Ofiara Broni . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ofiara Broni - Морган Райс страница 10
Fale rozbijały się o burtę. Zbliżali się już do brzegu, lecz Romulus nie czekał, aż opuszczą liny – wyskoczył za burtę, gdy tylko kadłub dotknął ziemi. Wylądował dobre dwadzieścia stóp niżej, na nogach, po pas w wodzie. Nawet się nie wzdrygnął.
Niespiesznym, pewnym krokiem ruszył ku brzegowi, jak gdyby ten należał do niego, odciskając głębokie ślady w piasku. Jego ludzie opuścili liny i poczęli schodzić na brzeg, a kolejne imperialne okręty dobijały do ziem Kręgu.
Romulus przyjrzał się swemu dziełu i uśmiechnął. Zmierzchało już i dotarł do brzegu w odpowiednim momencie, by złożyć ofiarę. Wiedział, iż musi podziękować za to bogom.
Odwrócił się przodem do swych ludzi.
– OGIEŃ! – wykrzyknął.
Mężczyźni rozbiegli się spiesznie, by wznieść ogromne ognisko, wysokie na piętnaście stóp. Przygotowali ogromną stertę drewna, pod którą później podłożą ogień. Miała kształt gwiazdy o trzech szpicach.
Romulus skinął głową i jego ludzie wyprowadzili naprzód tuzin skrępowanych razem niewolników. Przywiązano ich do drewna, zacieśniono sznury. Niewolnicy patrzyli na innych oczyma szeroko otwartymi z przerażenia. Krzyczeli i szarpali się, przerażeni, widząc gotowe pochodnie i zdając sobie sprawę, iż za kilka chwil spłoną żywcem.
– NIE! – krzyknął jeden z nich. – Błagam! Nie, wszystko, tylko nie to!
Romulus nie zważał na nich. Miast tego odwrócił się tyłem do wszystkich, postąpił kilka kroków naprzód, rozpostarł szeroko ramiona i wyciągnął szyję ku niebiosom.
– OMARUSIE! – zawołał. – Obdarz nas światłem, byśmy przejrzeli! Przyjmij mą ofiarę. Bądź mym towarzyszem w wyprawie do Kręgu. Daj mi jakiś znak. Rzeknij, czy mi się powiedzie!
Romulus opuścił ręce, a wtedy jego ludzie pospieszyli naprzód i cisnęli pochodnie na drewno.
Rozległy się potworne krzyki, gdy niewolnicy płonęli żywcem. Iskry sypały się na wszystkie strony, a Romulus stał, przyglądając się widowisku. Płomienie rozświetlały jego twarz.
Romulus skinął głową i jego ludzie przyprowadzili do niego staruchę o jednym oku, pomarszczonej twarzy i wygiętym w pałąk ciele. Kilku mężczyzn przyciągnęło ją w rydwanie. Starucha pochyliła się w kierunku płomieni. Romulus obserwował ją, cierpliwie czekając na przepowiednię.
– Odniesiesz sukces – rzekła. – Chyba że ujrzysz, jak dwa słońca schodzą się w jedno.
Na twarzy Romulusa pojawił się szeroki uśmiech. Dwa słońca schodzą się w jedno? To nie zdarzyło się od tysiąca lat.
Nie posiadał się z radości, a w jego piersi zapłonęło uczucie ciepła. Tylko tyle chciał usłyszeć. Bogowie mu sprzyjali.
Romulus schwycił swą pelerynę, dosiadł konia i pogonił go mocnym kopniakiem. Wierzchowiec ruszył z miejsca galopem przez piasek, ku drodze prowadzącej do Wschodniego Przejścia, przez Kanion – a wkrótce do samego serca Kręgu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Selese szła przez pozostałości pola bitwy z Ileprą u boku. Chodziły od ciała do ciała, sprawdzając, czy ktoś przeżył. Droga z Silesii była długa i męcząca, i podczas niej Selese i Illepra dotrzymywały sobie towarzystwa, podążając za trzonem armii i zajmując się rannymi i poległymi. Odłączyły się od pozostałych uzdrowicielek i zbliżyły do siebie, zacieśniając więź pośród trudności. W naturalny sposób zwróciły się ku sobie – były w podobnym wieku, jedna przypominała drugą i – co być może najistotniejsze – obie zakochane były w MacGilu. Selese kochała Reece’a, a Illepra, choć niechętnie to przyznawała, Godfreya.
