Naznaczona . Морган Райс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Naznaczona - Морган Райс страница 4

Naznaczona  - Морган Райс Wampirzych Dzienników

Скачать книгу

rozerwały kratę, jakby była wykałaczką, i Kyle wsunął się na przednie siedzenie.

      Skoczył na policjanta siedzącego na miejscu pasażera, wybił mu broń z dłoni, wziął zamach i przywalił łokciem z taką siłą, że złamał mu kark.

      Pozostały gliniarz skręcił gwałtownie i radiowóz zatoczył się na autostradzie, podczas gdy Kyle sięgnął, chwycił go za tył głowy i przyłożył mu z czoła. Powietrze wypełnił odgłos pękania i z głowy policjanta trysnęła krew, pokrywając Kyle’a w całości. Kyle sięgnął do kierownicy, chcąc powstrzymać skręt samochodu – ale było już za późno.

      Radiowóz wpadł na drugą stronę autostrady i powietrze przeciął odgłos klaksonów. Uderzyli w nadjeżdżający samochód.

      Kyle przeleciał głową w przód przez szybę i wylądował na autostradzie, tocząc się raz po raz, podczas gdy radiowóz odbił i również przewrócił się na bok. Nadjeżdżający w kierunku Kyle’a samochód zahamował z piskiem opon, ale zbyt późno – Kyle poczuł, jak miażdży mu klatkę piersiową, przejeżdżając po nim.

      Auto zatrzymało się z piskiem. Kyle leżał na plecach, oddychając z trudem, kiedy z samochodu wyskoczyła kobieta po trzydziestce; wydzierając się i płacząc, podbiegła do niego.

      – Mój Boże, wszystko w porządku? – powiedziała pospiesznie. – Próbowałam się zatrzymać. Mój Boże. Zabiłam człowieka! O mój Boże!

      Kobieta wpadła w histerię, klęcząc nad nim i płacząc.

      Nagle Kyle otworzył oczy, usiadł i spojrzał na kobietę.

      Jej płacz ustał. Gapiła się na niego wielkimi, błyszczącymi od drogowych świateł oczami w szoku.

      Kyle wyszczerzył zęby, nachylił się i zatopił swe piękne, zachwycające, wydłużające się wciąż kły w jej gardle.

      Ogarnęło go najwspanialsze uczucie w życiu.

      Kobieta wrzeszczała, kiedy pił jej krew, sycąc się do chwili, aż jej ciało opadło bezwładnie w jego ramiona.

      Wstał na nogi zadowolony, obrócił się i zlustrował opustoszałą autostradę.

Wyprostował kołnierz, wygładził koszulę i zrobił pierwszy krok. Miasto czekała wielka zapłata – a wszystko miało zacząć się od Scarlet

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Sage szybował w powietrzu, lecąc w porannym przedświcie, a na jego policzku błysnęła oświetlona słonecznym blaskiem łza, którą szybko starł. Był wycieńczony, miał zapuchnięte oczy od całonocnych poszukiwań Scarlet. Był pewien, że wielokrotnie dostrzegł ją w tym czasie, opadając z nieba na jakąś obcą dziewczynę, która w szoku patrzyła, jak ląduje i za chwilę odlatuje. Zaczynał zastanawiać się, czy w ogóle kiedyś ją znajdzie.

      Scarlet nie było nigdzie i Sage nie mógł tego zrozumieć. Ich więź była tak silna, iż był pewien, że jest w stanie ją wyczuć, że zaprowadzi go do niej. Nie mógł pojąć, co się stało. Czyżby umarła?

      Jedyne, co mu przychodziło do głowy, to, że była w takim stanie emocjonalnym, że wszystkie jej zmysły zostały zablokowane i Sage nie był w stanie wychwycić miejsca jej pobytu; a może zapadła w głęboki sen, co, jak wiadomo, przydarzało się wampirom po pierwszym zaspokojeniu głodu człowiekiem. Dla niektórych mogło to skończyć się śmiercią i serce ściskało mu się z bólu na myśl, że przebywa gdzieś tam, sam Bóg wie gdzie, sama i samotna. Czy kiedykolwiek się obudzi?

