Zgiełk wojny Tom 2 W głębi strachu. Kennedy Hudner

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zgiełk wojny Tom 2 W głębi strachu - Kennedy Hudner страница 18

Zgiełk wojny Tom 2 W głębi strachu - Kennedy Hudner

Скачать книгу

zastanowiła się nad tym i próbowała zrozumieć wszystko, czego się dowiedziała. Ledwie mieściło jej się w głowie, że trzech mężczyzn i trzy kobiety mogą kochać się nawzajem i dzielić w małżeństwie. I jeszcze jedno nie dawało jej spokoju.

      – Ale nie przeszkadza ci, że nie wiesz, kto jest ojcem twoich dzieci? – odważyła się zapytać.

      Leila prychnęła z irytacją.

      – Oczywiście, że wiem. Och, może mężczyźni tego nie mówią, ale kobiety zawsze wiedzą. Nie planujemy tego, chociaż kobieta czasami sypia w odpowiednim czasie z tym mężczyzną, z którym chce począć dziecko, jednak liczy się tak naprawdę to, że wszyscy mężowie traktują dzieci tak samo. To najważniejsza zasada, której nie wolno łamać. Dzieciom z wielomałżeństwa nie brakuje miłości, Emily, to na pewno.

      Nieco oszołomiona dziewczyna pozwoliła się namówić na herbatę podawaną z odrobiną masła, soli oraz gorącego mleka. Spróbowała jej ostrożnie, po czym uznała, że trzeba się zapewne przyzwyczaić.

      Popijając napar, słuchała dyskusji rodziców Rafaela o korzyściach otwarcia nowej szkoły na prowincji, podczas gdy dzieci grały w skomplikowaną grę strategiczną polegającą na szukaniu ukrytych skarbów w lesie i ukrywaniu się przed groginami. Wiele godzin później Hakima i mała Nouar pokazały Emily jej pokój. Dziewczyna zastanawiała się jeszcze, gdy mościła się w łóżku, czy wiele jest takich dziwnych rodzin, a potem zapadła w kamienny sen.

      ***

      O poranku matki powitały ją ciepło i nakarmiły gorącym śniadaniem, podczas gdy ojcowie pomagali Rafaelowi przygotować konie. Potem Yael objął Rafaela, a Emily pożegnał mocnym uściskiem dłoni. Amin i Danny zabrali ich do stodoły, która, jak się okazało, pełniła też rolę domowego arsenału. Na jednej ze ścian wisiała broń – karabinki na naboje, strzelby soniczne, śrutówki, broń impulsowa, a nawet jeden karabin plazmowy. Niektóre miały celowniki optyczne, inne nie. Ogniwa zasilające i magazynki leżały na półkach obok.

      Amin podszedł do stojaka z dużą mapą okolicy. Zaznaczono tu szlak do Ait Driss na szczycie góry. Krępy mężczyzna o smagłej, pomarszczonej twarzy znał doskonale lasy i góry, jak każdy urodzony w Ouididi. Guzowatym palcem wskazał miejsce na mapie.

      – Widzieliśmy stado tutaj, przecinało szlak do świątyni. Jest spore, może nawet dwa lub trzy połączone w gromadę. Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt groginów prowadzonych przez samicę alfa. – Amin spojrzał na Rafaela. – Jeżeli cię zauważą, nie próbuj uciekać, zagonią konie na śmierć.

      Rafael skinął głową. Groginy miały przerośnięty układ krwionośny, z dużym sercem w klatce piersiowej i mniejszym w okolicach bioder, które wspomagało główny krwiobieg. Miały też płuca jak miechy – mogły godzinami biec równie szybko jak koń w cwale.

      Amin spojrzał na syna, potem na Emily.

      – Słuchaj uważnie – zwrócił się do Rafaela, ale Emily rozumiała, że mówił przede wszystkim do niej. – Jeżeli natkniesz się na to stado, chroń plecy, aby mogło cię atakować tylko od przodu. Potem jak najszybciej rozstaw ogrodzenie elektryczne. A potem wciśnij przycisk alarmu. – Uniósł nadajnik radiowy z dużym czerwonym guzikiem. – Przybędziemy jak najszybciej. Zasilania wystarczy na dwanaście godzin. Jeżeli będziesz mógł się wspiąć na drzewo, to przynajmniej na trzydzieści stóp wysokości. Duże groginy mogą podskoczyć na dwadzieścia stóp.

