Przygody Huck'a. Марк Твен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przygody Huck'a - Марк Твен страница 8

Przygody Huck'a - Марк Твен

Скачать книгу

cała zaś straż karawany składała się z czterystu zaledwie żołnierzy. Otóż uczyniwszy zasadzkę, mieliśmy niespodzianie uderzyć na karawanę, rozbić ją i zabrać skarby. Kazał nam broń wyczyścić, opatrzeć i stać w wojennem pogotowiu. Nawet przy pogoniach za wózkiem z rzepą musieliśmy zawsze mieć broń wyczyszczoną, choć składała się ona tylko z kijów od mioteł i blaszanych szabelek, które trzeć można było i szorować do siódmego potu, blacha zaś zawsze była blachą, tak jak kij kijem. Nie wierząc, żebyśmy mogli pobić taką moc Hiszpanów i Arabów, z ciekawości jedynie ujrzenia wielbłądów i słoni, stawiłem się nazajutrz, w sobotę, o wyznaczonej godzinie.

      Z gęstych zarośli na komendę wodza zbiegliśmy pędem w dolinę. Nie było tam jednak Hiszpanów, ani Arabów, nie było wielbłądów, ani słoni, ale za to spotkaliśmy dzieciaków z niedzielnej szkółki, na majówce.

      Napadliśmy na nie i rozpędzili, jedyną wszakże naszą zdobyczą były pierniczki i marmolada. Benio Rogers znalazł wprawdzie zwiniętą z gałganów lalkę, a Józio Harper książeczkę do nabożeństwa, lecz nauczyciel, zmusiwszy nas do oddania łupu, rozpędził bandę. Brylantów nie widziałem wcale i powiedziałem to Tomkowi, on jednak upierał się, że były ich tam cale fury; byli też i Arabowie, słonie i wszystko, co być miało. Na pytanie moje, dlaczego ja nic nie widziałem, nazywał mnie nieukiem, dodając, że gdybym znał "Don Kichota, " pytaćbym nie potrzebował. Stało się to wszystko za sprawą czarów. Nieprzyjaźni nam czarnoksiężnicy przemienili wszystko w dzieciaków z niedzielnej szkółki, w pierniczki i w galaretę.

      — Skoro tak — odpowiedziałem — to trzeba bić się z czarnoksiężnikami.

      — Cóż ty sobie myślisz, głowo cielęca — odparł Tomek — czy to czarnoksiężnik niema całego wojska geniuszów, które cię rozsiekają na drobny mak, zanim powiesz "Jack Bobinson?" Każdy geniusz wysoki jak drzewo, a gruby jak kościół.

      — A jeżeli kilku geniuszów stanie po naszej stronie, czy nie możemy zwyciężyć tamtych?

      — Aha! A zkądże weźmiesz geniuszów?

      — Nie wiem. Zkądże ich biorą czarnoksiężnicy?

      — To co innego. Taki czarnoksiężnik potrze sobie pierścień albo starą lampę blaszaną i geniusze hurmem się cisną do niego... Pioruny biją, grzmot huczy, błyskawice po niebie latają, dym bucha kłębami, a czarnoksiężnik geniuszom rozkazuje i co im powie, to ono czynią. Dla nich to nic wyrwać wieżę z korzeniami i przerzucić ją sobie przez głowę razem z dyrektorem niedzielnej szkółki.

      — Któż ich zmusi do wyrwania wieży?

      — Każdy, kto potrze lampę albo pierścień. One są poddane każdemu, kto posiada lampę albo pierścień taki i muszą być posłuszne każdemu rozkazowi swego władcy. Jeżeli im powie: "Zbudujcie mi pałac na czterdzieści mil długi, cały z dyamentów i napełnijce go od dachu do piwnic cukierkami, porwijcie cesarzowi chińskiemu córkę dla mnie za żonę, one zrobić to muszą i to zaraz, nim słońce wstanie. Więcej ci powiem: muszą na twój rozkaz przenosić ten pałac z miejsca na miejsce i to prędko: raz, dwa, trzy, jak walca tańczył. Rozumiesz?

      — Wiesz, co ja myślę? Głupie być muszą te geniusze, jeżeli tak szafują pałacami i cukierkami, zamiast je zatrzymać dla siebie! Niedoczekanie niczyje, żebym ja porzucał to, co robię, i pędził na rozkazy pierwszego lepszego, kto potrze starą lampę albo pierścień!

      — Sam nie wiesz, co gadasz, Huck. A ja ci powiadam, że rad nie rad i tybyś przyjść musiał.

