Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie - Evan Currie страница 11
– To będzie miła odmiana – stwierdziła, otwierając plik z danymi o amerykańskim statku Diaspory. – Dlaczego?
– Może nie zawsze zwalczano ich tak skutecznie, jak było to możliwe, ale dawne FBI traktowało ich poważnie. Większość z tych chłopaków nie pierdnęłaby w lesie bez podsłuchu. Wiemy wszystko, co oni wiedzieli, gdy opuścili Ziemię.
– Dobra. Spróbuję wyciągnąć z materiału coś pożytecznego, ale zajmie to nieco czasu – odparła Sorilla z wyraźnym zmęczeniem w głosie.
– Proszę bardzo, ale my tutaj również nie próżnowaliśmy. – Uśmiechnął się.
– Tak czy siak, najpierw to zrobię, a potem zapoznam się z waszą wersją. Wolę się nie sugerować. Kiedy będziemy w przestrzeni Sojuszu?
– Za tydzień – odparł Mattan. – Jest jeszcze jeden powód, dlaczego chcieliśmy tu akurat ciebie, Siostro.
Sorilla zamknęła pliki w swoich implantach i uważnie przyjrzała się generałowi.
– Tak, sir?
– Sojusz przydzielił już do tej misji lucjańskiego Strażnika, tego, z którym miałaś do czynienia na Haydenie.
– Krissa? – spytała Sorilla, zaintrygowana. – To porządny człowiek… no, Lucjanin. Ale raczej nie ktoś, kogo spodziewałam się na takiej misji.
– Raporty nie są jasne, ale wygląda na to, że jedna z grup terrorystycznych zaatakowała jego żołnierzy bronią chemiczną. Niewielu przeżyło, jeśli wierzyć tym informacjom – powiedział Mattan ze zmartwieniem w głosie. – To sprawia, że dla niego stała się to kwestia osobista.
– Mam zamiar na siebie uważać – obiecała Sorilla. – Kim będę dowodzić?
Mattan uśmiechnął się i za pomocą gestu wysłał jej kolejny plik.
– Dwa operacyjne zespoły A z Piątej. Stu czterdziestu czterech ludzi, w większości z doświadczeniem na Ziemi. Połowa była na misjach w kosmosie, a jakieś dziesięć procent to żółtodzioby. Admirał utrzyma „SOL” w gotowości i będziemy mogli korzystać w razie potrzeby z jego marines. Ale oczywiście wolimy zostać przy naszych. Poza tym jeszcze czterdziestu w zespole C. Większość ma doświadczenie, ale nie w operacjach kosmicznych.
– Zespół C? To chyba przesada w takiej akcji? Po co dowództwo na poziomie batalionu dla paru oddziałów?
– Zwykle wystarczyłby zespół B na poziomie kompanii. Uznaliśmy jednak, że w tej sytuacji lepiej mieć centrum dowodzenia na miejscu. Konsultowanie się z Ziemią niewiele nam pomoże. Doświadczeni dowódcy w pobliżu mogą się przydać, zwłaszcza jeśli wyjdzie z tego otwarta konfrontacja, czego boi się centrala.
Sorilla skinęła głową.
– Zrozumiano. Kto nimi dowodzi?
Mattan roześmiał się.
– Ty.
– To nie jest zadanie dla majora – zaprotestowała Sorilla. Ta robota to ostatnie, czego potrzebowała. – Przynajmniej dla podpułkownika.
Mattan wyciągnął z kieszeni parę srebrnych dębowych liści i rzucił je Sorilli.
– Uznaj to za swój ostatni awans. SOLCOM miał to zrobić w ramach twojego przejścia na emeryturę – byłoby to dobre PR-owo. Podejrzewam, że teraz mogą tego nie rozgłaszać, ale jakoś wątpię, aby ci to przeszkadzało.
Sorilla odruchowo złapała blaszki, przyglądając się im, jakby były jakimś wyjątkowo obrzydliwym owadem.
– Ja podpułkownikiem? – spytała ze sceptycyzmem.
– Masz więcej doświadczenia niż większość naszych pułkowników – odparł szczerze. – Na pewno więcej odsłużyłaś w kosmosie, ale tak naprawdę to decydująca była kwestia emerytury. Ktoś uznał, że to będzie miły gest wobec „bohaterki Haydena”.
– Tak naprawdę chciałam być najwyżej sierżantem sztabowym – stwierdziła ponuro.
Mattan uśmiechnął się krzywo.
– Nadal uważasz, że oficerowie nie zarabiają uczciwie na życie, podpułkowniku?
Sorilla ledwie powstrzymała się przed obelżywym gestem.
3
USV „SOL”
W drodze do przestrzeni Sojuszu
Sorilla przecisnęła się przez grodzie oddzielające wieżyczkę na bakburcie od środkowej części okrętu. Ta sekcja była zwykle zarezerwowana dla odwiedzających jednostkę dygnitarzy, ale obecnie przeznaczono ją dla zespołu C Wojsk Specjalnych. Sorilla nie wiedziała, jak poradzi sobie z dowodzeniem na takim poziomie. Cóż, niedługo miała się przekonać.
Do tej pory kierowała głównie partyzantami lub własnym zespołem A, co przypominało bardziej zarządzanie stadem kotów. Lepiej było dać im robić swoje i tylko subtelnie nakłaniać do podążania we właściwym kierunku. Zespół A to co innego – składał się zwykle z inteligentnych, silnie zmotywowanych ludzi, zasadniczo myślących w podobny sposób. Wystarczyło wydawać bardzo podstawowe instrukcje, jako że mikrozarządzanie takimi grupami prowadziło raczej do katastrofy niż pozytywnych rezultatów.
Zespół dowódczy C nie był czymś, na czym Sorilla szczególnie się znała, ale mimo wszystko rozumiała logikę tego przydziału. Sojusz zapewne będzie gromadzić szczegółowe dane o dowódcy tej operacji na wypadek, gdyby mieli spotkać się z nim w walce. Informacje o jej ekscentrycznym stylu mogły ich nieco zdezorientować.
Dziwnie się czuła z liśćmi dębu na naramiennikach, gdy wkroczyła na pokład obserwacyjny, zmieniony na sztab jej zespołu C. Zatrzymała się tylko, żeby poprawić beret.
Gdy przekroczyła próg między pokładem obserwacyjnym a korytarzem, jej wzrok spoczął na jednym z mężczyzn stojących w środku kontrolowanego chaosu. Spojrzał na nią przelotnie, po czym wrócił do pracy.
Jej implanty rozpoznały twarz oficera i wyświetliły jego akta. „Major Pierce Strickland” – odczytała.
Większość pliku została ocenzurowana. Nie było to nic bardzo niezwykłego, ale parę razy uniosła brew ze zdumienia, jako że teoretycznie powinna mieć pełny dostęp do danych wszystkich podkomendnych. Wiedziała jednak, że w praktyce różnie z tym bywa, więc na razie nie przejmowała się zbytnio.
Mimo wszystko zdumiewała ją ilość wykreślonych informacji. Nawet jej akta miały mniej zaczernionych fragmentów, a dobrze wiedziała, że brała udział w większej liczbie misji, które oficjalnie nie miały miejsca, niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent Wojsk Specjalnych. Ten facet musiał sporo walczyć w miejscach, o których rząd nie lubił mówić,