Ofiara Broni . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ofiara Broni - Морган Райс страница 8
Godfrey odwrócił się, próbując nie zważać na nieustanną paplaninę Akortha i Fultona. Musiał się skupić. Nadszedł czas, by stał się mężczyzną, by puścił w niepamięć błazeńskie odzywki i karczemne żarty; nadszedł czas, w którym musiał podejmować prawdziwe decyzje, które dotyczyły prawdziwych ludzi w prawdziwym świecie. Poczuł ciężar tego obowiązku; nie potrafił odegnać od siebie pytania, czy tak właśnie czuł się jego ojciec. Zdumiało go, iż choć nienawidził go, zaczynał go rozumieć. Może nawet, ku swemu przerażeniu, stawał się taki jak on.
Zapominając o leżącym przed nim niebezpieczeństwie, Godfrey poczuł nagły przypływ pewności. Pogonił nagle konia kopniakiem i z okrzykiem bitewnym rzucił się w głąb doliny.
Za nim rozległ się natychmiast okrzyk bitewny tysięcy, a stukot galopującym za nich wierzchowców rozbrzmiał mu w uszach.
Wiatr targał jego włosy, a Godfrey odczuł wypite wino, które szumiało teraz w głowie, gdy pędził ku pewnej śmierci, zastanawiając się, w co też się wpakował.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Thor siedział na wierzchowcu u boku swego ojca. Po drugiej stronie miał McClouda, a nieopodal Rafiego. Za nimi na koniach siedziały dziesiątki tysięcy żołnierzy Imperium, trzon armii Andronicusa, zdyscyplinowany i cierpliwie czekający na jego rozkaz. Znajdowali się na wzniesieniu, z którego spoglądali na Pogórze i jego okryte śniegiem szczyty. W górze leżało jedno z miast McClouda, Wysoka Osada. Thor naprężył się jak struna na widok tysięcy żołnierzy opuszczających miasto i jadących w ich kierunku, gotując się do bitwy.
Nie byli to ludzie MacGila, ani żołnierze Imperium. Nosili zbroje, które Thorowi zdało się, iż rozpoznaje; lecz gdy zacisnął dłoń na rękojeści swego nowego miecza, nie był do końca pewien, kim są ani dlaczego ich atakują.
– McCloudowie. Moi dawni ludzie – wyjaśnił McCloud Andronicusowi. – Dobrzy żołnierze. Mężczyźni, których niegdyś szkoliłem i u boku których walczyłem.
– Teraz jednakże zwrócili się przeciwko tobie – zauważył Andronicus. – Gnają, by spotkać się z tobą w boju.
McCloud łypnął gniewnie jednym okiem, które mu pozostało. Połowę jego twarzy przykrywało wypalone godło Imperium. Wyglądał groteskowo.
– Wybacz, panie – rzekł. – Nie moja to wina. To sprawka mego syna, Bronsona. On to nastawił mych własnych ludzi przeciw mnie. Gdyby nie on, dołączyliby do mnie w twej wielkiej sprawie.
– To nie sprawka twego syna – poprawił go Andronicus głosem zimnym jak stal, zwracając się ku niemu. – Lecz twa własna. Lichy z ciebie dowódca i jeszcze lichszy ojciec. Skoro twój syn jest nieudacznikiem, i ty nim jesteś. Powinienem był wiedzieć, że nie będziesz w stanie zapanować nad swymi ludźmi. Powinienem był ukatrupić cię dawno temu.
McCloud nerwowo przełknął ślinę.
– Panie, zważ także, iż nie tylko przeciw mnie walczą, lecz także przeciw tobie. Chcą pozbyć się Imperium z Kręgu.
Andronicus pokręcił głową, przesuwając palcami po naszyjniku ze skurczonych głów.
– Lecz teraz jesteś po mojej stronie – rzekł. – Zatem walka ze mną jest zarazem walką z tobą.
McCloud dobył swego miecza, patrząc gniewnie na nadciągającą armię.
– Będę walczył i zabiję każdego jednego z mych własnych ludzi – oznajmił.