      – Na bogów naszych matek! – szepnęła Emily. – Umiecie pokazać dziewczynie, co to dobra zabawa.

      Mężczyźni zaśmiali się, ale Rafael zaraz spoważniał.

      – Możliwe, że nie zobaczymy grogina nawet z daleka, Emily. Ich terytoria łowieckie mają po setki mil kwadratowych i mijają miesiące, nim stado wraca w to samo miejsce. Ale jeżeli chcesz, możemy zostać w wiosce. To twój urlop, masz odpoczywać. Zjedziemy z gór i jutro będziesz w Tindżad.

      Emily rozważyła propozycję. W Tindżad znajdowały się muzea, galerie sztuki, księgarnie, kina i wielomilowe plaże, na których mogłaby leżeć przez cały czas. Ale admirał Douthat nalegała, aby Emily udała się do świątyni Ait Driss. Dziewczyna nie mogła się przestać zastanawiać, dlaczego właśnie tam. I – musiała się do tego przyznać – Rafael był tutaj. Chętnie spędziłaby jeszcze trochę czasu w jego towarzystwie. O wiele chętniej tutaj niż samotnie w Tindżad. Zastanawiała się z rozbawieniem, czy admirał również to zaplanowała. A może to robota starej, dobrej doktor Wilkinson.

      – Wrócić do Tindżad i zrezygnować z szansy na konną wycieczkę po górach Pelion? Za nic we wszechświecie.

      Amin zerknął na nią i skinął głową. Danny uśmiechnął się szeroko. Rafael posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, ale potem też skinął głową, jak Amin.

      – No dobrze. – Danny się wyprostował. Służył w oddziałach specjalnych floty, a w wiosce zajmował się uzbrojeniem. – Pora wybrać dla was broń.

      Spojrzał na syna.

      – Dla ciebie to, co zwykle, czy dostałeś w mieście lepszą zabawkę niż ostatnio, gdy się widzieliśmy?

      – Jak zwykle, dziękuję.

      Danny wręczył mu pistolet dużego kalibru i dodatkową amunicję, strzelbę igłową oraz karabin plazmowy z dwudziestofuntowym zasilaczem. Potem spojrzał na Emily.

      – A dla ciebie, młoda damo?

      Karabin soniczny był podobnego typu jak ten, którego używała w ośrodku szkoleniowym. Przyjrzała się broni dokładniej, żeby ocenić, co najłatwiej się w niej psuło, wyjęła zasilacz, sprawdziła styki i zamocowała go ponownie. Nadal zabezpieczoną broń Emily włączyła, żeby sprawdzić stan zasilacza. Dopiero wtedy przewiesiła sobie karabin przez ramię.

      – To wystarczy. Nie jestem zbyt dobra w strzelaniu, ale z tym będę mogła trzaskać nawet na oślep, a pewnie w coś trafię.

      Danny zaaprobował wybór, ale nalegał, żeby dziewczyna wzięła też pistolet. Wybrała igłowy, bo prawie nie miał odrzutu.

      Wreszcie byli gotowi wyruszyć. Emily przypięła kaburę z pistoletem do pasa, a strzelbę wsunęła do futerału przy siodle. Poczuła się jak bohaterka komiksu wybierająca się na wyprawę do dziczy. Oczyma duszy ujrzała Cookie, która śmiała się z Emily i powtarzała: „Zabaw się, dziewczyno!”.

      Emily dosiadła Różyczki, uniosła wzrok na białe obłoki muskające szczyty, a potem pomodliła się cicho o ocalenie przyjaciółki.

      Rozdział 7

      Na pokładzie statku więziennego „Tartar”

      Przyszli w pięciu.

      Na początku Cookie walczyła, ale sparaliżowali ją pałkami neuronowymi i przykuli łańcuchami do pryczy. Próbowała gryźć, ale ją pobili, a potem wcisnęli dziewczynie do ust brudną szmatę. Próbowała ich przeklinać pomimo knebla, ale tylko się śmiali.

      A potem po kolei ją zgwałcili. I pobili. Kiedy skończyli, zostawili Cookie posiniaczoną

Скачать книгу