Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie - Evan Currie страница 12
– Pułkowniku – odpowiedział Strickland, stając na baczność i salutując.
Sorilla odwzajemniła salut, w pełni świadoma tego, że na beretach otaczających ją żołnierzy jest mnóstwo czarnych emblematów, i dziewięciu gwiazd na własnym. Gdy sama służyła w Piątej, używano jeszcze czarnych znaków ze złotymi paskami. Nie wiedziała, kiedy zmienili je z powrotem na jednolicie czarne – straciła kontakt z oddziałem podczas misji dla SOLCOM-u. Czasami trudno było o wieści z Ziemi. Nie zaprzątała sobie jednak głowy drobiazgami.
Pozostali z obecnych byli żołnierzami z różnych innych wyspecjalizowanych w tego rodzaju misjach wojsk. Sorilla rozpoznała w większości europejskie mundury, choć było tam też paru Kanadyjczyków czy Australijczyków. Grupa była mniej mieszana niż zazwyczaj – tym razem SOLCOM zdecydował się głównie na żołnierzy z Piątej Grupy Wojsk Specjalnych. Zapewne chodziło o to, żeby rozpocząć misję z już zgranym zespołem.
– Moje rozkazy, majorze – odezwała się Sorilla, podając mu chip, który otrzymała od Mattana.
– Tak, ma’am. Poinformowano mnie. Zespół należy do pani.
Sorilla skinęła głową.
– Proszę kontynuować pracę. Ja na razie muszę zapoznać się z danymi o kulturze prawdopodobnych agresorów, zanim włączę się w działania tutaj.
– Przygotowaliśmy dla pani potrzebne informacje – powiedział Strickland.
– Dziękuję, wiem, ale wolę się nie sugerować cudzym opracowaniem i spojrzeć na dane świeżym okiem. – Sorilla pokręciła głową. – Może pan to uznać za siłę przyzwyczajenia. To była moja specjalność, a przynajmniej jedna z nich.
– Tak, ma’am. Rozumiem.
Rozejrzała się po pozostałych żołnierzach, po czym znów skupiła wzrok na majorze.
– Zapewne nie muszę tego mówić, ale i tak wolę postawić sprawę jasno. Podczas współdziałania z Sojuszem starajmy się jak najmniej dać po sobie poznać. Wysyłajcie ich do mnie, gdy tylko się da. Zapewne będziecie mieć z nimi do czynienia w przyszłości, ale na razie będę waszą tarczą. To moje ostatnie rodeo. Niech sporządzą sobie mój szczegółowy profil. Na pewno będzie bardzo zabawny, ale szczególnie im się nie przyda.
– Tak jest – odparł major. – Dopilnuję, żeby wszyscy to rozumieli.
Sorilla skinęła głową, wiedząc, że tak będzie. Piąta Grupa nie bez powodu zwana była Cichymi Profesjonalistami. Nie zaciągnęli się dla sławy i fortuny. Służba w Wojskach Specjalnych była w końcu najbardziej niewdzięczna w całej armii. Gdy ci ludzie dobrze się sprawili, nikt nie wiedział nawet, że byli w danym kraju. A jeśli ktoś wiedział, znaczyło, że ktoś inny spieprzył sprawę. Wszyscy w tym pomieszczeniu dobrze o tym wiedzieli. Ich zadaniem było nie rzucać się w oczy.
Chwała była dla Navy SEALs.
– Powiedziano mi, że dowódca Sojuszu, z którym będziemy współpracować, to ktoś, z kim miałam już okazję się zmierzyć. To lucjański Strażnik, czyli odpowiednik SEAL, tylko że twardy.
Kilku ludzi osób zaśmiało się, ale umilkli, gdy major spojrzał na nich krzywo.
Sorilla zignorowała ich – jej komentarz miał wywołać właśnie taką reakcję.
– Oznacza to, że zapewne będzie zwolennikiem bezpośredniej konfrontacji – kontynuowała. – Co nie byłoby takie złe, gdybyśmy byli w stanie znaleźć wszystkie cele, ale wiecie, jak z tym jest.
