Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz страница 3

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz

Скачать книгу

z rana, bo od rana wiedział,

      Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział.

      Pan Wojski poznał z dala, ręce rozkrzyżował

      I z krzykiem podróżnego ściskał i całował.

      Zaczęła się ta prędka, zmieszana rozmowa,

      W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa

      Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań,

      Wykrzykników i westchnień, i nowych powitań.

      Gdy się pan Wojski dosyć napytał, nabadał,

      Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał.

      «Dobrze mój Tadeuszu, (bo tak nazywano

      Młodzieńca, który nosił Kościuszkowskie miano

      Na pamiątkę, że w czasie wojny się urodził)

      Dobrze mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził

      Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele.

      Stryjaszek myśli wkrótce sprawić ci wesele;

      Jest z czego wybrać; u nas towarzystwo liczne

      Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne,

      Dla skończenia dawnego z panem Hrabią sporu.

      I pan Hrabia ma jutro sam zjechać do dworu;

      Podkomorzy już zjechał z żoną i z córkami.

      Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbami,

      A starzy i kobiety żniwo oglądają

      Pod lasem i tam pewnie na młodzież czekają.

      Pójdziemy, jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy

      Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy».

      Pan Wojski z Tadeuszem idą pod las drogą,

      I jeszcze się do woli nagadać nie mogą.

      Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło,

      Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło,

      Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze

      Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze

      Na spoczynek powraca. Już krąg promienisty

      Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty,

      Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa,

      Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa;

      I bór czernił się na kształt ogromnego gmachu,

      Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu.

      Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary

      Błysnęło, jako świeca przez okiennic szpary,

      I zgasło. I wnet sierpy gromadnie dzwoniące

      We zbożach, i grabliska suwane po łące,

      Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe,

      U niego ze dniem kończą pracę gospodarze.

      «Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba;

      Słońce, Jego robotnik, kiedy znijdzie z nieba,

      Czas i ziemianinowi ustępować z pola».

      Tak zwykł mawiać pan Sędzia, a Sędziego wola

      Była Ekonomowi poczciwemu świętą;

      Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto

      Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły:

      Cieszą się z niezwyczajnej ich lekkości woły.

      Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe,

      Wesołe, lecz w porządku. Naprzód dzieci małe

      Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzyną,

      Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną;

      Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku;

      Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku

      (Tak każe przyzwoitość). Nikt tam nie rozprawiał

      O porządku, nikt mężczyzn i dam nie ustawiał:

      A każdy mimowolnie porządku pilnował;

      Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował,

      I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu

      Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu.

      Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną,

      Z jego upadkiem domy i narody giną.

      Więc do porządku wykli domowi i słudzy;

      I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy,

      Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,

      Przyjmował zwyczaj, którym wszystko oddychało.

      Krótkie były Sędziego z synowcem witania:

      Dał mu poważnie rękę do pocałowania,

      I w skroń ucałowawszy uprzejmie pozdrowił;

      A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mówił,

      Widać było z łez, które wylotem kontusza

      Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza.

      W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru,

      I z łąk, i z pastwisk razem wracało do dworu.

      Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy

      I wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczy

      Stado cielic tyrolskich z mosiężnymi dzwonki;

      Tam

Скачать книгу