Elena wie/Twoja. Claudia Piñeiro
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Elena wie/Twoja - Claudia Piñeiro страница 2
Denerwuje się, a to nie jest dobre, bo kiedy jest zdenerwowana, lekarstwo działa z opóźnieniem. Ale nie ma jak temu zaradzić. Dziś podejmie ostatnią próbę, by dowiedzieć się, kto zabił jej córkę, porozmawia z jedyną na świecie osobą, którą być może zdoła przekonać i namówić do pomocy. W zamian za dawny, niemal zapomniany z czasem dług. Spróbuje domagać się wyrównania tego długu, choć Rita, gdyby żyła, na pewno by się na to nie zgodziła, życie to nie jest handel wymienny, mamo, pewne rzeczy się robi, bo tak, bo tak Pan Bóg przykazał. Łatwo nie będzie, ale spróbuje. Isabel – tak się nazywa ta kobieta, którą musi znaleźć. Nie jest pewna, czy tamta będzie ją pamiętać. Podejrzewa, że pewnie nie. Ritę owszem, zawsze przysyła jej kartkę na Nowy Rok. Może nawet nie wie o jej śmierci. Jeśli nikt jej nie powiadomił, jeśli nie przeczytała tej jedynej klepsydry, jaka się pojawiła, i to dwa dni po pogrzebie, zamówiona przez szkołę parafialną, w której Rita pracowała, dyrekcja i grono nauczycielskie, uczniowie i rodzice łączą się z Eleną w takim dniu, jeśli nie uda się jej dziś znaleźć, ta kobieta pod koniec grudnia pewnie znów przyśle kartkę z życzeniami wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku dla nieboszczki. Ritę pamięta, ale jej, Eleny, nie, myśli Elena, na pewno nie. A nawet jeśli, to i tak by jej nie poznała, zgiętej wpół, z tym postarzałym ciałem niepasującym do jej rzeczywistego wieku. To już będzie należało do niej, trzeba będzie wyjaśnić, kim jest i czego tam szuka, twarzą w twarz, jak się już spotkają. Opowie jej o Ricie. O jej śmierci. Tak jak będzie umiała, opowie jej tyle, niewiele, ile zdołała zrozumieć z tego, co jej powiedzieli. Elena wie, gdzie może znaleźć Isabel, lecz nie wie, jak tam dotrzeć. Tam gdzie sama zawiozła ją te dwadzieścia lat wcześniej razem z Ritą. Jeśli szczęście jej dopisze, jeśli Isabel nigdzie się nie przeprowadziła, jeśli nie umarła tak jak jej córka, znajdzie ją tam, w tym starym domu na Belgrano, w domu z ciężką drewnianą bramą i brązowymi okuciami, tuż obok gabinetu lekarskiego. Nie pamięta nazwy ulicy, gdyby przynajmniej pamiętała pytanie, jakie zadała jej wtedy córka – słyszałaś kiedyś o ulicy, która nazywa się Soldado de la Independencia, mamo? – wtedy by sobie przypomniała. Rychło się jednak przekona, bo owszem, pamięta, że to jedna albo dwie przecznice od alei biegnącej przez Buenos Aires od Retiro po General Paz, nieopodal małego skwerku i torów kolejowych. Pociągu nie widziały, ale słyszały – Rita zapytała, co to za linia – lecz Isabel nie odpowiedziała, bo płakała. Żeby teraz, prawie dwadzieścia lat później, dowiedzieć się, jak tam dojechać, Elena poszła do biura taksówek za rogiem domu, otwartego kilka lat temu w lokalu, w którym wcześniej działała piekarnia, Elena kupowała tam dla całej rodziny ich chleb powszedni, od kiedy wprowadziła się do dzielnicy zaraz po ślubie, ale w końcu chleb zniknął i pojawiły się taksówki. Kierowca nie wiedział, ja tu nowy jestem, tłumaczył się, więc zapytał właściciela. Powtórzył słowa Eleny, powiedział: aleja biegnąca przez Buenos Aires od Retiro po General Paz, przy torach, na co właściciel odpowiedział: Libertador, a Elena, że tak, że ta aleja nazywała się Libertador, gdy to powiedział, przypomniała sobie, musi jechać do Belgrano na taki placyk. Olleros, rzucił inny kierowca, który właśnie wszedł, tego to już pewna nie jestem, stwierdziła Elena, Olleros, powtórzył tamten z przekonaniem, lecz nie pamiętała nazwy ulicy, natomiast owszem, pamiętała drewnianą bramę i brązowe okucia, Isabel i jej męża, choć jej męża to nie bardzo. Zawieźć panią? zapytali, na co Elena odpowiedziała, że nie, że to daleka droga