Koniec końca świata. Джонатан Франзен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Koniec końca świata - Джонатан Франзен страница 9
Przebywałem wtedy w Santa Cruz w Kalifornii i już wcześniej miałem kiepski nastrój. Cytat z Williamsa przeczytałem dwieście pięćdziesiątego czwartego dnia roku, w którym jak dotąd jedynie szesnaście można było uznać za deszczowe. Do wyrządzonych przez straszliwą suszę szkód dochodziły codzienne obelgi radiowych pogodynków mówiących o pięknej pogodzie. Problem nie polegał na tym, że nie podzielałem niepokoju Williamsa o przyszłość. Zdenerwowało mnie, że takie złowieszcze proroctwo jak to wyrażone przez Audubona może doprowadzić do zignorowania bieżącego problemu ptaków.
Może dlatego, że zostałem wychowany jako protestant i stałem się ekologiem, od dawna zwracało moją uwagę duchowe pokrewieństwo ekologii i purytanizmu z Nowej Anglii. Obu systemom towarzyszy głębokie przekonanie, że już samo bycie człowiekiem pociąga za sobą poczucie winy. W wypadku ochrony środowiska to poczucie opiera się na faktach naukowych. Niezależnie od tego, czy mówimy o prehistorycznych mieszkańcach Ameryki Północnej, którzy polowaniami na mastodonty doprowadzili do ich całkowitego wytępienia, o Maorysach zmiatających z powierzchni ziemi megafaunę Nowej Zelandii czy też o współczesnej cywilizacji wylesiającej planetę i opróżniającej oceany, ludzie są uniwersalnymi zabójcami naturalnego świata. A teraz zmiany klimatyczne przyniosły nam eschatologię do rozliczenia się z naszą winą: już niedługo, w jakieś piekielnie rozpalone jutro, nastanie dzień sądu ostatecznego. Jeśli nie oddamy się pokucie i nie poprawiamy się, wszyscy staniemy się grzesznikami w rękach rozgniewanej Ziemi.
Nadal łatwo ulegam tego rodzaju purytanizmowi. Rzadko zdarza mi się wejść na pokład samolotu czy też pojechać do sklepu spożywczego, żebym nie zwrócił uwagi na mój ślad węglowy i nie poczuł się w związku z tym winny2. Odkąd jednak zacząłem obserwować ptaki i przejmować się ich losem, pociąga mnie odmienny, ale równie silny ruch chrześcijański, inspirowany przykładem św. Franciszka z Asyżu – umiłowanie tego, co konkretne i bezbronne i co znajduje się tuż przed naszym nosem. Wspierałem konkretne działania organizacji American Bird Conservancy i lokalnych społeczności Audubona. Uszczęśliwić mógłby mnie nawet najbardziej dramatycznie zdegradowany krajobraz, jeśli tylko byłyby w nim ptaki.
W związku z tym zacząłem mieć dosyć żałośnie ambiwalentny stosunek do problemu zmian klimatycznych. Rozumiałem, że stanowią nadrzędną kwestię ekologii naszych czasów, ale czułem się przytłoczony ich dominacją. Nie tylko sprawiły, że każdy wypad do sklepu spożywczego wzbudzał we mnie poczucie winy; poczułem się też egoistą, bo bardziej dbałem o ptaki dziś niż o ludzi w przyszłości. Co znaczyła śmierć orłów i kondorów zabijanych przez turbiny wiatrowe w porównaniu z wpływem, jaki na biedne kraje wywrze podnoszenie się poziomu morza? Jakie znaczenie miały endemiczne w andyjskim lesie mglistym ptaki w porównaniu z korzyściami, które dla atmosfery niosły tamtejsze inwestycje hydroelektryczne?
100 lat temu National Audubon Society było organizacją walczącą o prawa zwierząt, prowadzącą kampanię przeciwko bezsensownej rzezi ptaków i zabijaniu czapli w celu pozyskania ich piór, ale obecnie jej zapał wyraźnie ostygł. W ostatnich dziesięcioleciach jest bardziej znana ze świątecznych kartek i pluszowych zabawek, kardynałów i drozdów, które śpiewają po naciśnięciu, niż z wkładu w rozwój poważnej nauki, z zajmowania kontrowersyjnych stanowisk czy ze współpracy z grupami, które podejmują autentyczne działania na rzecz ochrony przyrody. Kiedy we wrześniu ubiegłego roku organizacja uderzyła w ton apokaliptyczny, zacząłem żałować, że nie zostali przy pluszowych zabawkach. Miłość działa bardziej motywująco niż poczucie winy.
