Hayden War. Tom 1. Na Srebrnych Skrzydłach. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 1. Na Srebrnych Skrzydłach - Evan Currie страница 14
Sorilla i jej towarzysze zrzucili swój ładunek w głównej chacie, a potem padli ze zmęczenia. Sierżant pojawiła się dopiero około południa następnego dnia. W porze lunchu podeszła do chaty Samuela ubrana w obcisły podkoszulek na ramiączkach i pasujące do niego kamuflażem spodnie. Przy biodrze miała pięciostrzałowy rewolwer, który samymi rozmiarami sprawiał, że automatyczne pistolety kolonistów wyglądały jak zabawki.
– Dzień dobry, sierżancie – powiedział Samuel, kiedy jego serce wróciło już do normalnego rytmu.
– Dobry – odparła, patrząc na papiery rozłożone przed nim. – Dziś już trochę lepiej?
– Tak, dziękuję – potwierdził. – Racje żywnościowe pozwolą nam przetrwać miesiąc. Znalazłaś to, czego potrzebowałaś?
Pokiwała głową.
– Tak. Teraz tylko muszę przemyśleć, co im powiedzieć.
– Nie jestem pewien, czy mogę w tym pomóc – uśmiechnął się Samuel, choć w jego oczach pozostał cień smutku.
– To tak jak ja – oznajmiła, przystawiając sobie stołek i siadając. – Nic nie ma sensu...
– W jakim znaczeniu? – spytał Samuel, zaintrygowany odkładając papiery na bok.
– Najeźdźcy... wrogowie... czymkolwiek są – powiedziała kobieta, wzdychając – nie są normalni.
– Mówiliśmy to przecież – zauważył Samuel.
– Nie to... Mam na myśli... – Sorilla potrząsnęła głową, szukając słów najlepiej opisujących to, co widziała. – Broń, jakiej używają, nic nie trzyma się kupy. Nigdy nie widziałam czegoś, co robi to, co oni... I te kamienne... stwory.
– Czy to takie dziwne? – spytał Samuel. – Nowe technologie pojawiają się całkiem często.
– Nowe tak... ale zwykle nowa technologia jest szybsza, silniejsza, ale opiera się na znanych rozwiązaniach. Nigdy nie widziałam broni, która miażdży to, w co uderza, powoduje, że to coś zapada się w sobie. Tak jakby jakaś gigantyczna dłoń zgniotła moich towarzyszy, a przedtem waszą stolicę.
Przerwała, biorąc głęboki oddech.
– Jest jeszcze to...
Wyciągnęła kawałek łącza i rzuciła na stół. Opadło powoli, jak jedwabna chusteczka. Samuel pochylił się i uważnie przyjrzał.
– Czy to...?
– Tak, to fragment łącza orbitalnego kolonii, sir.
Spojrzał uważnie na ucięty koniec, a potem na ten drugi, a oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.
– To niemożliwe.
– Wiem – potwierdziła. – Siła, która w ten sposób zerwała łącze, powinna najpierw ściągnąć z orbity przeciwwagę. A ona tam nadal jest. Sprawdzałam.
– Boże – powiedział Samuel, wpatrzony w kawałek włókna węglowego leżący na stole. – Ta siła... jest prawie niewyobrażalna.
– Prawie? – spytała sarkastycznie Sorilla.
Samuel spojrzał na nią, a w jego oczach pojawił się cień rozbawienia.
– No cóż... To w większości kolonia naukowców. Jestem pewien, że znajdę kogoś, kto poda dokładnie, jakiej siły należało użyć, by zerwać łącze.
– Zrób to, proszę – stwierdziła poważnie kobieta. – I znajdź kogoś, kto będzie umiał wyciągnąć z tego konkretne wnioski. Zostałam wysłana na rekonesans, zdobyłam dane, ale niech mnie diabli, jeśli potrafię coś z tego zrozumieć.
– Może uda nam się w takim razie pomóc. Porozmawiam z naszymi specjalistami. Od dłuższego czasu potrzebowali jakiegoś zajęcia.
– Dziękuję. Niech spojrzą także na to. – Sorilla położyła na stole kawałek łapy dziwnego stwora, który zaatakował ich w dżungli. – Idę przygotować meldunek dla Floty. Będę mogła wysłać go w nocy, gdy wzejdą księżyce. Będę wdzięczna za jakieś opisy z pierwszej ręki tego, co się działo, gdy kolonia została zaatakowana. Jeśli potrzeba, dostarczę sprzęt nagrywający.
– To nie będzie potrzebne. Tego typu urządzeń mamy mnóstwo.
Pokiwała głową. Tego można się było spodziewać. Każdy naukowiec zawsze ma przy sobie przynajmniej podręczny komputer.
– Będę miał to o zmroku – obiecał Samuel. – A także to, co uda nam się wydumać na temat tego. – Wskazał przedmioty leżące na stole.
– Bardzo dziękuję.
***
Zgodnie z obietnicą Samuel dostarczył kalkulacje w ciągu kilku godzin, jednak to, co miał do powiedzenia na temat kamiennego golema, wzbudzało szczególne zainteresowanie.
Po pierwsze, to nie była skała. Struktura opierała się na krzemie, ale miała mniej więcej tyle wspólnego ze skałą, ile ludzkie ciało z diamentem. Cały kawałek poprzecinany był siecią mikroskopijnych włókien, przypominających układ nerwowy. Żaden z naukowców jeszcze nie widział takiej budowy, więc każdy z nich rwał sobie włosy z głowy, żałując, że nie ma dostępu do laboratoriów stacji badawczej i ich wyposażenia.
Tak czy inaczej, meldunek gotów był o zmroku, przynajmniej główna jego część. Sorilla dodała do niego wspomnienia kolonistów i teorie, które wysnuli akademicy Samuela, a następnie wprowadziła koordynaty transmisji. Nadajnik zamruczał radośnie, meldując gotowość do pracy, i umilkł, czekając na dalsze polecenia. Odległość do księżyca była spora, więc chwilę zajęło oczekiwanie na sygnał zwrotny, potwierdzający połączenie.
Westchnęła z ulgą, kiedy system odpowiedział brzęczeniem, odzywającym się bezpośrednio w jej uszach, połączonych z nadajnikiem za pomocą implantu. Wojskowy przekaźnik nadal był na miejscu i miała z nim łączność. Odruchowo sprawdziła czas na HUD-zie, stwierdzając, że ma jeszcze pół godziny, zanim satelita wyjdzie z zasięgu.
Potrzebowała zaledwie kilku sekund.
Spakowała meldunek do pojedynczego impulsu, a potem czekała na potwierdzenie odbioru. Kiedy nadeszło, okazało się, że jest do niego dołączona wiadomość. Sorilla przerwała połączenie, a jej komputer sprawdzał informację, powiadamiając ją po chwili, że posiada odpowiednie kody deszyfrujące, by ją odczytać.
Kilka dni na Świecie Haydena, tuzin poświęconych istnień tylko dla tej jednej minuty.
Nie. Pokręciła głową.
„Nie tak prędko”. Meldunek był tylko pierwszym etapem. Zostało jeszcze mnóstwo pracy. Ponownie sprawdziła czas i policzyła szybko w myślach. Flota otrzyma jej wiadomość