Aerte. Jarosław Kasperek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Aerte - Jarosław Kasperek страница 6

Aerte - Jarosław Kasperek

Скачать книгу

tylko będziemy gotowi, mamy wysłać sygnał.

      – Chyba już bardziej gotowi być nie możemy –  stwierdziła dziewczyna entuzjastycznie. – Myślę, że możemy od razu wysyłać ten sygnał, Wiesz jak?

      – Wiem.

      – Super!

      – Mel, nie możemy się trochę zastanowić –  zaoponował Bob. –  Ty to jesteś zawsze w gorącej wodzie kąpana.

      – Ależ –  i tu Mel z lekkim uśmiechem wzięła go za rękę. –  Uruchom swoje jasnoodczuwanie, mój kochany. Ja czuję, że to wszystko ma sens i jesteśmy na dobrej drodze, choć na razie niewiele rozumiemy. Poza tym dziś kąpałam się w raczej… dość zimnej wodzie.

      – Ok –  skapitulował Bob po chwili dłuższego milczenia. –  Jak się daje ten sygnał?

      Nick chwilę kręcił się po chacie przesuwając wszystkie sprzęty pod ściany.

      – Siądźmy w kręgu – poprosił. –  Najlepiej na zwiniętych śpiworach, będzie wygodniej. Chciałbym dodać, że ten budynek stoi w specjalnym miejscu, które wzmacnia wszystkie emitowane telepatycznie sygnały. Długo szukałem takiego miejsca. Wystarczy nam rytuał podobny do zwykłej modlitwy hawajskich szamanów.

      – Gotowi? Nick uderzył drewnianą chochlą w wielką mosiężną patelnię. Zabrzmiała jak najprawdziwszy gong.

      – Bierzemy pierwszy głęboki oddech – zaintonował. –  Wyobraźcie sobie…

      Medytacja trwała ponad godzinę. W tym czasie telepatyczne sygnały, wzmocnione energią miejsca dotarły, przeniknąwszy Przestrzeń i Czas, do Wielkiego Zjednoczenia Nauczycieli. Zostały wtedy podjęte pewne decyzje, które przesłano kapitanowi statku Uwe Ortisowi, prowadzącemu jeden z najbardziej niezwykłych, jak się później okazało, lotów szkoleniowych w dotychczasowej historii Nowej Ery.

      Rozdział III

      Piąty Świat. Planeta Gaja.

      Aerte

      Lecieliśmy, wreszcie lecieliśmy. Rozłożyłem się wygodnie w fotelu i uważnie patrzyłem w ekran. Uwielbiam to, tzn. uwielbiam widok naszej planety z orbity i potrafię się tak gapić na niego całymi godzinami. Zresztą mam ku temu okazję, bo od czterech godzin tu sterczymy. Uwe mówi, że czeka na jakieś koordynaty. Dostał sygnał, że ma czekać. Więc czekamy. Zauważyłem, że wcale mi to nie przeszkadza i że już już mi się nie spieszy. Jestem w swoim żywiole, którym jest latanie, im dalej, tym lepiej. Teraz, mimo że całkiem niedaleko dolecieliśmy, też jest fajnie. W Kokpicie siedziałem zupełnie sam. Dziewczyny poszły już spać. H'natz coś tam jeszcze oglądał w sali na dole, a kapitan gdzieś poszedł.

      Wyciągnąłem nogi, robiło się coraz przyjemniej. Cisza i spokój. Nic się nie działo. Czułem delikatne wibracje statku, słyszałem ciche mruczenie jego urządzeń. Było mi ciepło i przytulnie, powieki zaczęły opadać i czułem, że zaczynam odpływać. Znajdowałem się właśnie na granicy snu i jawy, kiedy usłyszałem… A właściwie nie usłyszałem, ten dźwięk pojawił się w mojej głowie bez pośrednictwa uszu. Seria cichych, suchych trzasków, jakby ktoś łamał gałązki w lesie. Zaciekawiło mnie to, mój mózg był teraz w stanie alpha, a więc bardziej wrażliwy. Słyszałem, że podobne efekty powstają przy próbie odbioru telepatycznych przekazów przez niedostrojonego odbiorcę. Na pewno byłem niedostrojony, bo po szybkości tych dźwięków zorientowałem się, że przesyłane informacje są upakowane w pliki. Profesjonalnie zrobiony przekaz za pomocą wyższej formy telepatii. W życiu nie byłbym w stanie czegoś takiego zdeszyfrować. Czysty przypadek, że w ogóle coś odebrałem. Trzaski ucichły mniej więcej po dwóch minutach. Przekaz się skończył. Otworzyłem szeroko oczy, uczucie senności minęło.

