.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 14
Wyglądał na podnieconego perspektywą starcia.
– Nasz cel jest na moście. – Emily stanowczo pokręciła głową. – Dopóki wróg nie wie, gdzie jesteśmy, mamy szansę. Wystarczy, że ten patrol powiadomi o nas resztę, a zostaniemy otoczeni przez przeważające siły.
Usiedli i poczekali półtorej godziny, aż patrol opuści okolicę. Skiffington burzył się i narzekał pod nosem na brak działania. Emily jednak cieszyła się z postoju, mogła trochę odpocząć. Woda prawie się skończyła, większość Niebieskich męczyło prag-nienie. Pozostało im co najmniej dziesięć mil marszu, a Emily nie była pewna, czy uda się wszystkich doprowadzić do celu.
Jednak los im tym razem sprzyjał. Podczas przymusowego postoju dołączyli biegacze, wysłani po zaopatrzenie. Nieśli plecaki wypchane zasilaczami i jedzeniem. Ledwie zrzucili bagaż, zmordowani zalegli na ziemi.
Emily otworzyła jeden z plecaków. Wysypały się zasilacze do broni. W drugim plecaku znajdowało się dwieście racji żywnościowych, a w trzecim jeszcze więcej zasilaczy.
– I ładunek specjalny – rzekł Odackal, jeden z czterech długodystansowców.
Emily ponagliła go gestem, żeby wyjaśnił. Odackal uśmiechnął się szeroko, po czym otworzył ostatni plecak. W środku były manierki z wodą. Emily poczuła ulgę.
– O, dzięki Bogu! – westchnęła. – Mogłabym cię za to pocałować!
– Hm? Naprawdę? – Odackal z rozbawieniem uniósł brew.
– To tylko takie powiedzenie – prychnęła Emily.
– Kiedy dotarliśmy do ośrodka, umieraliśmy z pragnienia, więc doszliśmy do wniosku, że zabranie wody będzie dobrym pomysłem. – Spojrzał na nią zakłopotany. – W drodze powrotnej musiałem wypić dwie manierki, żeby w ogóle tu dotrzeć.
– Świetnie się spisałeś.
Potem Emily rozdała amunicję i upewniła się, że każdy ma choć trochę wody. Kiedy już wszystko udało się rozdysponować, zapadł zmrok.
Cookie dołączyła wtedy do przyjaciółki. Przyniosła mapę. Oszacowała, że kompania znajduje się o dziesięć, może dwanaście mil od mostu.
– Wkrótce wzejdzie księżyc, dość światła na marsz, przynajmniej przez parę godzin. Jeżeli się postaramy, dotrzemy na miejsce przed świtem.
Emily musiała się uśmiechnąć. Kompania miała już amunicję, jedzenie i wystarczająco dużo wody na wędrówkę. I, jak dotąd, wróg ich nie zauważył. Mieli szanse na wygraną. Z zapasem kilku godzin na pewno uda się zdobyć most.
***
Osiem godzin później Emily z rozpaczą opadła na ziemię. Nie mogła zdobyć celu prostym natarciem, nie było o tym mowy. Żadnych szans.
Kompania Niebieskich dotarła na szczyt Słonecznika tuż przed świtem i natknęła się na czterech śpiących Zielonych. Zostali „zabici”, a dopiero potem obudzeni. Dostali rozkaz, aby nie wychodzili zza drzew i trzymali się z daleka od zbocza – chodziło o to, aby ich towarzysze nie dostrzegli, że są teraz Na Zawsze Pomarańczowi. Jeden z zabitych obserwatorów miał radio. Emily dała je Kimballowi.
– Jeżeli ktoś zażąda meldunku, powiedz, że nic nie widać – nakazała.
Potem położyła się przy stoku z lornetką i w pierwszych promieniach słońca obejrzała most. Cookie i Hiram leżeli obok, dotykając się biodrami. Reszta dowódców plutonów czekała nieco dalej.
