Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kod Leonarda da Vinci - Дэн Браун страница 29
– I nigdy nie widział pan Saint-Sulpice?
– Zdaję sobie sprawę, że to niemal grzech.
– Kościół jest znacznie piękniejszy za dnia.
– Z pewnością. Niemniej jestem bardzo wdzięczny, że siostra daje mi sposobność zwiedzenia świątyni dzisiaj w nocy.
– Zażądał tego opat. Na pewno ma pan bardzo wpływowych przyjaciół.
Nawet nie wiesz jak wpływowych, pomyślał Sylas.
Idąc za siostrą główną nawą, Sylas dziwił się, że świątynia taka jak Saint-Sulpice ma tak surowy wystrój. Inaczej niż w Notre Dame, gdzie wszystkie ściany ozdobione są kolorowymi freskami, ołtarz pełen złoceń i drewna, w Saint-Sulpice było chłodno i surowo, ściany robiły wrażenie niemal nagich, tak jak w ascetycznych katedrach Hiszpanii. To sprawiało, że wnętrze wyglądało jeszcze potężniej i wydawało się jeszcze obszerniejsze, a kiedy Sylas podniósł wzrok na pnącą się w górę żebrowaną powierzchnię sklepienia, wyobraził sobie, że stoi pod stępką przewróconego do góry dnem olbrzymiego statku.
Obraz współgra z rzeczywistością, pomyślał. Statek bractwa miał się wywrócić na dobre. Zniecierpliwiony, ponieważ chciał jak najszybciej zabrać się do pracy, Sylas czekał, kiedy siostra zostawi go w spokoju. Była niewysoka, drobna, Sylas bez trudu mógłby ją uziemić, ale przyrzekł sobie, że nie będzie używał siły, chyba że okaże się to absolutnie konieczne. Ta kobieta nosi szaty zakonne i nie odpowiada za to, że bractwo wybrało właśnie jej kościół na miejsce ukrycia klucza sklepienia. Nie powinna być karana za nie swoje grzechy.
– Niezręcznie się czuję, siostro, że musiała siostra wstać w środku nocy z mojego powodu.
– Nic nie szkodzi. Przyjechał pan do Paryża na krótko. Koniecznie musi pan zobaczyć Saint-Sulpice. Czy interesuje pana architektura, czy raczej historia kościoła?
– Prawdę mówiąc, siostro, moje zainteresowania są duchowe.
Siostra Sandrine zaśmiała się, rozbawiona.
– To oczywiste. Zastanawiałam się tylko, od czego zaczniemy zwiedzanie.
Sylas czuł, że jego wzrok bezwiednie wędruje w kierunku ołtarza.
– Nie musi mnie siostra oprowadzać. Już i tak nadużyłem gościnności. Wszystko obejrzę sam.
– To żaden problem – zapewniła. – W końcu już wstałam.
Sylas przystanął. Doszli teraz do pierwszej ławki, a ołtarz był zaledwie piętnaście metrów dalej. Zwrócił swoje potężne ciało ku niewysokiej kobiecie, czując, że siostra Sandrine kurczy się w sobie, kiedy patrzy wprost w jego czerwone oczy.
– Proszę nie poczytać tego za obcesowość, ale nie nawykłem wchodzić tak po prostu do domu Pana i zachowywać się jak turysta. Czy mógłbym się trochę pomodlić w ciszy, zanim zacznę zwiedzać kościół?
Siostra Sandrine zawahała się.
– Och, oczywiście. Poczekam przy wejściu.
Sylas położył miękką, ale ciężką dłoń na jej ramieniu i spojrzał na nią z góry.
– Siostro, czuję się winny, że przeze mnie siostra nie śpi. Nie chciałbym siostry męczyć. Proszę wrócić do łóżka. Sam nacieszę się tą świątynią, a potem wyjdę.
Robiła wrażenie zaniepokojonej.
– Na pewno nie będzie się pan czuł opuszczony?
– Nie. Z pewnością nie. Modlitwa przynosi radość, kiedy człowiek jest sam.
– Jak pan sobie życzy.
Sylas zdjął rękę z jej ramienia.
– Spokojnych snów, siostro. Bóg z tobą.
– Iz tobą. – Siostra Sandrine ruszyła w kierunku schodów. – Wychodząc, proszę dobrze zamknąć drzwi.
– Oczywiście.
Sylas patrzył, jak siostra wchodzi po schodach. Odwrócił się i ukląkł w pierwszej ławce, czując, jak cilice wpija się w jego udo.
Dobry Boże, Tobie składam w ofierze pracę, którą mam dziś wykonać…
Stojąc na balkonie chóru, wysoko nad ołtarzem, siostra Sandrine przez balustradę przyglądała się mnichowi w habicie, który klęczał samotnie w ławce. Nagły lęk, który zrodził się w jej duszy, sprawiał, że z trudem zachowywała spokój. Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy ten tajemniczy gość okaże się wrogiem, przed którym ją ostrzegano, oraz czy dziś w nocy będzie musiała wykonać polecenia, jakie otrzymała wiele lat temu. Postanowiła pozostać w ukryciu i obserwować każdy ruch człowieka w habicie.
Rozdział 20
Wyłoniwszy się z mroku, Langdon i Sophie przeszli cicho jak duchy przez Wielką Galerię, kierując się ku wyjściu do schodów przeciwpożarowych.
Kiedy tak szli, Langdon miał ochotę spróbować złożyć wszystkie elementy układanki. W prawdziwy niepokój wprawił go świeżo odkryty aspekt tej dziwnej tajemnicy. Kapitan francuskiej policji usiłował wrobić go w morderstwo.
– Myśli pani – szepnął – że Fache sam napisał to zdanie na podłodze?
Sophie nawet się nie odwróciła.
– To niemożliwe.
Langdon nie był taki pewny.
– Wygląda na to, że bardzo mu zależy, żebym okazał się winny. Może pomyślał, że to mu ułatwi śledztwo.
– Ciąg Fibonacciego? PS? Leonardo da Vinci i symbolika Wielkiej Bogini? To musiał być mój dziadek.
Langdon wiedział, że Sophie ma rację. Symbolika wszystkich znaków i sugestii była zbyt perfekcyjnie dobrana – pentagram, Człowiek witruwiański, Leonardo, Wielka Bogini, a nawet ciąg Fibonacciego. Spójny układ symboli, tak nazwaliby to specjaliści od ikonografii. Wszystko ściśle powiązane, jak w porządnym marynarskim węźle.
– I ten telefon dzisiaj po południu – dodała Sophie. – Powiedział, że musi mi coś opowiedzieć. Jestem pewna, że wiadomość, którą zostawił w Luwrze, to ostatni wysiłek, żeby przekazać mi coś bardzo ważnego, coś, co według niego pan mógłby mi pomóc zrozumieć.
Langdon zmarszczył czoło. Miano czorta li dolina na video. Żałował, że nie rozumie tego przekazu, zarówno z uwagi na bezpieczeństwo Sophie, jak i jego własne. Wszystko układało się coraz gorzej od chwili, kiedy pierwszy raz rzucił okiem na zaszyfrowane słowa. Sfingowany skok z parapetu łazienki w Luwrze nie przysporzy mu popularności ani sympatii Fache’a. Miał dziwne wrażenie,