Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie - Evan Currie страница 6
– Nie wiemy. Dzięki temu, że Sojusz ma dość liberalną politykę, jeśli chodzi o transport, mogła to być którakolwiek z nich – przyznał generał. – Niektórzy z nich mają własne statki.
Sorilli chciało się płakać.
Albo śmiać.
Naprawdę nie była pewna, ale bez wątpienia zanosiło się na łzy.
Mattan wyprostował się. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
– Przemyśl to, Siostro. „SOL” będzie na orbicie jeszcze przez kilka dni, gdybyś chciała mnie złapać.
Sorilla nie słyszała nawet rakiet odlatującego lądownika.
2
– Hej, sierżancie! Jesteś tam?
Jerry Reed przeskoczył kupę kamieni i gruzu, rozejrzał się po polanie. Rój robotów nie zwracał na niego uwagi i pracował dalej. Poczyniły spore postępy. Z podziwem przyglądał się miejscu, które Aida wybrała na dom. Widok na ocean, dżunglę i wyrastający z niej płaskowyż miał zapewne sobie równe na głównym kontynencie, ale nie było lepszych.
Po chwili wrócił jednak do swojego zadania.
– Halo, sierżancie! – krzyknął znów, rozglądając się.
Ta kobieta była czasami jak duch, gdy tylko tego chciała. Haydeńscy tropiciele rozwijali tę umiejętność od czasu inwazji, jako że wcześniej nie było sensu kryć się przed nikim w dżungli, ale nadal pozostawali ledwie uczniakami w porównaniu z mistrzem. A raczej mistrzynią.
– O co chodzi, Jer?
Podskoczył, słysząc głos zza pleców. Ledwie udało mu się nie krzyknąć. Musiał przyznać, że nieco jęknął, ale przynajmniej nie był to krzyk.
– Nie rób tego! – warknął, gdy nieco się uspokoił i serce przestało mu dudnić.
Sorilla jedynie uśmiechnęła się krzywo. Miał zamiar ją jeszcze zbesztać, ale zauważył, że trzyma plecak. Był to widok znany każdemu, kto służył z nią lub innymi żołnierzami na Haydenie. Jerry dobrze wiedział, co to oznacza.
– Myślałem, że tym razem zostajesz na dobre – powiedział, patrząc na plecak.
– Służba wzywa – odparła. – Ostatnia wyprawa w zimną noc.
Jerry pokręcił głową.
– Zawsze jest ostatnia. Możemy o tym pogadać?
Ona również pokręciła głową.
– Przykro mi.
– Na pewno nie możesz mi chociaż powiedzieć w tajemnicy, czy to coś, co znowu może nam tu wybuchnąć, jeśli coś pójdzie nie tak? – spytał błagalnie.
Mieszkańcy Haydena mieli rodzaj zdrowej paranoi, jeśli chodziło o zagrożenia zewnętrzne, a sierżant była czymś w stylu szczęśliwego talizmanu dla całej planety. Jeśli ją opuszczała, chciał znać przyczynę.
– Nie powinno – odparła. Rozluźnił się nieco. – Ale jeśli coś się stanie, powinniście tym razem zawczasu otrzymać ostrzeżenie.
– Jasne, już wierzę – mruknął Jerry, ale uznał, że musi mu to wystarczyć.
– Uwierz – odparła spokojnie. Zarzuciła plecak na ramiona i ruszyła w stronę lądowiska, mijając go.
Poszedł za nią.
– A co z twoją ziemią tutaj, sierżancie? Wymaga jeszcze sporo pracy.
– MOFA będą kontynuować automatycznie prace. Załadowałam im dość poleceń, żeby miały co robić jeszcze przez parę miesięcy. Pewnie przez lepszą część haydeńskiego roku. I pamiętasz, że nie jestem już sierżantem, co?
– Ech, mógłbym nazywać cię majorem, ale jestem staroświecki – odparł z uśmiechem. – Znajdź sobie statek i pogadamy.
Roześmiała się. W końcu dotarli do lądowiska.
Jerry przyleciał w lekkim samolocie, który mógł w razie potrzeby okrążyć Haydena, ale przeznaczony był głównie do krótkich lotów na odległość kilkuset kilometrów. Solidny, ekonomiczny pojazd do podróżowania po buszu. Pasował do niego.
Sorilla wybrała… inny kierunek.
Uderzyła w zewnętrzny kadłub swojego lekko opancerzonego lądownika, jednego ze starszych jeszcze od klasy Terra pojazdów, które mogły przetrwać zrzut w atmosferę, ale nie były w stanie same odlecieć w kosmos. Boczna komora otworzyła się, major wrzuciła do niej plecak, a następnie szczelnie zamknęła. Ten lądownik został na Haydenie po tym, jak jej statek matka uległ zniszczeniu na orbicie.
SOLCOM nie przyleciał go odebrać, więc zakupiła kapsułę jako złom i po wydobyciu z dżungli, która prawie pochłonęła pojazd, bez problemów doprowadziła go do użytku i przerobiła. Największy problem stanowiło znalezienie lokalnego paliwa dość gorącego, by utrzymać lądownik w powietrzu, ale węglowodory łatwo było dostać na Haydenie, więc była to tylko kwestia uruchomienia automatycznej rafinerii.
Kontakty wojskowe, które nawiązała przez lata, nadawały się do tego idealnie. Jako specjalistka od budowania infrastruktury, przynajmniej tej potrzebnej do wsparcia sił zbrojnych, nie miała oporów przed wykorzystaniem tego, czego nauczyła jej armia, w cywilnym życiu.
„Gdy w końcu pozwolą mi przejść do cywila” – pomyślała.
– Zapewne wracasz do łącza? – spytał Jerry, przyglądając się lądownikowi. – Czy może prosto… w górę?
Sorilla spojrzała na hak wciąż zamontowany do pojazdu, pozwalający na przechwycenie go przez statek na trajektorii suborbitalnej, i roześmiała się.
– Nie, lecę z powrotem do łącza. Nie mam kwalifikacji, żeby dokować do okrętu kosmicznego w jednym z tych żelastw. Ani w niczym innym.
„Może w tytanie” – pomyślała. Chociaż jeszcze nie miała okazji.
– Jeśli chcesz, mogę tu wpaść co jakiś czas i zobaczyć, czy wszystko w porządku – zaproponował Jerry.
– Dzięki. Skorzystam z propozycji. Nie powinno to być dla ciebie szczególnym kłopotem, nie licząc lotu na taką odległość. Cały sprzęt jest zautomatyzowany, a ja dobrze o niego dbałam. Powinien przez jakiś czas nieźle się sprawować.
Jerry machnął ręką na wzmiankę o odległości.
– I tak planowałem przeprowadzić szeroko zakrojone badania botaniczne na subkontynencie, więc to dobra wymówka, żeby spędzić tu nieco czasu. Czy powinienem się martwić