TERAZ ZAŚNIESZ. C.L.TYLOR
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу TERAZ ZAŚNIESZ - C.L.TYLOR страница 11
Rzuca okiem na wiadomość, odwraca kartkę i widząc, że nie ma na niej nic więcej, mnie ją w dłoni i wyrzuca do kosza.
– Brzmi jak słowa wsparcia. Może któryś z sąsiadów zauważył, że nie śpisz po nocach.
– Ale to podkreślone „końcu”… Sprawia, że całość brzmi jak groźba.
– Może to ta dziennikarka, która zamęcza cię, żebyś udzieliła jej wywiadu. „Porozmawiaj ze mną, a będziesz spać lepiej”. Nie było przy tym żadnej wizytówki?
– Nie. Nic. – Urywam. – Myślę, że to Steve Laing.
Alex ściąga brwi. To imię i nazwisko nic mu nie mówią.
– Ojciec Freddy’ego – Przypominam. – Pamiętasz, co powiedział po procesie: że sprawiedliwości tylko częściowo stało się zadość? Naprawdę myślę, że to on. Najpierw słowo SEN napisane na samochodzie, później pocztówka, a teraz to. – Sięgam do kosza i wyjmuję pogniecioną kartkę. – Może myśli, że ja też zasnęłam za kierownicą? Albo że czuję się tak winna, że nie mogę spać.
Alex wyciąga buty spod kuchennego stołu i wkłada je.
– Wyrzuć to, Anno – mówi.
– Ale to dowód.
– Na co?
– Że ktoś… – Zawieszam głos. Na co właściwie był to dowód? Że ktoś zauważył, że nie śpię o piątej rano, i zostawił mi za wycieraczką sympatyczny liścik? Pisanie palcem po samochodach też nie jest zakazane. Gdyby tak było, setki dowcipnisiów piszących BRUDAS siedziałyby za kratkami za niszczenie brudnych furgonetek.
– Zdarzyło się coś jeszcze, o czym mi nie powiedziałaś? – Alex prostuje się i wkłada kurtkę. – Dziwne telefony albo maile?
– Nie, tylko… no wiesz… to uczucie, że ktoś mnie obserwuje.
Mój chłopak, mój były chłopak, skubie zębami dolną wargę i marszcząc brwi, przewierca mnie wzrokiem.
– O procesie pisali w gazetach, tak?
– Tak.
– Podali nasz adres? Albo chociaż ulicę?
– Tak.
– To pewnie ktoś, kto był wtedy na sali rozpraw. Jakiś dziwak, który ma świra na punkcie tej sprawy. Albo nie – dodaje pospiesznie, widząc przerażenie na mojej twarzy. – Może jest tak, jak mówisz, i to sprawka Steve’a Lainga. Tak czy inaczej, musisz przestać się tym przejmować. Ktokolwiek to jest, da ci spokój, kiedy zamieszkasz z rodzicami.
Pociesza mnie ta myśl, ale nie łudzę się, że jeszcze dziś uda mi się stąd wyprowadzić. Mam za dużo rzeczy. Garnków i patelni, naczyń, sztućców. Książek, ubrań, płyt z filmami i muzyką w sypialni. Ozdóbek, zdjęć w ramkach i obrazów w salonie. No i są jeszcze meble, które należą do mnie. Żeby to wszystko spakować, będę potrzebowała kilku dni.
– Alex. – Wyciągam rękę, żeby go dotknąć, zaraz ją jednak opuszczam. Nie jesteśmy już razem. Taki gest nie byłby właściwy.
– Tak?
Chcę go poprosić, żeby nie szedł do pracy i został ze mną w domu. Żebyśmy obejrzeli film, upili się albo pograli w planszówki i posłuchali muzyki. Wiem, że jeśli zostanę tu sama, będę wzdrygać się na każdy dźwięk, wyglądać przez okno, krążyć po mieszkaniu i wyszukiwać w sieci historię o ludziach, których ktoś prześladował. Tylko że nie mogę prosić Alexa, żeby nie szedł do pracy. Nie dlatego, że nie musi mnie już chronić ani pocieszać. Muszę pozwolić mu żyć własnym życiem.
– Mogę zostawić tu swoje meble? – pytam. – Na jakiś czas? I pudła z rzeczami?
Wzrusza ramionami.
– Jasne. W każdym razie do czasu, aż sam nie znajdę nowego mieszkania.
– Dziękuję. Przyślę po nie kogoś. Samochód też zostawię. Pewnie go sprzedam. Chyba że ty go chcesz.
– Pozbywasz się samochodu?
– Tak. – Jestem zaskoczona jego reakcją. Widział przecież, jak trudno jest mi usiąść na miejscu pasażera. Nie ma mowy, żebym wróciła za kierownicę. Przynajmniej na razie. – Pojadę pociągiem, tylko najpierw spakuję swoje rzeczy.
Oczywiście, jeśli mama i Tony zgodzą się, żebym z nimi zamieszkała. Odkąd przeszli na emeryturę, bez przerwy odwiedzają ich dawno niewidziani krewni i przyjaciele. Być może będę musiała spać na kanapie.
– O rany! – rzuca w osłupieniu Alex, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co to wszystko znaczy. – To znaczy, że kiedy wrócę z pracy, już cię nie będzie?
– Tak. – Zadzieram głowę i mrugam wściekle, żeby powstrzymać łzy, które cisną mi się do oczu.
– Chryste. – Przygląda mi się z uwagą, zatrzymując wzrok na moich ustach, górnym guziku piżamy i pomalowanych paznokciach u nóg z odpryskującym tu i ówdzie lakierem. – A więc to pożegnanie?
Kiwam głową, bo nagle nie mogę dobyć głosu.
– Uściskasz mnie, zanim wyjdę? – pyta i nie czekając na odpowiedź, przyciąga mnie do siebie, tuli mocno i zaraz wypuszcza z objęć. Wszystko to trwa niespełna pięć sekund. – Uważaj na siebie, Anno – mówi w drodze do przedpokoju. Otwiera drzwi i nie oglądając się za siebie, wychodzi z mieszkania. Jeszcze nigdy nie czułam się taka samotna.
CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział 10
Sobota, 2 czerwca
Pierwszy dzień sztormu
– Anno. Anno?
Odwracam się i uśmiecham. Choć minął tydzień, nadal nie mogę przyzwyczaić się do tego, jak David wymawia moje imię. Zupełnie jakbym została przechrzczona. W Londynie byłam Anną: An-ną – z naciskiem na pierwsze „n” i drugie „a”. Teraz jestem Ah-nah. Moje imię brzmi łagodniej i cieplej, kiedy David wymawia je z tym przyjemnym dla ucha szkockim akcentem. Przez pierwsze dni chodziłam spięta, przygarbiona i nieufna. Teraz czuję, jak moje ramiona się rozluźniają, a napięcie, które sprawiało, że kuliłam się w sobie, ustępuje. Łagodnieję, zupełnie jak moje imię.
– Tak, David?
– Masz listę nazwisk gości?
– Jasne. – Wyciągam z drukarki pod biurkiem kartkę i podaję mu ją.
Miałam zastrzeżenia co do Davida, kiedy przeprowadzał ze mną rozmowę kwalifikacyjną przez telefon. Był bezpośredni, szorstki i napuszony, zwracał się do