Okrutnik. Spełniona przepowiednia. Aleksandra Rozmus
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Okrutnik. Spełniona przepowiednia - Aleksandra Rozmus страница 5
– Jak przywołać? Co ja jestem, jakiś czarodziej? – Uniósł brwi niezbyt przekonany jej pomysłem.
– No musisz ich obudzić. – Przewróciła oczami, ale sama szukała logiki całej tej sytuacji.
– Halo? Czy są tu jacyś rycerze? Pobudka! – zawołał, a w odpowiedzi dostał tylko echo odbijające się od skał. Nabijał się, lecz słychać było w tym też gorycz. Gorycz porażki. Westchnęła, nie miała więcej pomysłów. – Perun was wzywa! – huknął, a wówczas jak za dotknięciem magicznej różdżki ściany zaczęły drżeć, a pod nimi nogi się prawie ugięły. Z oddali z najciemniejszego wnętrza jaskini, dobiegł ich dźwięk zbliżających się kroków. Ktoś lub coś bardzo powoli się do nich zbliżało.
– Kim jesteś? – zapytał hardo Stach. Nie uzyskał na to pytanie żadnej odpowiedzi, a nieznana istota podeszła na tyle blisko aż w końcu mogli ujrzeć jej całą postać. Był to mężczyzna, przynajmniej to mogli rozpoznać po ubiorze. Jego ciało to była po prostu szara, pokryta starczymi plamami i zmarszczkami skóra nawleczona na kości. Nie było szans określić jego wieku. Zatrzymał się i mglistym spojrzeniem patrzył w przestrzeń za nimi. Wydawało się, że od tej ciemności oślepł. Odsunęła się trochę za Staszka.
– Już czas? – Jego słaby głos rozbrzmiał w jaskini i z każdym echem nabierał mocy. Nagle coś wpadło jej do głowy.
– Jaśko? – odezwała się Dobrogniewa, a ślepe spojrzenie starca na moment się na niej skupiło. – To ten pastuch z… – przerwał Staszek, gdy ujrzał szybkie skinięcie wiły. Przed nimi stał Jaśko, pastuch, który według legendy miał obudzić śpiących rycerzy z Giewontu. Była w szoku jak wiele prawdy znajduje się w historiach opowiadanych z pokolenia na pokolenie.
– Już czas? – powtórzył pastuch Jaśko, który wydawał się zmęczony. Teraz zauważyła, że podpiera się na wielkiej lasce.
– Tak, już czas – odpowiedział Stach i w tym momencie starzec uderzył dwukrotnie laską o ziemię. Z drugim uderzeniem jego starcze ciało zamieniło się w pył i uleciało. Usłyszeli donośne rżenie koni, które zdawały się zbliżać. Gdyby miała sprawne serce, na pewno by jej teraz stanęło. Ze ścian zaczęli po kolei wychodzić a raczej dosłownie wyrywać się spomiędzy skał wojownicy, którzy na pierwszy rzut oka przypominali posągi. Po dłuższej chwili nabrali ludzkich kształtów, a Dobrusia była w takim szoku, że przez chwilę stała jak wryta. Musiało ich być tysiące, wypełniali całą salę mimo tego, że stali ciasno obok siebie, ramię w ramię. Wielu miało różne herby, różnej jakości zbroje i uzbrojenie. Co się rzucało w oczy – każdy z nich miał ten sam wyraz twarzy. Chęć walki za swoją ukochaną ojcowiznę. Nadeszła chwila by dopełnić przysięgi i dowieść, że nie są wiarołomcami. Nadchodził ich czas próby. Miała nadzieję, że wpłyną na ich losy. Wydawali się co prawda potężni, nie miała jednak pojęcia, jak to się będzie przekładać na walkę z demonami. Spojrzała na Staszka, albo był cholernie dobry w udawaniu, albo nie zrobiło to na nim wrażenia, co wydawało się raczej mało prawdopodobne. Stał dumnie wyprostowany i przeczesywał wzrokiem całą armię. Po chwili gdy wszystko już się uspokoiło, wyraz twarzy Okrutnika zaczął się zmieniać, jego policzki i usta zaczęły lekko drżeć, by po chwili odwrócić się i ukazać wielki, szczery uśmiech. Spojrzał na nią po raz pierwszy bez nienawiści czy żalu.
– Uda nam się – powiedział, a Dobrogniewa poczuła tak wielką ulgę, że nogi się pod nią ugięły. Schowała twarz w dłonie i parę razy głośno odetchnęła. Gdy odsłoniła oczy, ujrzała tysiące rycerzy wpatrzonych w Stanisława i czekających na jego rozkazy.
– Zbliża się wasza ostatnia walka!