      – Niesamowite –  szepnąłem do siebie, pełen podziwu. –  Niezłe umysły ze sobą gadały, nie ma co.

      Zawsze fascynowały mnie możliwości ludzkiego mózgu, ale ponieważ stwierdziłem w końcu, że to nie moja sprawa, zacząłem rozmyślać o innych rzeczach.

      Stwierdziłem, że dziewczyny są całkiem fajne, zwłaszcza podobała mi się Aena, chociaż wydała mi się trochę przemądrzała. Ale może jej przejdzie, z wiekiem. Byle w niezbyt podeszłym…

      Tok myślenia przerwało mi nagłe, energiczne wejście Kapitana. Natychmiast zmieniłem pozycję na mniej luzacką.

      – W porządku? –  zapytał Uwe i nie czekając na odpowiedź, opadł na sąsiedni fotel.

      – W porządku, nic się nie działo – odpowiedziałem.

      Kapitan wyglądał na trochę spiętego. Świadczył o tym lekko wymuszony uśmiech i poważne spojrzenie.

      Zerknąłem na niego pytająco.

      – Lecimy –  oświadczył krótko.

      – Teraz? –  zdziwiłem się.

      – Jutro rano, wyśpijcie się dobrze, bo może być ciekawiej niż zakładałem.

      – Aha… A dlaczego? –  spytałem zaciekawiony.

      – Powiem wam jutro. Spotykamy się wszyscy o dziewiątej rano, tutaj w Kokpicie. Za godzinę zmieni cię H'natz. A ja idę teraz spać. Dobranoc Aerte.

      – Dobranoc Uwe – odpowiedziałem.

      Znowu zostałem sam. Wyciągnąłem nogi i spojrzałem na gwiazdy. Ten widok nigdy mi się chyba nie znudzi.

*  *  *

      Płynąłem leżąc na desce i wypatrując większej fali. Daremnie. Morze było zbyt spokojne, by dzisiejszy surfing można było uznać za udany.

      Miałem dosyć. Skierowałem się w stronę brzegu i wiosłując energicznie ramionami dość szybko dotarłem do plaży. Zmęczony padłem na gorący piasek czując jak słońce przyjemnie rozgrzewa moje wyziębione, wymoczone solidnie w wodzie ciało. Leżałem tak przez chwilę i pewnie leżałbym dłużej, gdyby jakiś cień nie zasłonił mi słońca. Otworzyłem oczy. Dziwne, obok mnie stał człowiek, a przysiągłbym, że przed chwilą plaża była zupełnie pusta.

      Starszy, tak na oko około trzydziestu lat, ubrany tylko w kolorowe szorty, dobrze zbudowany, opalony na brąz. Długie, czarne włosy i orli nos nadawały mu wygląd Indianina. Spojrzałem na niego pytająco, bo jeśli ktoś staje koło ciebie na pustej plaży, to chyba ma do ciebie jakąś sprawę, ale on dalej patrzył w morze, nie zwracając na mnie specjalnej uwagi.

      – Dzień dobry –  powiedziałem grzecznie i wstałem, tak na wszelki wypadek.

      – Dzień dobry Aerte –  odpowiedział, odwracając wreszcie twarz i nawet dość sympatycznie się uśmiechnął.

      – Pan mnie zna? –  zdziwiłem się, przyglądając mu się uważnie. Rzeczywiście, chyba już gdzieś go widziałem. Zacząłem szperać w pamięci.

      Skinął głową i znowu odwrócił ją w stronę morza. Spojrzałem tam,

Скачать книгу