– Zabiłbym za kubek kawy – mruknął Brill. Przesunął lornetkę, aby przyjrzeć się mostowi dokładniej. – No proszę… Nasi przeciwnicy naprawdę się postarali, nie?
Emily zdusiła przekleństwo. Most był mały, najwyżej długości boiska do piłki nożnej, i miał tylko dwa pasy. Żołnierze Zielonych i Czerwonych przyciągnęli pnie drzew i głazy, aby zablokować przejazd z obu stron – konwój nie da rady pokonać tych barykad. Na dodatek przy obu wjazdach na most ustawiono prowizoryczne bunkry z pni. Obrońcy mogli strzelać przez szczeliny w ścianach. A Kompania Niebieskich dysponowała tylko karabinami laserowymi. Nie mieli żadnych granatów, moździerzy ani innej artylerii. Aby zdobyć bunkier, musieliby się do niego wedrzeć, fizycznie go otworzyć i zabić strzelców. Na dodatek bunkry były powiązane ogniowo, aby żołnierze w jednym mogli bronić tych w drugim. Na domiar złego grupa Czerwonych i Zielonych właśnie taszczyła kolejne pnie i głazy, aby wznieść barykadę również na środku mostu.
Emily pokręciła głową. Miała już dość. Jej żołnierze zostaną skoszeni ostrzałem, gdy tylko zaczną schodzić ze wzgórza. Na moście nie znajdą żadnej osłony albo kryjówki, a do tego będą musieli nacierać na ufortyfikowane pozycje przeciwnika mającego dwukrotną przewagę liczebną… Właśnie w takich sytuacjach frontalny atak był bezdenną głupotą, za którą Emily zawsze krytykowała innych dowódców. Więc co teraz? No co…?
„A kto powiedział, że to musi być frontalny atak? A gdyby tak zupełnie ominąć most? Ale gdzie i jak?”
Emily podniosła lornetkę i zaczęła przyglądać się przęsłom mostu. Wykonano je z betonu, były duże, okrągłe i brudne. Nie, nie brudne, tylko wilgotne. Poziom wody znajdował się jakieś sześć stóp niżej od śladów na filarach.
– Masz sześć godzin na wykonanie zadania, Tuttle – usłyszała nagle przy uchu. – Lepiej rusz tyłek i zajmij ten most!
Emily odwróciła się do sierżanta Kaelina, który położył się obok niej. Cookie i Hiram dyskretnie się wycofali.
– No, no, sierżancie, a już myślałam, że złożył pan śluby milczenia. – Popatrzyła na rzekę. Bez wątpienia susza tego lata sprawiła, że poziom wody opadł poniżej normy.
– Słuchasz mnie, rekrut Tuttle? – warknął Kaelin.
– Podpuszcza mnie pan, sierżancie? – odpowiedziała spokojnie Emily. Nie przerwała obserwowania rzeki. – Chce pan, żebym wpadła w panikę i poprowadziła swoją kompanię na pewną śmierć?
Popatrzyła wreszcie na sierżanta.
– Chybaby pan tego nie zrobił, prawda?
Sierżant Kaelin zmarszczył brwi.
– Kończy ci się czas, rekrut Tuttle. Jeżeli nie… – Urwał, bo Emily zaskoczyła go zupełnie, gdy położyła mu palec na ustach. Sierżant zamrugał zdumiony. Kobieta pochyliła się do jego ucha.
– Jest pan tutaj tylko obserwatorem, sierżancie, pamięta pan? – szepnęła. – Ma pan tylko obserwować. Wiem, co mam robić.
Podniosła się i odeszła. Kaelin jeszcze długo otrząsał się z szoku. Gdyby zrobił to inny rekrut, sierżant urwałby mu głowę. Popatrzył na odchodzącą kobietę, a jego zaskoczenie powoli zmieniało się w lekką irytację, pomieszaną z rozbawieniem.