Nasze małe kłamstwa. Sue Watson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson страница
Dedykuję tę książkę Eve Watson, mojej „wspólniczce zbrodni”
PROLOG
Oglądamy wiadomości, przerażone i jednocześnie zafascynowane. Zupełnie jakby ciało, które sanitariusze wnoszą do karetki, należało do kogoś nam nieznanego. Ale to… to jest dobrze znana nam osoba.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Sposób, w jaki wymawia jej imię, od razu mnie niepokoi. Smaruję właśnie masłem tosty dla dzieci, kiedy mówi:
– Caroline…
Nie słyszę całej reszty, tylko to, jak jego usta pieszczą jej imię. Caroline. Trudno to wytłumaczyć, ale coś mi mówi, że jest kimś więcej niż koleżanką z pracy. Może sposób, w jaki jego język leniwie prześlizguje się po „r”, kończąc z pełnym zadowolenia westchnieniem na głoskach „ine”.
Przesuwam powoli nożem po powierzchni masła. Podnoszę wzrok i widzę ją w jego oczach. Tak, wiem – nie mam pojęcia, kim jest ta kobieta, i wyciąganie pochopnych wniosków jest z mojej strony głupotą. Potrzebuję konkretniejszych dowodów niż ton jego cholernego głosu. Ale mimo wszystko mam pewność. Po prostu wiem. Domyślałam się już od jakiegoś czasu; jest tutaj z nami – ze mną – nie od dzisiaj i doświadczenie podpowiada mi, że choć jeszcze nie zostały zdiagnozowane, tych symptomów nie można ignorować. Nie mogę zostawić ich, aby gniły i rozrastały się niczym nowotwór w moim małżeństwie. Chwytam czysty nóż, otwieram słoik z marmoladą i dźgam kleistą bursztynową maź. Caroline.
– Jest nowa? – pytam.
– Słucham? – Udaje niezrozumienie. – Och, Caroline Harker? – I znów to słyszę: prześlizgiwanie się po „r” i westchnienie na końcówce „ine”. – Emm… nie… zaczęła na chirurgii przede mną.
– Skąd pochodzi? – Rozbijam jajko o brzeg miski, starając się nie wyobrażać sobie, że to jej głowa.
– Z Edynburga. Bardzo utalentowana, ma tylko trzydzieści dwa lata…
Nagle robi mi się niedobrze i natychmiast odsuwam się od mętnych, mdląco żółtych jajek. Otulam się ściślej szlafrokiem, chroniąc się przed chłodem, i szybko zamykam słoik z marmoladą, jakby coś mogło się z niego wydostać. Tylko że może już być za późno. Roztrzęsiona i zagubiona, spryskuję blat kuchenny środkiem dezynfekującym, pokrywając wszelkie zalegające tam zapachy intensywną świeżością cytryny.
Poruszam się żwawo po kuchni, wycierając wszystkie powierzchnie. Nie poprzestaję na jednej – nie umiem. Muszę wyczyścić je wszystkie.
– Myślałam o „Oddechu słonia”…
Spogląda na mnie znad ekranu telefonu z lekką irytacją na twarzy.
– To odcień farby na ściany dużego pokoju… lekko szarawy – wyjaśniam.
Kiwa głową zamyślony. Wspominam o kolorze ścian, żeby usunąć Caroline z kuchni – mojej kuchni, w której moje dzieci za chwilę zjedzą śniadanie. Szoruję blaty kuchenne, żałując, że nie można jej wytrzeć równie łatwo. Wrzucam szmatkę do zlewu z niepotrzebną siłą i wracam do pracy. Śniadanie.
Kroję chleb żytni domowej roboty, który upiekłam o szóstej rano, roztrzepuję energicznie jajka i nalewam do trzech szklanek świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy. Już trochę mi lepiej.
Bliźniaki wydzierają się i hałasują na górze. Spoglądam na Simona, który wywraca oczami.
– Czy oni potrafią zrobić cokolwiek cicho i nie próbować przy tym pozabijać się nawzajem?
– To by było nudne. – Śmieję się, wydobywając się z mojej otchłani. Sophie wchodzi do kuchni, z nieobecnym spojrzeniem siedemnastolatki.
