Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz страница 23
– Wiesz, co miałem na…
– Rozmawiałam z seniorem – ucięła.
W pokoju znów zaległa cisza. Oryński wyprostował się na krześle, Kormak odchrząknął. Prawniczka patrzyła na niego znacząco.
– Nic tu po mnie – powiedział, odbierając niewypowiedziany rozkaz. – Skoro nie macie do mnie więcej bezecnych próśb, udam się do swojej pieczary.
Po jego wyjściu obrońcy przez kilka chwil milczeli.
– Co powiedział? – zapytał w końcu Kordian.
– A jak myślisz? – odburknęła. – Mamy grać na niepoczytalność. Chce, żebyśmy zrobili z jego syna kompletnego wariata, a potem doprowadzili do wymierzenia środka zabezpieczającego.
– Psychiatryk?
– Lepsze to niż więzienie – odparła Chyłka, zapalając kolejnego papierosa. Kordian po raz drugi tego dnia stwierdził, że musi ograniczyć lub rzucić palenie. No i squash, chociaż raz w tygodniu.
– Ale Piter na to nie pójdzie.
– Piter? – zapytała Joanna, unosząc brwi. – Teraz będziecie mówić do siebie w hip-hopowy, willsmithowy sposób? – Oryński nie odpowiadał, więc prawniczka zbyła temat machnięciem ręki. – Wiem, że na to nie pójdzie – dodała. – Ale formalnie nasz rachunek opłaca Langer senior. I ów tetryk uparł się, by grać właśnie na niepoczytalność.
– Piotr rozwali tę koncepcję w strzępy, jak tylko otworzy usta na sali sądowej.
– Nie, jeśli ojczulek znajdzie odpowiednich biegłych. Z pewnością niejeden psychiatra i psycholog połakomią się na porządny zastrzyk pieniędzy. Może nawet wysnują jakąś diagnozę, że skoro Langer się nie przyznaje, to niewątpliwie świadczy na korzyść tezy, że jest zdrowo pomylony.
– Ale…
– Wiem, że masz „ale”, Zordon – przerwała mu.
Wstała od biurka i podeszła do okna, z którego roztaczał się widok na Pałac Kultury.
– Wiem, że chcesz powołać na świadka tego gościa ze spożywczaka i tę laskę z fitnessu. Niestety nawet ich zeznania nie powaliłyby żadnego sędziego na kolana.
– Nie powaliłyby, ale zasiałyby wątpliwości.
Chyłka obejrzała się przez ramię. Przez moment się nie odzywała.
– Musisz pogodzić się z tym, że ostatnie słowo należy do klienta – oznajmiła w końcu.
– Którym jest Langer.
– Senior.
– Mam gdzieś seniora – wypalił Oryński. – Ciąży na nas obowiązek robienia wszystkiego, żeby doprowadzić do uniewinnienia, prawda? Więc granie na niepoczytalność, kiedy wiemy, że to nic nie da, jest działaniem wbrew sztuce. I wbrew prawu.
– Świetnie, idź się poskarż Naczelnej Radzie Adwokackiej.
Kordian zamilkł, nie chcąc wdawać się w czczą utarczkę słowną. Sądził, że jeśli jakikolwiek prawnik w kancelarii Żelazny & McVay miał do perfekcji opanowaną sztukę manipulowania klientami, to była to właśnie Joanna Chyłka. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że w przypadku Langera po prostu nie miała nic do gadania.
– Próbowałaś go przekonać?
– A czy słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na zachodzie?
Kordian zaciągnął się papierosem.
– Robiłam, co mogłam, młody – podkreśliła. – Ten facet jednak ma swoją wizję. Chce, żeby sprawa zakończyła się jak najszybciej, a jeśli będziemy wnioskować o niepoczytalność, nie podnosząc innych argumentów, to będzie proces-ekspres. Opinia biegłych, ciach, koniec kropka. Nie będzie nawet czego podnosić w apelacji, bo żadne nowe fakty nie ujrzą światła dziennego. Wszystkie są nam obecnie znane.
– Kaplica.
– Żebyś wiedział.
Na moment znów zapadła krępująca cisza.
– Więc co zrobimy?
– Nic – wyjaśniła Joanna, otwierając szufladę. Wyciągnęła z niej Kodeks etyki adwokackiej i położyła go przed chłopakiem.
– Widzę, że nieotwierany – bąknął.
– Teraz za to będzie przeczytany od deski do deski – odparła Chyłka, nieświadomie zapalając kolejnego papierosa. Spojrzała na niego, skrzywiła się, po czym odłożyła go do popielniczki. – Ale mówiąc poważnie, przejrzyj to, a potem zgłoś się do któregoś ze stażystów w norzeoborze. Powiedzą ci, jak wygląda posiedzenie sądu i co masz robić.
– Świetnie – odparł Oryński, biorąc chudą książeczkę. – Kodeks etyki adwokackiej. Jeden z najlepszych oksymoronów, jakie wymyślono.
Rzeczywiście jednak wypadało go przeczytać, skoro dotyczył też aplikantów i teoretycznie za jego złamanie groziły kary. Jeśli chodziło o rozprawę, wolałby zobaczyć przebieg procesu, siedząc na widowni, a nie słuchać praktykanta, który z braku lepszego pomysłu na spędzanie wolnego czasu pewnie uczęszczał na otwarte posiedzenia.
Wiedział jednak, że polecenia patronki nie podlegają negocjacji. Już się przekonał, że każdy był pod czyimś butem – on pod jej, ona pod Żelaznego. Szkoda tylko, że wskutek tej drugiej zależności Langer spędzi resztę życia w więzieniu.
16
Chyłka obserwowała wyraz twarzy klienta, kiedy skończyła nakreślać mu sytuację i oczekiwania ojca. Kamiennolicy Langer ani drgnął.
Od rozprawy dzielił ich już tylko dzień – do tego czasu nie sposób było wymyślić czegokolwiek, by przechylić szalę korzyści na swoją stronę. Nie, kiedy miało się przeciwko sobie trzech adwersarzy: sąd, który widzi jak na dłoni, że oskarżony jest winny; samego oskarżonego, który nie współpracuje; i w końcu płacącego rachunek seniora.
Z sądem być może jakoś by sobie poradziła – nie zwojowałaby cudów, ale przy dobrych wiatrach udałoby się wykazać dostatecznie dużo braków formalnych na etapie dochodzenia lub śledztwa. Pierwsza rozprawa stanęłaby pod znakiem zapytania.
Chyłka robiła, co mogła, by otrzymać zielone światło do działania. Nękała seniora telefonami, starając się przekonać go, że po przesłuchaniu dwóch świadków będzie w stanie zasiać wątpliwości, jeśli nie w umysłach sędziów, to chociaż ławników. Biznesmen nie chciał jednak nawet o tym słyszeć.
Teraz siedziała naprzeciw jego syna, starając się wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Był równie nieprzejednany, jak ojciec. Powiedziała mu wszystko,