Trzy razy o świcie. Alessandro Baricco
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzy razy o świcie - Alessandro Baricco страница 2
Właśnie chciałem wyjść. Muszę iść do pracy.
O tej godzinie?
Cóż.
Dlaczego?
Bo lubię.
Lubi pan.
Tak.
Niewiarygodne.
Tak pani sądzi?
Jest pan chyba pierwszą interesującą osobą, którą dziś wieczorem spotykam. Dziś w nocy. W każdym razie dzisiaj.
Wolę nie myśleć, jacy byli pozostali.
Potworni.
Była pani na jakimś przyjęciu?
Chyba nie czuję się dobrze.
Zawołam portiera.
Nie, nie trzeba.
Może się pani położy.
Zdejmę buty, pozwoli pan?
Proszę się nie krępować.
Niech mi pan coś powie, cokolwiek. Przejdzie mi, gdy zajmę się czymś innym.
Nie wiem, co mógłbym…
Niech pan opowie o swojej pracy.
To niezbyt ciekawy temat…
Proszę spróbować.
Sprzedaję wagi.
Proszę mówić dalej.
Mnóstwo rzeczy się waży, istotna jest tu precyzja. A ja posiadam fabrykę produkującą wagi wszelkiego rodzaju. Mam jedenaście patentów i… Idę po portiera.
Nie, niech pan tego nie robi, on mnie nie cierpi.
Proszę nie siadać.
Jeśli nie usiądę, zwymiotuję.
Proszę więc usiąść. To znaczy, chciałem powiedzieć…
Można zarobić na sprzedawaniu wag?
Moim zdaniem powinna pani…
Można zarobić na sprzedawaniu wag?
Niewiele.
Niech pan mówi dalej i nie zwraca na mnie uwagi.
Właściwie powinienem już iść.
Proszę wyświadczyć mi uprzejmość i jeszcze przez chwilę opowiadać. Potem pan sobie pójdzie.
Jeszcze kilka lat temu można było zarobić. Teraz nie, pewnie popełniłem gdzieś błąd, bo niczego nie mogę sprzedać. Pomyślałem, że może to wina handlowców, dlatego sam zacząłem jeździć i sprzedawać, ale moje produkty nie schodzą, może są przestarzałe, nie wiem, może za drogie, zazwyczaj dużo kosztują, ponieważ są wykonane ręcznie, nie ma pani pojęcia, jak trudno uzyskać absolutną dokładność, gdy chodzi o ważenie.
Czego? Jabłek? Ludzi? Czego?
Wszystkiego. Produkujemy różne wagi, od tych dla złotników po wagi dla kontenerów.
Poważnie?
Dlatego muszę już iść, mam dzisiaj podpisać ważny kontrakt, nie mogę się spóźnić, chodzi o przyszłość mojej fabryki, jeśli mi się nie uda… Niech to szlag!
Cholera.
Zaprowadzę panią do łazienki.
Zaraz, zaraz.
No nie!…
Cholera.
Pójdę po szklankę wody.
Przepraszam, naprawdę, przepraszam.
Pójdę po szklankę wody.
Nie, niech pan zostanie, proszę.
Proszę się tym wytrzeć.
Co za wstyd.
Niech się pani nie martwi, mam dzieci.
A co to ma do rzeczy?
Dzieci często wymiotują. Przynajmniej moje.
Aha, przepraszam.
Dlatego nie robi to na mnie wrażenia. Teraz jednak będzie lepiej, jeśli wróci pani do swojego pokoju.
Nie mogę tu zostawić burdelu…
Zawołam portiera, a pani niech już idzie. Ma pani pokój, prawda?
Tak.
Niech pani już idzie. Ja się tym zajmę.
Chyba nie pamiętam numeru.
Portier pani powie.
NIE CHCĘ SIĘ WIDZIEĆ Z PORTIEREM, on mnie nienawidzi, już mówiłam. Pan nie ma pokoju?
Ja?
Tak.
Właśnie oddałem klucz.
Niech mnie pan tam zaprowadzi, proszę.
Powiedziałem pani, że właśnie oddałem klucz.
No i co? Spalił pan wszystko za sobą? Pokój chyba jeszcze tam stoi, nie?
Tak, ale…
Proszę to dla mnie zrobić, niech mnie pan zaprowadzi na górę, potem zostawię pana w spokoju.
Muszę jakoś odzyskać klucz.
To chyba nie jest trudne?
Jasne, że nie.
Więc niech pan po niego idzie, proszę.
Skoro muszę… To znaczy…
Jest pan bardzo uprzejmy.
Zgoda, proszę ze mną.
Moje buty.
Tak, pani buty.
Które to piętro?
Drugie. Pojedziemy windą.
Nie chcę zostawiać po sobie takiego bałaganu.
Niech się pani nie martwi.
Już mi lepiej, wie pan?
To dobrze. Powinna pani odpocząć. Idziemy.
Niczego