuarze, dotknęła też kilku cudownych gadżetów, które nie nosiły żadnych śladów użycia. Zajrzała do lodówki, która okazała się pełna, podobnie jak szafki. Stojak na wina uginał się pod ciężarem butelek o wyszukanych naklejkach.
Pochłonięta zwiedzaniem kuchni, zastanawiając się nad tym, jak by to było mieć dostatecznie dużo pieniędzy na takie wakacyjne lokum, zapomniała o bożym świecie.
‒ A pani to…?
Głęboki zimny głos wtargnął w jej fantazję z tak niepowstrzymaną siłą, że odwróciła się na pięcie; serce waliło jej jak młotem. Pomyślała ironicznie, że w domu jest intruz i że powinna się rozejrzeć za czymś poręcznym, czym mogłaby się bronić.
Ponieważ ten mężczyzna mógł być… niebezpieczny…
Nie miała pojęcia, co robić. Zapomniała nawet, że powinna się bać. Przebywała pod nieobecność właścicieli w wielkiej rezydencji pełnej cennych rzeczy. Stojący przed nią mężczyzna o wzroście ponad stu osiemdziesięciu centymetrów włamał się tu prawdopodobnie. Przypuszczalnie mu przeszkodziła, kiedy plądrował dom, a wiadomo było, co dzieje się w takiej sytuacji z niewinnymi ludźmi.
Ale, na Boga, czy widziała w życiu kogoś tak pięknego?
Kruczoczarne włosy okalały twarz, która wydawała się po prostu doskonała: szerokie zmysłowe usta, rzeźbione rysy, oczy ciemne i niezgłębione jak noc. Miał na sobie dżinsy i podkoszulek i był boso.
To ostatnie wydawało się dziwne jak na kogoś, kto chciał zwiać ze srebrami, ale zaświtało jej, że zdjął buty, by podkraść się do niej niezauważenie.
‒ Mogłabym spytać pana o to samo! – Starała się panować nad głosem jak ktoś, kto kontroluje sytuację. – I niech się pan nie zbliża do mnie choć na krok!
Jak skończona idiotka zostawiła komórkę w plecaku, który leżał teraz na blacie szafki, ale czy mogła przewidzieć coś takiego?
Nie zważając na jej ostrzeżenie,