Robiły, co w ich mocy, by dotrzymać kroku trzonowi armii, przekraczając pola, lasy i błotniste drogi, nieustannie rozglądając się w poszukiwaniu rannych żołnierzy MacGilów. Niestety znajdowanie ich nie należało do trudnych zadań; zaściełali ziemie gęsto. W niektórych przypadkach Selese była w stanie przywrócić ich do zdrowia; było jednak zbyt wiele przypadków, w których obie z Illeprą mogły jedynie opatrzyć ich rany, uśmierzyć ból swymi medykamentami i pozwolić odejść w spokoju.
Selese była zdruzgotana. Będąc uzdrowicielką w niewielkiej osadzie, przez całe życie nie zetknęła się z niczym tak ogromnym i poważnym. Zwykła opatrywać niewielkie otarcia, przecięcia i rany, czasem forsyckie ukąszenie. Nie przywykła jednak do tak ogromnego rozlewu krwi i śmierci, tak poważnych ran i tylu rannych. Do głębi ją to martwiło.
Zostając uzdrowicielką, Selese pragnęła uzdrawiać ludzi i widzieć ich w dobrym zdrowiu; jednakże odkąd opuściła Silesię nie widziała nic poza niekończącym się szlakiem krwi. Jak ludzie mogli wyrządzać sobie wzajemnie coś tak okropnego? Ci ranni byli czyimiś synami, ojcami i mężami. Jak ludzkość mogła być dla siebie tak okrutna?
Selese dręczyła jeszcze bardziej niemożność niesienia pomocy każdemu, kogo napotkała. Jej zaopatrzenie ograniczało się do tego, co była w stanie unieść, a zważywszy na to, jak długa była ich droga, nie było tego wcale wiele. Pozostałe uzdrowicielki rozpierzchły się po całym Kręgu; były armią same w sobie, lecz zbyt daleko rozciągniętą, o zbyt niewielkich zapasach. Bez odpowiednich wozów, koni i pomocników, Selese nie była w stanie nieść ze sobą zbyt wielu lekarstw.
Selese zamknęła oczy i oddychając głęboko, szła dalej. Twarze rannych przesuwały się jej przed oczyma. Zbyt wiele razy pielęgnowała śmiertelnie rannego żołnierza krzyczącego w męczarniach, patrzyła, jak oczy jego zachodzą mgłą i podawała mu blatoks. Skutecznie uśmierzał ból i skutecznie koił nerwy, lecz nie goił jątrzącej się rany ani nie zapobiegał zakażeniu. Bez wszystkich swych specyfików tylko tyle mogła zaradzić. Nachodziła ją ochota, by jednocześnie płakać i krzyczeć.
Selese i Illepra przyklęknęły przy dwóch rannych żołnierzach w odległości kilku stóp od siebie. Każda z nich zajęta była zaszywaniem rany igłą i nicią. Selese była zmuszona używać tej igły już wiele razy i żałowała, iż nie ma przy sobie czystej. Nie miała jednakże wyboru. Żołnierz krzyczał z bólu, gdy zszywała podłużną ranę wzdłuż jego ramienia, która otwierała się wciąż na nowo, i z której ciągle wyciekała krew. Selese docisnęła ją dłonią, starając się ją zatamować.
Była to jednakże płonna walka. Gdyby tylko dotarła do tego żołnierza dzień wcześniej, wszystko byłoby w porządku. Lecz teraz jego ręka miała zieloną barwę. Selese odwlekała to, co nieuniknione.
– Wszystko będzie dobrze – rzekła, pochylając się nad nim.
– Nieprawda – odrzekł, spoglądając na nią. W jego oczach czaiła się śmierć. Selese zbyt wiele razy widziała już to spojrzenie. – Rzeknij. Czy umrę?
Selese wzięła głęboki oddech i długo nie wypuszczała powietrza. Nie wiedziała, co odrzec. Nie cierpiała nieszczerości. Lecz nie była w stanie wyjawić