Nasze małe kłamstwa. Sue Watson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson страница 2
– To EKSPERYMENT MEDYCZNY! – krzyczy mi Charlie prosto w twarz, kiedy protestuję.
Przemawiam cichym głosem, z nadzieją, że on również przestanie wrzeszczeć, i łagodnie tłumaczę, że nie jest to ani czas, ani miejsce na eksperymenty medyczne oraz że muszą zjeść jajecznicę, inaczej spóźnią się do szkoły. Naturalnie wspomnienie o szkole wywołuje cichy sprzeciw i Charlie po raz ostatni wali swojego brata w głowę, w imię neurologii.
– WYSTARCZY tego! – krzyczę, gdy Alfie łapie się za głowę i zaczyna wyć.
– Charlieeeeee mnie zabił!
– Nie, nie zabił cię, ale jeśli dalej będziecie się w ten sposób zachowywać, to ktoś tu kogoś naprawdę zabije. Ja! Was!
Usiłuję pocieszyć Alfiego, jednocześnie karcąc Charliego. Sophie pogłaśnia radio, żeby zagłuszyć hałas, co oczywiście nie pomaga w zażegnaniu kryzysu. Zastanawiam się, w jaki sposób Simon potrafi tak świetnie skoncentrować się na swoim telefonie, z tą kakofonią dobiegającą do niego przez otwarte drzwi oranżerii. Ale mój mąż ma tę niezwykłą zdolność odcinania się od wszystkiego i wszystkich. Podobno to typowe dla mężczyzn, jeśli to, co słyszę przy szkolnej bramie jest prawdą. Swoją drogą, w przypadku Simona to plus, zważywszy na to, jak ważna jest jego praca. Często dyżuruje pod telefonem i zawsze sprawdza esemesy i e-maile – 24 godziny na dobę, w razie gdyby pojawił się jakiś nagły wypadek. Mówi, że chirurgia to nie praca, tylko stan umysłu; i musi tak być, ponieważ na Simonie polega tak wielu ludzi. Ktoś z jego pozycją nie może tak po prostu się wyłączyć, a przez to mój mąż nie zawsze ma czas i energię na nieistotne wydarzenia rodzinnego życia. Na tym właśnie polega moja rola. Jestem potrzebna w życiu naszej rodziny; pełnym rysunków na lodówce, podrapanych kolan, dziecięcych utarczek, pospiesznych całusów nad ranem oraz śmiechu, łez i chaosu. I nie chciałabym, żeby moje życie było nawet odrobinę inne, chociaż moja przyjaciółka, Jen, sądzi, że jestem szalona.
Jest żoną bogatego człowieka i ma Juanitę – nianię, która prowadzi samochód jak pijaczka, wrzeszczy na dzieciaki i sprowadza sobie na noc przeróżnych absztyfikantów. Ale Jen ją uwielbia. Twierdzi, że niania pomogła jej odzyskać dawne życie, i pozwala Juanicie robić, co chce, ponieważ podobno jest warta swojej wagi w złocie. Jen byłaby bez niej bezradna, ale ja lubię zajmować się dziećmi. Jen nie ma powołania do macierzyństwa, mimo trójki potomstwa, a dzięki Juanicie zyskała mnóstwo tego, co nazywa „czasem dla siebie”. Chodzi na lekcje tańca i języka włoskiego, zajmuje się różnoraką działalnością charytatywną. Ale ja nie jestem taka jak ona, nie potrzebuję „czasu dla siebie”. Chcę po prostu być z moimi dziećmi, jak prawdziwa mama.
Kiedyś rozważałam przekwalifikowanie się, powrót na akademię sztuk pięknych i odświeżenie najnowszych technik, ale Simon spytał: po co? Nie potrzebujemy pieniędzy. On dobrze zarabia, jego mama umarła kilka lat temu, zostawiając mu w spadku fortunę, a poza tym, kto miałby się wtedy zajmować dziećmi? Sophie, w wieku siedemnastu lat, jest wprawdzie już dość samowystarczalna, ale potrzebuje mnie tak samo jak chłopcy – tylko w inny sposób. Musi mieć kogoś, z kim mogłaby porozmawiać, zwłaszcza od czasu przeprowadzki, kiedy musiała pożegnać się z dawnymi przyjaciółkami. Czasami jednak trudno mi wszystko ogarnąć. Całe dnie spędzam na sprzątaniu w domu, gotowaniu, wożeniu chłopców w różne miejsca i powstrzymywaniu ich przed wyrządzeniem krzywdy sobie samym i wszystkim osobom znajdującym się w promieniu pięciu kilometrów od nich.