Ogłaszając swoje stanowisko w sprawie zmiany klimatu, stowarzyszenie Audubon nawiązywało do „danych gromadzonych w ramach nauki obywatelskiej”, których zbieranie samo zapoczątkowało, oraz do przygotowanego przez naukowców stowarzyszenia „raportu”, uzasadniającego te straszliwe prognozy. Odwiedzający zaktualizowaną stronę internetową stowarzyszenia byli raczeni obrazami zagrożonych przez zmiany klimatyczne gatunków, takich jak bielik amerykański, i zachęcani do „ślubowania” pomocy w ich uratowaniu. Proponowane ślubującym przez Audubona działania należały do kategorii subtelnych – chodziło o zdawanie relacji, tworzenie przyjaznego dla ptaków podwórka przed domem – ale jednocześnie strona zachęcała do złożenia jeszcze innego ślubowania – „w sprawie działań na rzecz klimatu”, które już było długie oraz szczegółowe i obejmowało takie kwestie jak wymiana żarówek na energooszczędne.
Raport o zmianach klimatu nie był bezpośrednio dostępny, ale z grafiki na ich stronie, zawierającej mapy zasięgu różnych gatunków ptaków, można było wywnioskować, że uwzględnia on porównanie obecnego zasięgu danego gatunku z jego zasięgiem przewidywanym w przyszłości, po zmianie klimatu. Jeśli jeden i drugi w dużym stopniu nakładały się na siebie, uznawano, że taki gatunek przetrwa. Jeśli nakładały się w niewielkim stopniu lub wcale, zakładano, że gatunek utknie między starym terenem występowania, już dla niego niegościnnym, a nowym, w którym siedlisko będzie nieodpowiednie, w związku z czym byłby zagrożony wymarciem.
Tego typu modelowanie może być przydatne, ale też obarczone jest sporą dozą niepewności. Dany gatunek może rozmnażać się obecnie w środowisku o określonej średniej temperaturze, ale to wcale nie znaczy, że nie zniesie wyższej temperatury lub że nie przystosuje się do nieco innego, położonego dalej na północ siedliska, czy też że bardziej na północ położone siedlisko nie zmieni się wraz ze wzrostem temperatury. Na ogół gatunki występujące w Ameryce Północnej, w trakcie swojego rozwoju narażone na skwarne dni lipcowe i mroźne noce wrześniowe, wykazują dużo większą niż gatunki tropikalne tolerancję na wahania temperatury. Chociaż rzeczywiście niektóre znane nam z podwórka ptaki mogą zniknąć z jakiegoś obszaru do 2080 roku, prawdopodobnie na ich miejsce wprowadzą się inne gatunki z południa. Życie ptaków w Ameryce Północnej równie dobrze może stać się bardziej, a nie mniej zróżnicowane.
Umieszczenie bielika amerykańskiego na plakacie kampanii stowarzyszenia Audubon wydaje się szczególnie osobliwe. Gatunek ten był zagrożony wyginięciem 50 lat temu, dopóki nie zakazano stosowania środka owadobójczego DDT. Obecnie jego przyszłością nie musimy się martwić dzięki temu, że społeczeństwo – pod przewodnictwem energicznie wówczas działającego Audubona – zjednoczyło się w obliczu b e z p o ś r e d n i e g o zagrożenia dla tego ptaka. Trudna sytuacja orła stanowiła główny impuls do uchwalenia w 1973 roku Ustawy o zagrożonych gatunkach, a jego los jest jednym z największych osiągnięć tego dokumentu. Kiedy już skorupki orlich jaj przestały tracić grubość z powodu działania DDT, populacja i zasięg orła powiększyły się tak radykalnie, że w 2007 roku został usunięty z listy gatunków zagrożonych. Orzeł odrodził się, ponieważ jest to ptak odporny i zaradny, występujący w wielu różnych siedliskach drapieżnik i padlinożerca, zdolny pokonywać duże odległości w celu skolonizowania nowego terytorium. Trudno wyobrazić sobie gatunek mniej podatny na ograniczenia geograficzne.
2
Jest to jedno z kilku zdań, które dodałem do oryginalnej wersji tego eseju, opublikowanej w „New Yorkerze” (pod tytułem