Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz страница 11
– Nie.
– To nie psiocz i chodź. Znam dobre miejsce.
Muzyka w Hard Rock Cafe bynajmniej nie działała na Kordiana kojąco. Zeszli na dół i prawniczka poprowadziła go do jednego z wielu wolnych stolików. Knajpa świeciła pustkami, co zapewne było zasługą drącego się z głośników wokalisty, rywalizującego z płaczliwymi gitarowymi riffami.
– Co bierzesz? – spytała.
Kordian ledwo mógł dosłyszeć, co powiedziała jego towarzyszka.
– Menu – odparł pod nosem.
Nie zaryzykowałby, biorąc cokolwiek w ciemno. Co mogli serwować w takim miejscu? Na zapleczu najpewniej ubijali kozy, a potem utaczali im krew na jakimś ołtarzu. Być może w grę wchodziły też koty. Najbezpieczniejszym wyjściem była chyba kawa.
– Bierz na rozgrzewkę hard rock nachos.
– Nie, dziękuję – odparł aplikant, przerzucając strony menu.
– Od razu z grubej rury? To weź to, co ja. Hickory-smoked bar-b-que combo.
Zerknął szybko na skład dania, którego nazwa brzmiała, jakby składało się zarówno z kóz, kotów, jak i chrześcijańskich duchownych. Pokręcił głową, widząc, że w tym combo znajduje się tyle rodzajów mięsa, że nie spali tego podczas kilku kolejnych meczów w squasha. A dodatkowo wyjdzie stąd z tornadem w żołądku i zdecydowanie zbyt lekkim portfelem. Nie, to zdecydowanie nie był dobry dzień na takie przysmaki.
– Wezmę grillowanego łososia.
Chyłka powoli podniosła wzrok. Potrząsnęła głową, po czym zaczęła przewracać menu, jakby nie wierzyła, że taka pozycja w ogóle gdzieś tutaj figuruje.
– Łososia? Jaja sobie robisz? Może sałateczkę do tego?
– Nie, starczy grillowany łosoś.
– Co z ciebie za facet? – zapytała. – Nażryj się mięcha, to będziesz miał siłę kotłować się z klientami i prokuratorami. To, co dzisiaj widziałam, było takim cipcianiem się, że w pewnym momencie zrobiło mi się słabo.
– Podglądałaś?
– Hm? – mruknęła, jakby nie słyszała pytania.
– Podglądałaś? – powtórzył głośniej Oryński, uznając, że do prowadzenia rozmowy w tym miejscu niezbędny jest megafon.
– A co myślałeś? Przecież nie mogłam zostawić cię z tym zwyrodnialcem sam na sam. I tak jestem zaskoczona, że nie wyszedłeś z pełnymi gaciami. A może się mylę?
– Ze mną przynajmniej zamienił kilka słów.
– Swój pozna swego.
Kordian uśmiechnął się pod nosem, po czym oboje złożyli zamówienie i przeszli do innego pomieszczenia na dymka. Ściana nikotynowej mgły była niemal nieprzenikniona, jak zawsze w palarniach, bez względu na porę dnia i obłożenie danej knajpy. Oryński sądził, że wypalą w milczeniu albo poględzą na jakikolwiek inny temat, byle nie o Langerze. Zbawienna cisza trwała jednak tylko przez moment.
– I co myślisz? – zapytała Joanna.
– Że głośno tu.
– Jesteś prawdziwą pokraką umysłową, Zordon – skwitowała z uśmiechem. – Miałam na myśli klienta.
– Nie wiem, co o nim myśleć – odparł, ignorując przytyk.
– To za mało.
Zaciągnęła się, patrząc na niego wyczekująco.
– Sprawia wrażenie, jakby tego nie zrobił – odparł.
– To jest akurat oczywiste.
– Co?
Wzruszyła ramionami.
– Myślałem, że tylko ja uprawiam tutaj wishful thinking.
– Nie ekscytuj się, to tylko dwie zgodne opinie – odparła, gasząc papierosa. Ruszyła w kierunku schodów, więc Kordian czym prędzej postukał swoim niedopałkiem w popielniczce i podążył za nią. – Od opinii obrońców do przekonania sędziego jeszcze daleko. Ale Langer z pewnością nie wygląda na takiego skurwiela, jakim musiałby być, żeby w ten sposób zabić dwójkę ludzi.
– A mimo to…
– Tak, tak, siedział w trupiarni przez dziesięć dni. Tylko to mi w tym wszystkim nie gra.
Weszli na górę. Po chwili Joanna dostała swoją amerykańsko-mięsną ucztę, a przed Oryńskim pojawił się grillowany łosoś w akompaniamencie sosu czosnkowego i zieleniny. Kordian z obawą spojrzał na rybę, niezbyt przekonany co do jej walorów smakowych.
– Może ktoś go tam zamknął po fakcie? – zapytał, mieląc kawałek w ustach.
– Może, ale z pewnością nie oprzemy na tym naszej linii obrony.
Oryński odłożył sztućce, dostrzegając, jak spoważniała jego towarzyszka. Najwyraźniej zbliżali się do konkretów, więc Chyłka przełączyła się na tryb pełnego profesjonalizmu.
– Masz inny pomysł? – zapytał.
Liczył na to, że zaraz porazi go swoim doświadczeniem i przebiegłością. Z przygody w kancelarii Żelazny & McVay zamierzał wynieść znacznie więcej niż tylko wpis w CV. Na stałą robotę nie liczył – mierzył siły na zamiary. Wiedział, że wraz z nim zatrudniono kilku innych młodzików, z których może jeden zostanie tam na stałe. Oryński nigdy nie uważał się za orła, a jego wyniki naukowe zdawały się potwierdzać, że nie jest w tym osądzie odosobniony.
– Nie mam żadnego pomysłu – odparła Joanna, nabijając na widelec kawałek kurczaka obficie polanego sosem barbecue.
– Kompletnie?
– A co chciałbyś usłyszeć? – zapytała półgębkiem. – Przeglądałeś akta, więc doskonale wiesz, w czym tkwi problem. Nie mamy punktu zaczepienia.
– Więc jak będziemy go bronić? Może jednak przez niepoczytalność? – Kordian miał wrażenie, że to najbardziej absurdalne pytanie, jakie mógł zadać, ale skoro już je wyartykułował, trzeba było teraz zdzierżyć ciężkie spojrzenie Chyłki.
– Jeśli chcielibyśmy się zbłaźnić, to pewnie, niepoczytalność – odparła. – Ale jak widziałeś, Langer twierdzi, że jest w pełni władz umysłowych. I powtórzy to przed sądem przy pierwszej okazji.
Kordian przez moment się zastanawiał.
– W takim razie możemy argumentować, że ktoś tych ludzi zabił, a potem niejako podstawił Langera na miejsce zdarzenia. W końcu