i duży wydatek, że pojedzie pociągiem, a w razie czego, jeśli nie będzie dawała rady z samą sobą i jej ciało odmówi wejścia do metra, złapie jakąś taksówkę na Constitución, zaproponujemy pani jakąś sensowną cenę, odezwał się właściciel, nie, dziękuję, odpowiedziała, możemy pani udzielić kredytu, nalegał, pociągiem, powtórzyła Elena, nie lubię długów, ucięła dalszą dyskusję, żadne metro tam pani nie podwiezie, proszę pani, linia na calle Carranza najbliżej, ale zostaje pani z dziesięć przecznic jeszcze, powiedzieli jej, jeśli pani weźmie tam taksówkę, niech pani uważa, żeby pani nie wozili w kółko, proszę powiedzieć kierowcy, żeby wiózł panią prosto 9 de Julio aż do Libertador, a potem znów prosto do Olleros, chociaż nie, poprawił się ten drugi kierowca, bo Libertador zmienia się w Figueroa Alcorta, jeszcze przed planetarium, trzeba uważać, żeby skręcić w lewo w stronę Pomnika Hiszpańskiego, a potem wrócić na Libertador albo pod hipodromem w Palermo, wyjaśnił właściciel, ale niech pani pilnuje, żeby nie obwieźli pani naokoło, naprawdę pani nie chce z nami pojechać? Elena wyszła bez słowa, bo odpowiadała już na to pytanie kilka razy i dostatecznie dużo wysiłku kosztuje ją to wszystko, żeby jeszcze raz odpowiadać na to samo.
Constitución, 9 de Julio, Libertador, Figueroa Alcorta, planetarium, Pomnik Hiszpański, Libertador, Olleros, drewniana brama, okucia z brązu, brama, Olleros, Libertador, 9 de Julio, Constitución. Od początku do końca i od końca do początku. Nie pamięta, w którym miejscu tej litanii powinna umieścić hipodrom. Czeka, zastanawia się, znów liczy ulice. Pięć dzielących ją od stacji i tamte, których nie zna albo nie pamięta, tam gdzie jedzie, żeby spróbować odebrać dług, wierzy w niego, bo tego potrzebuje. Król bez korony. Ona. Wciąż w tej samej pozycji, na siedząco, próbuje podnieść prawą stopę w powietrze – tym razem rozkaz dociera i noga się porusza. Teraz Elena jest gotowa, wie o tym. Opiera się dłońmi o uda, zsuwa stopy, żeby nogi zgięły się w kolanach pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, potem łapie się prawą dłonią za lewe ramię, a lewą za prawe, zaczyna się kiwać na krześle i podrywa się z impetem. Tak każe jej wstawać doktor Benegas podczas badań, ona wie, że tak jest trudniej, lecz kiedy tylko może, próbuje, bo chce poćwiczyć przed kolejną wizytą. Chce zaimponować doktorowi Benegasowi mimo tego, co jej powiedział za ostatnim razem, kiedy ją badał, dwa tygodnie przed śmiercią Rity. Stojąc przy krześle, z którego właśnie się podniosła, porusza prawą nogą, podnosi ją w powietrzu, raptem na kilka centymetrów, przesuwa do przodu, aż minie lewą nogę na tyle daleko, by ruch ten można uznać za krok, wtedy opuszcza nogę i teraz przychodzi kolej na lewą, która ma zrobić dokładnie to samo. Unieść się. Przesunąć w powietrzu. Opaść. Unieść się, przesunąć, opaść.
O to właśnie chodzi. Tylko o tyle. Żeby mogła iść i wsiąść do pociągu o dziesiątej.
2
Rita umarła popołudniem, tego dnia zanosiło się na deszcz. Na półeczce w swoim pokoju trzymała szklaną uchatkę, która nabierała różowofioletowych barw, kiedy wilgoć powietrza zbliżała się do stu procent i gwałtowne opady robiły się wysoce prawdopodobne. Taki kolor miał dzień jej śmierci. Kupiła sobie ten bibelot podczas wakacji w Mar del Plata. Elena i Rita wyjechały tam na wypoczynek jak co roku. Spędzały tak okres wakacyjny zawsze w lata parzyste, dopóki choroba Eleny nie uniemożliwiła jej godnego poruszania się. W lata nieparzyste zostawały w domu i zaoszczędzone pieniądze pożytkowały na malowanie czy inne konieczne prace, jak naprawa pękniętej rury, wykopanie nowego szamba, kiedy ściany starego zostały już całkowicie przeżarte przez robactwo, wymiana starego materaca na nowy. W ostatnim nieparzystym roku musiały wymienić prawie wszystkie płytki