Nowy dom na wyrębach II. Stefan Darda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nowy dom na wyrębach II - Stefan Darda страница 6
To było postanowienie, jakiego w tej chwili potrzebował. Wiedział, że od tej rozmowy będą zależały jego dalsze kroki i w obecnej sytuacji nie ma sensu się nad nimi zastanawiać.
Pięć minut później stał na skraju swojego podwórza i uważnie przyglądał się porastającej je trawie. Wyraźnie widział ślady po parkujących tutaj niedawno samochodach, które, nie miał co do tego żadnych wątpliwości, stały tak, jak to widział we śnie. Przypomniał sobie, że Ewa początkowo nie mogła ruszyć z miejsca i mocno dodała gazu, sprawiając, że koła zabuksowały. Podszedł bliżej i zobaczył wyrwaną trawę i trochę wydartych przez oponę kamieni. Ślady kół biegły stąd po łuku, aż do momentu, w którym najpewniej białe cinquecento uderzyło w bok garbusa.
Hubert, chodząc tam i z powrotem, odtworzył dokładnie drogę wyjazdu Ewy z podwórza, która całkowicie pokrywała się z tym, co już widział. W pewnym momencie wyczuł pod butem jakiś przedmiot. Pochylił się i odgarnął przykrywającą go trawę. Zanim schował do kieszeni portfel Ewy Firlej, sprawdził, czy jego zawartość nie została uszkodzona przez deszcz. Pieniądze były wilgotne, ale to o dowód rejestracyjny i prawo jazdy można się było bardziej obawiać. Na szczęście koleżanka Kosmali należała do zapobiegliwych osób, które zabezpieczają dokumenty foliowymi okładkami.
„Będę miał dobry pretekst, żeby ją odwiedzić i trochę podpytać” – pomyślał, a potem, gdy przypomniał sobie resztę snu, odetchnął z ulgą, że nie okazał się on rzeczywistością w stu procentach.
Miał w głowie mętlik, nie miał bladego pojęcia, dlaczego właśnie te wydarzenia ostatniej nocy jakimś cudem przeniknęły do jego podświadomości, ale cieszył się, że na tym się skończyło. Wprawdzie nie darzył Waldka Haryniaka nawet odrobiną sympatii, ale śmierci też mu raczej nie życzył. Zwłaszcza że jeśli narzeczony Marty Wieczorak zostałby ostatniej nocy rozszarpany w Kostrzewie na kawałki, to Hubert – o ile trzymałby się wcześniejszego postanowienia – nie uniknąłby rozmowy na ten temat z Benkiem.
A wcale mu się do niej nie paliło.
Nie zamierzał zabawić w Wyrębach dłużej, ale kiedy już chciał wrócić do auta, omiótł okiem podwórze i zauważył, że drzwi do budynku gospodarczego są uchylone. Nie zdziwiło go to, ponieważ pamiętał o pytaniu Ewy o trzecią fazę potrzebną do uruchomienia betoniarki. Pomyślał, że nie powinno zostawiać się otwartych drzwi, zwłaszcza w nie swoich zabudowaniach, a potem podszedł, żeby zabezpieczyć wejście. Zanim zdążył to zrobić, mimochodem zajrzał do środka, a potem przekroczył próg. Był pewien, że brakuje drewna, które na potrzeby palenia w kominku przygotował jeszcze Marek. Dopiero wtedy Kosmala zamknął drzwi i skierował kroki w stronę domu.
Okiennice nie były zamknięte, więc zajrzał do „kominkowego”. Niby wszystko pozostawało nietknięte, ale jednak po chwili zauważył różnicę. Pościel, którą położył na łóżku tydzień wcześniej, leżała inaczej, niż ją zostawił.
„Może tylko mi się wydaje?” – pomyślał, ale już w tym momencie wiedział, że nie wyjedzie, dopóki nie będzie miał pewności.
Nie mieściło mu się w głowie, że Ewa i Mikołaj nie uszanowali jego prośby, aby nie korzystać z pokoju, w którym zmarł Marek. Pomyślał, że pół biedy, gdyby któreś z nich na chwilę weszło do tego pomieszczenia i w jakimś celu przesunęło poduszkę i kołdrę. Gorzej, gdyby zabawili tam dłużej. Na przykład paląc w kominku albo śpiąc w łóżku. Tej drugiej ewentualności nie mógł raczej w żaden sposób sprawdzić, ale co do palenia w kominku, to zapewne wystarczyłoby tylko zajrzeć do paleniska.