      — Ja? Gdybym był wysoki, jak to drzewo, a w sobie taki, jak nasz kościoł?! No, dobrze, przyszedłbym, ale za to zmusiłbym tego człowieka do wdrapania się na drzewo najwyższe w całym lesie.

      — Wiesz, Huck, z tobą gadać nie warto. O niczem nie masz pojęcia! Istna cielęca głowa!

      Rozważając to wszystko przez dni kilka, postanowiłem wreszcie przekonać się, czy jest w tem cokolwiek prawdy Wyszukawszy starą, blaszaną lampę i również stary pierścień żelazny, tarłem go w lesie aż do potu. licząc na to, że zbudowany przez gieniusza pałac sprzedam za dobre pieniądze. Ale wszystko na nic! nie przyszedł ani jeden gieniusz. Doszedłem więc do wniosku, że cala gadanina była kłamstwem, przez Tomka wymyślonem. Może on zresztą i wierzył zarówno w Arabów, jak i w słonie, ale ja nie. To była poprostu szkółka niedzielna.

      ROZDZIAŁ IV.

      ROZDZIAŁ IV.

      POWOLI NAPRZÓD. — HUCK I SĘDZIA. — ZABOBON.

      Upłynęło kilka miesięcy i nadeszła zima. Prawie przez cały ten czas chodziłem do szkoły, umiałem już czytać "spell" (1), pisałem jako tako, umiałem na pamięć tabliczkę mnożenia aż do: "sześć razy siedem, trzydzieści pięć. " Zdaje mi się jednak, że gdybym żył nie wiem jak długo i przez całe życie chodził do szkoły, tobym nie potrafił nauczyć się jej do końca. Nie mam jakoś zapału do matematyki.

       ---------------------

      (1) W języku angielskim zupełnie inaczej wymawia się, niż pisze. Skutkiem tego w szkołach początkowych wykłada się jako osobny przedmiot: "Spelling". Podczas lekcyi uczniowie głośno wymieniają głoski, składające znane już wyrazy, i tym sposobem obznajmiają się z ich pisownią: Prz. Tł.

       ---------------------

      Z początku nie cierpiałem szkoły, ale powoli doszło do tego, żem znosił ją nieźle. Gdym był zanadto zmęczony nauką, szedłem zamiast do szkoły, na wagusy, a nazajutrz brałem za to odpowiednie natarcie głowy, które mnie orzeźwiało na czas jakiś. Im dłużej zresztą chodziłem do szkoły, tem nauka wydawała mi się łatwiejszą i zabawniejszą. Przyzwyczaiłem się także do mojej wdowy i dziwactwa jej przestały mnie razić. Co prawda, okropnie mi było ciężko źyć ciągle śród czterech ścian i sypiać w łóżku, ale przed nadejściem zimy wykradałem się kiedy niekiedy i spędzałem noc w lesie pod gołem niebem, tak, że miałam trochę odpoczynku i ulgi. Wolałem dawny sposób życia, alem przywykał do nowego, nawet zaczynałem go lubić. Wdowa mawiała, że postępy czynię: "powoli, ale naprzód" i bardzo była ze mnie zadowolona, dodając: że mnie się wstydzić nie potrzebuje.

      Pewnego dnia przy śniadaniu zdarzył mi się wypadek: przewróciłem solniczkę. Jak najprędzej wyciągnąłem rękę, aby wziąć trochę soli i, dla odwrócenia nieszczęścia, rzucić ją przez lewe ramię po za siebie, ale zburczała mnie miss Watson. "Weźże ze stołu ręce — powiada — zawsze coś zbroić musisz. " Wdowa wtrąciła jakieś słówko za mną, alem ja już wiedział, że nieszczęście nie da się odwrócić. Wstałem od śniadania w złym humorze, myśląc o tem tylko, zkąd na mnie bieda się zwali.

      Są sposoby na odwrócenie pewnych nieszczęść, ale na to, które sprowadza sól rozsypana, nie ma żadnego. Chodziłem więc smutny, ciągle się mając na baczności.

      Wkrótce potem, będąc w ogrodzie, spostrzegłem na śniegu jakieś ślady. Ktoś, idąc od lasu ku domowi, postał trochę przy bramie i obszedł ogród dookoła popod parkarem. Dziwne to było, że nie wszedł do środka, lecz krążył; przyglądając się bacznie owym śladom, spostrzegłem, że w obcasach lewego buta były ćwieki w kształcie krzyża, mające odpędzać dyabła. Zerwawszy się

Скачать книгу