Spoglądam na nią i wypełnia mnie matczyna miłość. Pokochałam ją, kiedy pokochałam Simona. Stracił żonę, a Sophie matkę – miała wtedy tylko siedem lat i była taka zagubiona i oszołomiona. Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania, kiedy spojrzała na mnie i spytała: „Będziesz teraz moją mamusią?”. W tej jednej chwili rozpłynęłam się i wiedziałam już, że będę w stanie pokochać to dziecko jak swoje własne. Potrzebowała mnie, a ja chcę wierzyć, że od kiedy pojawiłam się w jej życiu, sprawiłam, że znów stało się dla niej znośne. Nigdy nie byłabym w stanie zastąpić jej matki, ale jesteśmy sobie bliskie – chociaż od czasu, gdy pojawili się chłopcy, trudno mi poświęcać jej tyle czasu i uwagi, ile potrzebuje. Czuję się z tego powodu winna. Sophie uwielbia swoich przyrodnich braci, ale chłopcy całkowicie wypełniają nasze życie swoją żywiołowością i krzykliwymi żądaniami. Boję się, że Sophie czasem może się czuć zepchnięta na drugi plan. Próbuję znaleźć pół godzinki tu i tam, żeby spędzić z nią trochę czasu; małe zakupy, wspólny lunch. Żartujemy wtedy i śmiejemy się jak kiedyś, chociaż teraz zdarza się to rzadko. Zwłaszcza że ostatnio Sophie zrobiła się dość zamknięta w sobie. Pewnie to przez tę nagłą przeprowadzkę tutaj. A może nie ma to nic wspólnego z życiem domowym i Sophie się po prostu zakochała? Nie rób tego, Sophie. Nie daj się usidlić, bo nigdy nie odzyskasz wolności.
– Możesz zawołać chłopców, kochanie? – Uśmiecham się do niej, przy okazji spoglądając na nią uważnie i starając się ocenić poziom jej burzy hormonalnej i szczęścia.
– Alfieeeeee! Charlieeee! – krzyczy Sophie głośno, stojąc tuż obok mnie.
Zasłaniam żartobliwie uszy.
– Eee tam, tak to ja sama mogłam zrobić – mówię. – Myślałam raczej o tym, żebyś stanęła przy schodach i wtedy ich zawołała. – Rozkładam porcje trzęsącej się złotawej jajecznicy na talerzach, które ustawiam równo na stole. Uśmiecham się pobłażliwie do Sophie zza parującego jedzenia.
– Sophie, czy musisz tak wrzeszczeć, do diabła? Masz siedemnaście lat, a nie siedem. Dorośnij wreszcie! – Nagła surowość w głosie Simona wdziera się w ciepłe, pachnące tostami z masłem powietrze.
Na pewno nie chciał być taki szorstki. Jego córka po prostu go nastraszyła. Próbował się skoncentrować i trochę na nią naskoczył. Jest to coś, co zdarza mu się bardzo rzadko wobec dzieci, dlatego obie jesteśmy dość zdumione. Zerkam na Sophie, która nagle zaczyna się kurczyć w moich oczach. Przenoszę wzrok na Simona, sprawdzając, czy zdaje sobie sprawę, w jaki sposób jego słowa wpłynęły na Sophie, ale on nadal pochłonięty jest telefonem. Ciągle tylko myśli o pracy. Tak więc to mi przypada zadanie opatrzenia zranionych uczuć jego córki.
– Jajecznica, Wasza Wysokość. – Kłaniam się uniżenie, przesadnie wywijając ramieniem, gdy stawiam talerz przed Sophie. Za późno. Nasza córka opada spochmurniała na krzesło – jej delikatne skrzydła zmięte, zniszczone. Gdyby tylko Simon zdawał sobie sprawę, jak bardzo Sophie go kocha i jak rozpaczliwie pragnie jego aprobaty… Zawsze była córeczką tatusia i wiem, że Simon ją uwielbia. Zrobiłby dla niej wszystko. Tym niemniej kompleksy nastolatki czasem przejmują nad nią władzę, a jego brak wrażliwości potrafi zaboleć. Przykro mi z tego powodu, ale w tej chwili nie mam czasu na próby rozpogodzenia jej. Jest już kwadrans po ósmej i po schodach, z głośnym tupotem, zbiegają właśnie bliźniaki. Lądują w kuchni, kłócąc się o to, który z nich beknął najgłośniej. Dyskusję przeplatają oczywiście żywiołowe i ohydne demonstracje.
– Chłopcy, proszę, to niezbyt miłe – mówię ze znużeniem, ale oni nadal wydają z siebie odrażające dźwięki; na razie wydobywają się tylko z ust, chociaż istnieje poważne zagrożenie, iż rozszerzy się to również na ich zadki.
Spoglądam