– Wiem, że tak będzie – rzekł Andronicus. – W przeciwnym razie ukatrupię cię własnymi rękoma. Nie żebym potrzebował twej pomocy. Moi ludzie są w stanie wyrządzić szkody znacznie większe, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić – zwłaszcza, gdy dowodzi nimi mój własny syn, Thornicus.
Thor siedział na swym wierzchowcu, słysząc niewyraźnie ich rozmowę, a zarazem nie słysząc ani słowa. Był otumaniony. W jego umyśle roiło się od obcych myśli, których nie rozpoznawał, myśli, które krążyły mu w głowie i nieustannie przypominały o lojalności, którą poprzysiągł swemu ojcu, o jego obowiązku walki za Imperium, o jego przeznaczeniu jako syna Andronicusa. Myśli kłębiły się w jego głowie bez ustanku i choć starał się jak mógł, nie potrafił rozumować jasno, myśleć samodzielnie. Jak gdyby stał się jeńcem we własnym ciele.
Gdy Andronicus się odzywał, każde z jego słów dostawało się do umysłu Thora, stając się wpierw sugestią, następnie rozkazem, a potem jakimś sposobem stawało się jego własnymi myślami. Thor mocował się ze sobą, jakaś niewielka jego cząstka starała się wyrzucić z umysłu te napastliwe uczucia i odzyskać jasność rozumowania. Lecz im bardziej się mocował, tym trudniejszym stawało się to zadanie.
Siedząc na koniu obserwował, jak nadciągająca armia mknie w ich kierunku. Czuł przepływającą przez jego żyły krew i mógł myśleć jedynie o swej lojalności względem ojca, o potrzebie zmiażdżenia każdego, kto stanie na drodze jego ojcu. O swym przeznaczeniu, by władać Imperium.
– Thornicusie, czyś mnie słyszał? – rzekł nagląco Andronicus. – Czy jesteś gotów pokazać, na co cię stać w bitwie dla swego ojca?
– Tak, ojcze – odrzekł Thor ze wzrokiem utkwionym przed sobą. – Zmierzę się z każdym, kto zechce zmierzyć się z tobą.
Andronicus uśmiechnął się szeroko. Odwrócił się przodem do swych ludzi.
– MĘŻOWIE! – rozgrzmiał jego głos. – Nadszedł czas, by stawić czoła wrogowi, by wyplewić Kręg z pozostałych tu jeszcze buntowników, raz na zawsze. Zaczniemy od tych ludzi McClouda, którzy ośmielają się okazywać nam nieposłuszeństwo. Mój syn, Thornicus, poprowadzi nas do bitwy. Podążajcie za nim, jak podążalibyście za mną. Oddajcie za niego życie, jak oddalibyście je za mnie. Jeśli zdradzicie jego, to tak, jakbyście mnie zdradzili!
– THORNICUS! – krzyknął Andronicus.
– THORNICUS! – rozległo się echo chóru dziesięciu tysięcy żołnierzy Imperium.
Thor, ośmielony, uniósł wysoko swój miecz, miecz imperialny, ten, który podarował mu jego ukochany ojciec. Czuł przepływającą przez niego moc, moc jego krwi, jego ludzi, wszystkiego, czym miał się stać. W końcu znalazł się w domu, na powrót ze swym ojcem. Dla niego Thor był zdolny do wszystkiego. Nawet by rzucić się na śmierć.
Thor wydał z siebie okrzyk bitewny, kopniakiem ponaglając konia, i przypuścił szarżę w dół doliny, jako pierwszy rzucając się w bój. Za jego plecami rozległ się donośny okrzyk bitewny, gdy dziesiątki tysięcy mężczyzn poszły w jego ślady, gotowe pójść za Thornicusem na śmierć.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Mycoples siedziała skulona, zaplątana w ogromną akronową sieć, nie mogąc podnieść się ani rozpostrzeć skrzydeł. Siedziała nieopodal steru i choć starała się z całych sił, nie potrafiła unieść łba, poruszyć łapami ani wysunąć szponów. Nigdy jeszcze nie czuła się tak źle, jak tego dnia, nigdy nie czuła