      Leciał nisko nad ziemią, mknąc tak szybko, że mijał niezauważony wszystkie znane miejsca, w których był razem z nią – szkołę, jej dom, każde miejsce, które przychodziło mu na myśl – wykorzystując swój przenikliwy wzrok, przeczesując drzewa i ulice w poszukiwaniu dziewczyny.

      Kiedy słońce stało już wysoko i mijały kolejne godziny, Sage w końcu zrozumiał, że nie ma sensu dalej szukać. Musiał poczekać, aż pojawi się sama, lub ponownie wykryją ją jego zmysły.

      Sage był wyczerpany, jak jeszcze nigdy przedtem. Czuł, że opuszczają go siły. Wiedział, że pozostało mu tylko kilka dni do chwili, gdy umrze, a kiedy odczuł kolejny ból w klatce piersiowej, ramionach i barkach, zrozumiał, że ten proces się zaczyna. Wiedział, że wkrótce opuści ziemię – i pogodził się już z tym. Pragnął jedynie spędzić swe ostatnie dni razem ze Scarlet.

      Nie mając już gdzie jej szukać, zatoczył koło i poleciał do rozległej posiadłości rodziny, leżącej nad rzeką Hudson. Spojrzał na nią, kołując wysoko, niczym orzeł, zastanawiając się: czy powinien spotkać się z nimi ostatni raz? Nie widział powodu. Wszyscy nienawidzili go teraz za to, że nie przyprowadził do nich Scarlet; musiał przyznać, że on również ich nienawidził. Ostatnim razem, kiedy odchodził, jego siostra umierała na jego rękach, a Lore był w drodze, by odnaleźć i zabić Scarlet. Nie chciał stanąć z nimi ponownie twarzą w twarz.

      Ale nie miał dokąd pójść.

      Lecąc, usłyszał huk, spuścił wzrok i dostrzegł kilkoro swoich kuzynów, którzy podnosili do okien deski i przybijali je gwoździami. Jedno po drugim, zabijali deskami okna swej rodowej rezydencji. Sage zauważył też, że kilka tuzinów kuzynów wzbiło się w powietrze. Był zaintrygowany. Najwyraźniej, coś tam w dole się działo.

      Musiał dowiedzieć się, co. W jakiejś mierze pragnął poznać cel wznoszących się w powietrzu kuzynów, co stanie się z jego rodziną – choć z drugiej strony, tej dominującej, chciał wiedzieć, czy mają jakieś pojęcie, gdzie może znajdować się Scarlet. Może któryś z nich coś widział lub słyszał. Może schwytał ją Lore. Musiał wiedzieć; był to jego jedyny trop.

      Zanurkował w powietrzu, w kierunku rodzinnej rezydencji i wylądował na tylnym, marmurowym dziedzińcu, tuż przed okazałymi schodami prowadzącymi do tylnego wejścia, którym były wysokie, balkonowe drzwi.

      Kiedy zbliżył się do nich, otworzyły się nagle i Sage ujrzał wychodzących przez nie matkę i ojca, ze srogimi, pełnymi dezaprobaty minami.

      – Co ty tu znowu robisz? – spytała matka, jakby był niemile widzianym intruzem.

      – Już raz nas zabiłeś – powiedział ojciec. Nasz lud mógłby przetrwać, gdyby nie ty. Przyszedłeś zabić nas powtórnie?

      Sage zmarszczył brwi; miał już tak bardzo dość rodzicielskiej dezaprobaty.

      – Dokąd wybieracie się wszyscy? – zapytał .

      – A jak myślisz? – zaripostował ojciec. – Po raz pierwszy od tysiąca lat zwołano posiedzenie Wielkiej Rady.

      Sage spojrzał na niego w szoku.

      – Na zamku Boldt? – spytał. – Lecicie na Tysiąc Wysp?

      Rodzice skarcili go spojrzeniem.

      – A ciebie co to obchodzi? – powiedziała matka.

      Sage nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Wielka Rada nie zbierała się chyba od zarania dziejów, a zebranie się ich wszystkich w jednym miejscu nie wróżyło niczego dobrego.

      – Ale dlaczego? – spytał. – Po co

Скачать книгу