Strickland przytaknął. Partyzanci polegali zwykle na możliwości ukrycia się przed regularnymi wojskami, z którymi walczyli. Chociaż zdarzały się wyjątki, zwykle bojownicy nie mieli większych szans z prawdziwą armią. Gdy regularne siły były w stanie ich znaleźć, partyzanci po prostu ginęli. Od umiejętności chowania się zależało przetrwanie, więc każda działająca dłużej partyzantka musiała z konieczności się tego nauczyć.
– Przypuszczam, że większość czasu zajmie mi przekonywanie go, że bezpośrednie starcie to zły pomysł, i powstrzymywanie jego Strażników przed narażeniem na szwank naszej operacji – uprzedziła. – Mimo wszystko jednak siłom Sojuszu zdarzało się już mnie zaskoczyć, więc zobaczymy, jak to będzie. Co do prawdziwej walki, mogę potwierdzić ich kompetencje. Pilnujcie, żeby nasi ludzie uważali na plecy. Strażnicy raczej nie chowają urazy do ludzi, ale wyjątki zawsze się zdarzają.
– Nie myśli pani, że będą mieli problem ze współpracą z nami? – Strickland był sceptyczny.
– Jak najbardziej będą mieli, ale wydaje mi się, że bardziej przejmą się wtedy, gdy zaczniemy wtrącać się do ich akcji. Traktujcie ich jak SEALs albo rangerów. Są zawodowcami o wysokiej motywacji i chcą tam być. Pisali się jednak na akcję, a nie żmudną robotę. Raczej nie będą zbyt cierpliwi.
– Cóż, zapewne powinienem się tego spodziewać – westchnął Strickland.
Wojska Specjalne często zajmowały się długoterminowymi działaniami. Nie budowało się ani nie obalało funkcjonalnego systemu z dnia na dzień. W każdym razie jeśli nie chciało się zwracać na siebie uwagi. Zwykle trzeba było całych lat drobnych działań to tu, to tam, aż wszyscy zyskiwali przekonanie, że to ich pomysł.
Wymagało to sporo czasu, ale działało.
Natomiast spektakularne rozwiązania zwykle okazywały się rozwiązaniami tymczasowymi.
– Nie martwię się jednak szczególnie o Lucjan – powiedziała Sorilla. – Bardziej niepokoi mnie wywiad Sojuszu. To i północnoamerykańska kolonia.
– A europejska nie?
Pokręciła głową.
– Muzułmańscy ekstremiści są efekciarscy, ale dość nieskuteczni. Jasne, zabiją trochę ludzi, ale prawdziwe szkody wyrządzi przesadzona reakcja na ich metody. To, co na razie przeczytałam, nie brzmi jak coś w ich stylu. Potrzebuję więcej informacji, ale atak bronią chemiczną do nich zupełnie nie pasuje. Muzułmańscy fundamentaliści nie są tak kompetentni. Spodziewałabym się w ich przypadku raczej zamachów samobójczych.
– Cóż, nie myli się pani. Więc raczej biali suprematyści?
– Być może. – Sorilla nie była na razie stuprocentowo pewna. – Chwilowo jednak trudno powiedzieć. Są bardziej niebezpieczni w Stanach, bo łatwiej wtapiają się w tłum i jest ich więcej. W innych częściach świata to muzułmańscy ekstremiści są rzeczywistym zagrożeniem, więc wszystko sprowadza się do tego, która z grup jest bardziej zdesperowana. Cóż, chyba przekonamy się dopiero na miejscu.
Desperacja była typową cechą skutecznych grup terrorystycznych. Bez desperacji napędzającej ich kampanie rekrutacyjne tego rodzaju ugrupowania zwykle szybko się rozpadają. Niewielu ludzi jest dość fanatycznych, by poświęcać życie takiej sprawie, jeśli nie są skrajnie zmotywowani.
– Szczerze mówiąc – dodała Sorilla – nie wykluczałabym trzeciej