3
Miała już po dziurki w nosie demonów, bogów i przede wszystkim ludzi z nimi związanych. Każdy kto miał „zaszczyt” kontaktu z bogami, dostawał małpiego rozumu. Niestety nie mogła kierować się swoimi widzimisię, bo musiała działać, by uratować świat przed jednym z nich. Najgorsze w tym wszystko było to, że działała przeciwko swojemu sercu. Jedynym wyjściem z sytuacji okazało się udanie do mężczyzny, który ją omamił podstępnie, zostawił samą, a do tego znalazł sobie pocieszenie w ramionach innej. Przeżyła wiele, lecz nikt jej tak nigdy nie upokorzył. Zebrała niesforne włosy w kucyk i nie patrząc w lusterko wyszła z domu. Była tak podminowana przed spotkaniem ze Stachem, że nie odezwała się ani słowem do sąsiadek stojących po drugiej stronie drogi. Później pewnie za to dostanie jej się od matki, ale… pieprzyć to. Stała już pod domem Staszka, gdy kątem oka zobaczyła oddalającą się sylwetkę blondynki z włosami aż do ziemi i jeśli ją oczy nie myliły to nagiej. Tego już było za dużo. Tym razem nie zamierzała uciekać, pora stawić czoła wszystkim problemom. Zwłaszcza, że za półtora miesiąca ma się rozpętać piekło na ziemi. Przekroczyła bramkę i z szybko bijącym sercem zapukała do drzwi. Otworzył jej mężczyzna, którego ujrzeć się nie spodziewała. Pozbawionego goryczy i nienawiści Staszka, z oczami jak jesienne liście wpatrzonymi w nią jak kiedyś. W tym spojrzeniu było coś co sprawiło, że cała złość i smutek wyparował z niej w mgnieniu oka. Zostało tylko pragnienie, by wylądować w jego ramionach i zatopić się w nich. Jako, że prawdopodobnie zostało jej mało czasu do śmierci, postanowiła, że będzie spełniać pragnienia, a więc nie zastanawiając się długo wylądowała tam gdzie chciała, a on otulił ją swoimi silnymi ramionami i przyciągnął tak, że stykali się całym ciałem. Kwestią czasu było doznanie, gdy jego wargi błądzące pierw po jej czole, w końcu odnalazły drogę do ust. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo za tym tęskniła. Nie było siły, która dałaby radę rozłączyć ich w tej chwili. Gdy ich ubrania leżały już na podłodze, a ona czuła ciepło płynące z jego ciała i każde uderzenie jego serca, wiedziała, że dobrze trafiła. Zatracili się w sobie, a przynajmniej ona, może i utraciła tym niekontrolowanym porywem godność, w końcu po tym co jej zrobił nie powinna nawet z nim rozmawiać. Mimo to czuła, że przeżywa właśnie najpiękniejszą chwilę swojego życia. Każdy jego dotyk, muśnięcie warg czy gorący oddech na skórze sprawiał, że płonęła od wewnątrz. Największą przyjemność sprawiło jej spojrzenie Staszka skupione na każdym fragmencie jej ciała. Czuła się wspaniale dopóki nie przyszedł kres odmóżdżenia. Po chwili przyjemności przyszedł czas na wstyd, wyrzuty sumienia i przede wszystkim żal. Leżała na łóżku okryta tylko kocem obok mężczyzny, którego darzyła tak wielkim uczuciem, że aż łzy zebrały jej się w oczach na napływ myśli o nim i… tej blondynce. Za dużo już łez przelała, postanowiła, że nie da poznać po sobie niczego. Opanowała się i usiadła, by zacząć ubieranie, a on przyciągnął ją do siebie.
– A ty dokąd? – zamruczał jej do ucha, co było wystarczającą zachętą, by zostać, ale nie mogła dać mu tej satysfakcji, że ma nad nią władzę. Wydostała się z jego uścisku i dokończyła ubieranie, on bez słowa obserwował ją i nie ruszał się z miejsca.
– Jakim cudem odzyskałeś wzrok? – Gdy już się ubrała, zmieniła miejsce na krzesło stojące nieopodal łóżka, mimo to nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, więc obserwowała wnętrze domu, które wydawało się bardziej zapuszczone niż gdy je widziała ostatnio.
– Sam chciałbym wiedzieć… – Kątem oka zauważyła jak wygodniej rozłożył się na łóżku, ułożył tył głowy na złączonych rękach i zapatrzył się w sufit.
– Tak po prostu odzyskałeś? Może ty jednak wierzysz w złych bogów? – zakpiła, była jednak zdenerwowana tym, że coś przed nią ukrywa. Odwrócił w jej stronę głowę