Wszelkie Niezbędne Środki . Джек Марс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wszelkie Niezbędne Środki - Джек Марс страница 2

Wszelkie Niezbędne Środki  - Джек Марс Opowieść o Luke'u Stonie

Скачать книгу

garderobie zdjął metalową kasetkę i z pamięci wprowadził 10-cyfrową kombinację. Pokrywa odskoczyła. Wyjął 9-milimetrowego Glocka i wepchnął go do skórzanej kabury pod pachą. Przykucnął i przywiązał mały pistolet kalibru .25 do swojej lewej łydki. Podwójny uchwyt w kształcie kastetu.

      – Myślałam, że miałeś już nie trzymać broni w domu.

      Podniósł wzrok i zobaczył obserwującą go Beccę. Jej ciało było ciasno owinięte szlafrokiem, włosy związane, ręce skrzyżowane na piersiach. Na jej twarz wkradł się grymas, a w oczach było widać czujność. Nie było już zmysłowej kobiety sprzed kilku godzin. Już od dawna jej nie było.

      Luke potrząsnął głową. – Nigdy tego nie powiedziałem.

      Wstał i zaczął się ubierać. Wciągnął czarne spodnie cargo i wrzucił do kieszeni kilka zapasowych magazynków do Glocka. Nałożył obcisłą koszulę sportową i przymocował do niej broń, Nogi wsunął w buty ze stalowymi noskami. Zatrzasnął pudełko z bronią i wepchnął je z powrotem na półkę na samej górze szafy.

      – A co, jeśli Gunner znajdzie to pudełko?

      – Jest wysoko, gdzie ani go nie zobaczy, ani nie dosięgnie. Nawet jeśli przypadkiem spadnie, jest zamknięte na cyfrowy zamek. Tylko ja znam kod.

      Na wieszaku wisiała torba na ubrania z przygotowaną odzieżą na dwa dni. Złapał ją. Na jednej z półek czekała podręczna torba, w której były spakowane podróżne przybory toaletowe, okulary do czytania, sterta batonów energetycznych i pół tuzina tabletek Dexedrine. Tę torbę też złapał.

      – Zawsze gotów, prawda Luke? Masz swoje pudełko z bronią, swoje torby z ciuchami, swoje prochy i jesteś gotowy do drogi w każdej chwili, gdy tylko twój kraj cię potrzebuje. Mam rację?

      Wziął głęboki oddech. – Nie rozumiem, co chcesz mi powiedzieć.

      – Dlaczego nie powiesz: „Zdecydowałem, że nie jadę. Zdecydowałem, że moja żona i syn są ważniejsi niż praca. Chcę, żeby mój syn miał ojca, a moja żona nie musiała już więcej siedzieć nocami i zastanawiać się, czy żyję, czy nie i czy w ogóle wrócę”. Mógłbyś to zrobić?

      W takich chwilach czuł, jak się od siebie oddalają. Niemal mógł to zobaczyć. Malejąca na horyzoncie maleńka postać Becci na rozległej pustyni. Chciał ją odzyskać. Pragnął tego rozpaczliwie, ale nie wiedział, jak to zrobić. Praca wzywała.

      – Czy tatuś znowu wyjeżdża?

      Obydwoje oblali się rumieńcem. To Gunner stał na górze trzech schodków prowadzących do jego pokoju. Na widok chłopca Luke na moment wstrzymał oddech. Gunner wyglądał jak Krzyś z książek o „Kubusiu Puchatku”. Jego blond włosy były potargane. Miał na sobie niebieskie spodenki od piżamy, które były pokryte wzorem w żółte księżyce i gwiazdki, oraz koszulkę z logiem „Walking Dead”.

      – Chodź tu, potworze.

      Luke odłożył torby, podszedł do chłopca i wziął go na ręce. Chłopczyk przytulił się do jego szyi.

      – Ty jesteś potworem, tato. Nie ja.

      – Dobrze, jestem potworem.

      – Dokąd jedziesz?

      – Muszę jechać do pracy. Na dzień, może na dwa. Wrócę jednak tak szybko, jak tylko będę mógł.