Niektórzy ludzie mogą uważać Simona za nieco staroświeckiego, ale on ceni sobie tradycyjne role w rodzinie. Kiedy się poznaliśmy, był walczącym o uznanie początkującym chirurgiem i wdowcem z małą córką. Jego żona umarła rok wcześniej i życie Simona nie było usłane różami. Dlatego wiem, jak bardzo docenia wszystko to, co robię. Nie uważa mnie za kogoś gorszego dlatego, że on chodzi do pracy, podczas gdy ja zostaję w domu, opiekując się całą rodziną, utrzymując dom w czystości i sprawiając, że jest przytulnym gniazdem rodzinnym.
– Jesteśmy zespołem, Marianne – mówi zawsze. – Twoja praca jest nie mniej ważna niż moja. Bez ciebie nie mógłbym zarabiać na życie i ofiarować ci wszystkiego, czego pragniesz.
Dla innych ludzi jest doktorem S. Wilsonem; szykownym i genialnym kardiochirurgiem, ale dla mnie jest po prostu Simonem – moim mężem oraz ojcem moich dzieci. Jest również jednym z najinteligentniejszych ludzi, jakich znam. Nie rozumiem nawet do końca opisu jego stanowiska, który zawiera w sobie specjalizację w naprawach zastawek dwudzielnych, w przezcewnikowym wszczepie zastawek aorty oraz w zabiegach korygujących migotanie przedsionków (nauczyłam się tego wszystkiego na pamięć, żeby mu zaimponować, mam tylko nadzieję, że nigdy nie zapragnie sprawdzić, czy to rozumiem!). Wiem, jak nerwowa jest jego praca, i że czasem przynosi ten stres do domu – zwłaszcza teraz, kiedy ma nadzieję na awans na starszego specjalistę w dziedzinie chirurgii. Pracuje niewiarygodnie ciężko, czasem nie widujemy go całymi dniami, ale, jak mówi, jeśli dostanie to stanowisko, cały wysiłek będzie tego wart. A ja wierzę, że mu się uda. Martwię się jedynie, że z powodu ambicji narzuca sobie ogromne wymagania i próbuje tłumić w sobie stres. Problem w tym, że nie może się nim ze mną podzielić, ponieważ nie rozumiem sztuki, jaką jest kardiochirurgia, i nie pojmuję jej szczegółów. Kto by potrafił? Z pewnością Caroline.
– Kochanie, nie jestem nawet w stanie zacząć ci tłumaczyć, co się dzisiaj wydarzyło, bo po prostu byś nie zrozumiała – powiedział poprzedniego wieczora, kiedy spytałam, czy dobrze się czuje. – Dzierżę w dłoniach ludzkie życie… nieustannie żyję w napięciu. Nie mam przerw na kawę ani dni wolnych, jak jakiś przygłupi liczykrupa. – Myślę, że była to aluzja do Petera, męża Jen, który jest szychą w bankowości. Jen zaprosiła nas na weekend do ich domu w Kornwalii, ale Simon nie mógł dostać wolnego. Reszta naszej rodziny była rozczarowana i oczywiście Simon zezłościł się na nas z tego powodu. Nie cierpi nam odmawiać i był wściekły na samego siebie. Nienawidzi sprawiać zawodu swoim dzieciom.
Powinnam to po prostu zaakceptować, ale, jak zwykle, próbowałam naciskać. Zauważyłam, że naprawdę cieszyliśmy się na myśl o spędzeniu ostatniego letniego weekendu w Kornwalii z Moretonami. Przez te nalegania sprawiłam, że Simon poczuł się podle i tamtego wieczora dość ostro się o to pokłóciliśmy. Później jednak, kiedy dzieci były już w łóżkach, przyłączyłam się do Simona na sofie i wkrótce zapomnieliśmy o sprawie. Nawet teraz, po dziesięciu wspólnych latach, nie potrafię zbyt długo się na niego boczyć. Jedno spojrzenie w te piękne oczy i natychmiast przypominam sobie, że jest wszystkim, czego kiedykolwiek pragnęłam. I że jestem szczęściarą.
Zawsze kochałam Simona, od pierwszego wejrzenia, i chociaż mieliśmy swoje problemy, po przeprowadzce tutaj miałam wrażenie, że nasze życie stało się bardziej zrównoważone. Ale teraz wisi nad nami zjawa Caroline, „utalentowanej” trzydziestoparolatki, z którą Simon spędza całe dnie. Nie mogę jednak znów pokazać, że moje podejrzenia dążą w tym samym kierunku, co wcześniej. Dlatego zamierzam zatrzymać nieproszone myśli dla siebie i powstrzymać się od wyobrażania sobie Simona i Caroline razem na sali operacyjnej, w maskach, spoglądających na siebie nad otwartą klatką piersiową i flirtujących przy defibrylatorze. Czuję, jak tętnica szyjna zaczyna mi gniewnie pulsować, kiedy myślę o tym, jak Caroline podaje