Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie - Evan Currie страница 4
Utrata gęstości kości była jedną z rzeczy, które trudno poddawały się leczeniu. Przed wojną zasady dotyczące tego, ile godzin można odsłużyć w mikrograwitacji, były dość restrykcyjne, ale gdy każda para rąk okazała się potrzebna, przestano ich przestrzegać. Ludzie z administracji albo, co gorsza, z dowództwa taktycznego musieli spędzać mnóstwo czasu w nieważkości i chociaż przepisy wymagały regularnych ćwiczeń, to gdy pracowało się nad planami bitwy, łatwo było je zaniedbać.
– Cóż, pożyję, aż przestanę. – Mattan wzruszył ramionami. – A ból przypomina mi tylko, że wciąż wygrywam.
– Owszem, sir – odparła Sorilla.
Generał rozejrzał się, z zaciekawieniem zatrzymując wzrok na roju pracowitych robotów.
– Niezłą działkę dostałaś – powiedział po chwili. – Swoją drogą, wykonaliśmy głębokie skany tego obszaru. Jak się okazuje, jest tu sporo kopalin.
Sorilla wzruszyła ramionami.
– Nic, czego nie dałoby się taniej wydobyć z asteroid.
Z wahaniem skinął głową.
Złoto, srebro, w zasadzie wszystkie dawne cenne metale były teraz ledwie ciekawostkami na rynku Układu Słonecznego. Żelazo stało się warte znacznie więcej niż złoto. W końcu było użyteczne. Złoto, poza śladowymi zastosowaniami w elektronice, nie przydawało się ludzkości.
Historyczna wartość tego metalu okazała się niemal całkiem fikcyjna, nie bardziej rzeczywista niż wartość papierowych pieniędzy, które je zastąpiły. W dzisiejszej Galaktyce prawdziwą wartością była wartość użytkowa.
– Ale zapewne twoje roboty mogłyby wydobyć dość, żeby zbudować niemal wszystko, czego potrzeba. To zawsze coś. Na Ziemi to już niemożliwe.
Choć nie wydobyto jeszcze wszystkich ziemskich złóż cennych minerałów, wszystko, co warte uwagi, znajdowało się głęboko pod powierzchnią. Górnictwo wymagało bardzo zaawansowanej techniki. Hayden wciąż był niemal dziewiczym światem, z bezcennymi dawniej minerałami praktycznie na powierzchni.
Jasne, nie miały dużej wartości na rynku – przetransportowanie ich istotnych ilości na Ziemię byłoby za drogie, a lokalny popyt zaspokajała eksploatacja asteroid – ale dla jej osobistego użytku wszystko, czego potrzebowała, rzeczywiście znajdowało tuż obok i czekało na wydobycie.
– Musi tu być jednak samotnie – stwierdził.
Sorilla roześmiała się.
– Staruszku, kiedy ostatnio ktokolwiek z nas był samotny w polu? – spytała, kręcąc głową. – Ile miesięcy spędziłeś w dżunglach Brazylii? Czułeś się samotny?
Mattan machnął ręką od niechcenia.
– Dobra, ale wiesz, o co mi chodzi. Jak człowiek za długo jest sam, z głową dzieją mu się dziwne rzeczy.
– Nic mi nie jest, generale. – Sorilla roześmiała się lekko. – To Hayden, nie Ziemia. Wielka planeta, ale mała społeczność. Na Ziemi można być samotnym w środku Nowego Jorku. Tutaj? Mam w tygodniu więcej gości wpadających na pogaduszki, niż spotkałam, trenując w Bragg. Złożyłam wniosek o przyznanie gruntu lata temu, bardziej kierowana impulsem niż jakimkolwiek planem. Byłam wtedy zmęczona. Żartowałam o emeryturze. To nie było prawdziwe.
Mattan skinął głową.
Pamiętał to uczucie, kiedy jest się młodym i nieśmiertelnym. Gdy w końcu poczuł znużenie, awansowano go z dala od frontu, za biurko. Nie kochał tego, ale mógł wreszcie odpocząć. Nie żeby wtedy tak to postrzegał. Aida była o wiele dalej. Zawsze znała samą siebie lepiej niż on.
– Jakie masz plany? – spytał, rozglądając się z ciekawością.
Rój MOFA budował zakrzywiające się ściany z lokalnego cementu. Mattan widział, że gdy budowa dobiegnie końca, major będzie miała z domu niezły widok. Gdyby jednak zależało jej tylko na tym, nie składałaby wniosku o przyznanie ziemi właśnie w tym miejscu. Było mnóstwo świetnych widoków bliżej cywilizacji, na które spokojnie mogła sobie pozwolić.
Subkontynent Haydena nie cieszył się ogromnym powodzeniem. Z całej kolonii tylko kilkoro ludzi wnioskowało o przyznanie tam gruntów, a jedynie ona z tego towarzystwa nie urodziła się na tej planecie.
Sorilla odwróciła się, wskazując na kamienny płaskowyż wyrastający z dżungli, spowity chmurami.
– Wiesz, co tam jest?
Mattan przyjrzał się, ale widział tylko dżunglę, wodę i wzmiankowany wielki płaskowyż, unoszący się wśród chmur. Pokręcił głową.
– Nie, nie wiem.
– Poza tym, że to teren większy, niż ktokolwiek mógłby kupić na Ziemi, o bogatym potencjale – powiedziała – jest jednym z miejsc pierwotnie rozważanych dla łącza orbitalnego. Koloniści ostatecznie wybrali główny kontynent, ale to był właściwie rzut monetą. Oba miejsca nadają się w równym stopniu.
Mattan zmarszczył brwi, nieco zmieszany.
– No dobra…
Sorilla uśmiechnęła się.
– Zawsze zaskakuje mnie, że nikt nie czyta raportów. Ale pewnie nie powinno. Zaraz po zakończeniu wojny Gil wnioskował w SOLCOM-ie o drugie łącze, z myślą o umieszczeniu ośrodków dyplomatycznych w innym miejscu planety. Wielu mieszkańców Haydena nie jest gotowych na to, by dyplomaci i handlarze z Sojuszu żyli wśród nich, nawet jeśli rozumieją, ile warte jest pozwolenie, by SOLCOM użył Haydena jako centrum dyplomacji.
Generał brygady roześmiał się.
– Więc posiadasz kawał ziemi wielkości Teksasu zaraz obok czegoś, co niedługo stanie się głównym ośrodkiem handlu między Ziemią a Sojuszem?
– Nie aż tak wielki – odpowiedziała. – Ale obok? O nie, generale. Posiadam ziemię, na której go zbudują. Nikt jeszcze do tego nie doszedł, więc na razie zatrzymaj to dla siebie, staruszku. Reszta roju MOFA już tam pracuje, stawia budynki, fundament dla łącza i inne potrzebne rzeczy.
Na chwilę zamilkła, zanim znów się odezwała.
– Widzisz więc, dlaczego nie interesuje mnie twoja propozycja, niezależnie od tego, czego dotyczy.
Mattan skinął głową, wiedząc, że w końcu dotrą do tego punktu.
– Może jednak cię to zainteresuje. To wspólna operacja z Sojuszem.
Nieważne, jak bardzo się starała, Sorilla nie mogła ukryć, że ją to zaciekawiło.
– Cóż, to będzie jak wysłanie sokołów między gołębie. To na pewno niezbyt popularna decyzja.
Mattan