      – Mama cię zostawi, tak jak powiedziała?

      Luke trzymał Gunnera na odległość ramienia. Chłopiec rósł i Luke zdał sobie sprawę, że niedługo przyjdzie dzień, w którym nie będzie w stanie trzymać go w ten sposób. Ten dzień jednak jeszcze nie nadszedł.

      – Posłuchaj mnie. Mama mnie nie zostawi i będziemy razem bardzo długo. Jasne?

      – Dobrze, tato.

      Wszedł po schodach i skierował się do swojego pokoju.

      Kiedy zniknął, obydwoje wpatrywali się w siebie nawzajem. Dystans zdawał się zmniejszyć. Gunner był mostem między nimi.

      – Luke…

      Wziął ją za rękę. – Zanim coś powiesz, wysłuchaj mnie. Kocham ciebie i Gunnera ponad wszystko. Chcę być z wami codziennie, teraz i zawsze. Nie wyjeżdżam, bo tak mi się podoba. Wcale mi się nie podoba. Nienawidzę tego. Tylko ten telefon w nocy… Ludzkie życie jest w niebezpieczeństwie. Przez te wszystkie lata, kiedy się tym zajmowałem, ile razy wyszedłem w środku nocy? Zagrożenie drugiego stopnia zdarzyło się dokładnie dwa razy. Większość z nich była stopnia trzeciego.

      Twarz Becci odrobinę złagodniała.

      – Jaki stopień jest tym razem? – zapytała.

      – Stopień pierwszy.

      Rozdział 2

      1:57 rano

      McLean, Wirginia – główna siedziba Jednostki Szybkiego Reagowania

      – Proszę pana? – powiedział ktoś – Proszę pana, jesteśmy na miejscu.

      Luke nagle się ocknął. Usiadł. Był w samochodzie zaparkowanym przed lądowiskiem dla helikopterów. Padał drobny deszcz. Spojrzał na kierowcę – młody chłopak, obcięty na jeżyka, pewnie dopiero co wyszedł z wojska. Dzieciak się uśmiechał.

      – Zdrzemnął się pan.

      – Prawda – odpowiedział Luke. Znów poczuł na sobie ciężar zadania. Chciał być w domu, zasnąć przy Becce, a zamiast tego był tutaj. Chciał żyć w świecie, w którym mordercy nie kradną materiałów radioaktywnych. Chciał zasnąć i śnić o przyjemnych rzeczach. Na ten moment nie potrafił sobie nawet wyobrazić, czym mogłyby być te przyjemne rzeczy. Jego sen zatruwał nadmiar wiedzy.

      Wysiadł z samochodu, pokazał strażnikowi identyfikator i przeszedł przez skaner.

      Lśniący czarny helikopter, duży Bell 430, osiadł na placu i czekał z obracającymi się wirnikami. Luke, schylając się nisko, przemierzył mokry asfalt. Kiedy podszedł bliżej, silnik zmienił bieg. Byli gotowi do drogi. Drzwiczki od strony kabiny pasażerskiej uchyliły się i Luke wspiął się do środka.

      Wewnątrz było już sześć osób, cztery w kabinie pasażerskiej i dwie w kokpicie. Don Morris siedział przy oknie. Miejsce naprzeciw niego było puste. Don wskazał na nie.

      – Miło, że dołączyłeś, Luke. Usiądź. Przyłącz się do zabawy.

      Śmigłowiec poderwał się ku niebu, a Luke szybko zapiał pasy bezpieczeństwa. Spojrzał na Dona. Zestarzał się, a jego przystrzyżone na flat-top włosy zdążyły już posiwieć. Kilkudniowy zarost był siwy. Nawet jego brwi były siwe. Nadal jednak wyglądał jak komandor oddziałów Delta Force, którym był. Jego ciało było silne, a twarz wyglądała jak granitowe urwisko – kamieniste wzniesienia i ostre uskoki. Oczy miał niczym dwa lasery. W kamiennym ręku trzymał niezapalone cygaro. Nie zapalił ani jednego od dziesięciu lat.

      Kiedy helikopter nabrał wysokości, Don wskazał na pozostałych

Скачать книгу