Hubert obszedł dom i sprawdził wszystkie okna. Już prawie stracił nadzieję na możliwość włamania do swojego własnego domu, gdy nagle odkrył, że okno od sypialni dla gości jest lekko uchylone. Wgramolił się przez nie do środka i zaraz potem stał przed kominkiem. Palenisko było niedokładnie wyczyszczone, a w pokoju było cieplej niż w pozostałych pomieszczeniach. Dotknął cegieł przy kominie. Okazało się, że jeszcze całkiem nie ostygły.
Przez jakiś czas stał bez ruchu, wpatrując się w palenisko, a potem ciężko usiadł na skraju łóżka.
Rozejrzał się po pokoju, jak bokser, który przed chwilą dostał solidnym sierpowym w skroń i nie bardzo wie, gdzie się znajduje. Niby zwyczajne pomieszczenie, jak wiele innych. Puste ściany, opróżnione półki, uprzątnięte biurko, krzesło, stolik przy łóżku. Wszystko to kiedyś należało do Marka, a teraz zostało odziedziczone i… opuszczone. Osierocone.
Hubert przymknął oczy, które nagle go zapiekły. Tak niedawno, sprzątając tutaj, czuł, że pozbywa się swojego demona. Książki, ubrania, komputer przyjaciela, wszystko to, co niby było ciężarem i przez co trudno było zapomnieć o tragedii, jaka się tutaj wydarzyła. Tak mówiła Danka i miała po części rację. Tyle że teraz, gdy ktoś tutaj był, gdy zbrukał swoim nieproszonym wejściem miejsce, którego pamięć Marek zabrał ze sobą pod powiekami w ostatnią drogę, cała perspektywa nagle obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni.
„Przecież to tylko pusty pokój z paroma gratami” – próbował się w myślach przekonywać Kosmala, ale coś nagle w nim pękło i czuł, że zawód, jaki go spotkał ze strony Ewy, pociągnie za sobą jakieś dalej idące konsekwencje. Hubert nie miał pojęcia jakie, ale gdy wstając z łóżka, przypomniał sobie propozycję Danusi, aby wynajmować ten dom obcym ludziom, był już pewien, że będzie się temu sprzeciwiał. Zdawał sobie sprawę, że będzie to sprzeciw pozbawiony głębszych podstaw, ale wiedział też, że gdyby człowiek robił w życiu tylko to, co ma logiczne uzasadnienie, stałby się maszyną.
– Nie tędy droga, panie Kosmala – mruknął, wychodząc z „kominkowego”.
Zanim przekroczył próg kuchni, wyjął klucz, który tkwił od strony pokoju, a potem zamknął nim drzwi i schował go do kieszeni.
W kuchni panował względny porządek, choć w zlewie stało trochę niepozmywanych naczyń. Między innymi dwa kieliszki po winie. Dwie puste butelki w koszu.
„Pewnie Ewa z Mikołajem świętowali zakończenie pierwszego etapu prac – pomyślał Hubert. – Szkoda tylko, że przekroczyli granicę. Nie powinni byli tego robić. Nie spodziewałem się tego po Ewie”.
Jego wzrok padł na stojący na kredensie pojemnik z gazem pieprzowym. Pomyślał, że może powinien go ze sobą zabrać, a potem dał sobie z tym spokój. Postanowił, że jedyną oznaką jego obecności w domu będą zamknięte na klucz drzwi.
– Tak będzie bardziej wymownie – powiedział sam do siebie.
Zegarek na jego dłoni wskazywał piętnastą dwadzieścia dwie. Kosmala był pewien, że Mikołaj zdążył już dotrzeć do Lublina. Jeśli rozmowa z Ewą nie trwała długo, może już wraca? A może przyjadą tu oboje i lepiej od razu wyjaśnić tę całą nieprzyjemną sprawę z ich wtargnięciem do „kominkowego”? Uniknęłoby się wtedy tej dziecinady z zamykaniem pokoju i ostatecznie rozwiązałoby problem. Przecież skoro przez jakiś czas mają być gośćmi w tym domu, to powinni przestrzegać reguł ustalonych przez gospodarzy…
Hubert