Niebie Zaklęć . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niebie Zaklęć - Морган Райс страница 6
– Musimy odnaleźć ścianę Kanionu! – zawołał Reece, nie będąc pewnym, w którym kierunku zmierza Centra.
Parli przed siebie, lawirując między gęsto porosłymi, sękatymi drzewami, z trudem nadążając za Centrą, który wprawnie poruszał się we mgle po wyboistym, piaszczystym szlaku, pooranym korzeniami.
– Uda nam się je zmylić tylko w jeden sposób! – zawołał Centra przez ramię. – Podążajcie za mną!
Trzymali się tuż za biegnącym Centrą, potykając się o korzenie, drapani przez gałęzie. Reece z trudem był w stanie dostrzec cokolwiek przez gęstniejącą mgłę. Nie raz potknął się na wyboistej ścieżce.
Biegli, aż bolało ich w płucach, a za nimi wciąż rozlegało się paskudne skrzeczenie tysięcy tych stworów, nieustannie się do nich zbliżających. Elden i O’Connor pomagali Krogowi, i to ich spowalniało. Reece modlił się, by Centra wiedział, dokąd zmierza; nie widział stąd wcale ściany Kanionu.
Nagle Centra zatrzymał się, wyciągnął dłoń i klapnął Reece’a w pierś, aż ten zatrzymał się raptownie.
Reece spojrzał w dół i u swych stóp ujrzał stromy spadek, uchodzący wprost w rwącą rzekę.
Reece, skołowany, odwrócił się ku Centrze.
– Woda – wyjaśnił Centra, z trudem chwytając powietrze. – Lękają się przekroczyć wodę.
Pozostali zatrzymali się raptownie obok nich, wpatrując się w dół, w ryczący nurt, i próbując złapać oddech.
– To wasza jedyna szansa – dodał Centra. – Przekroczcie rzekę, a na chwilę zatrzecie swój ślad i zyskacie czas.
– Ale w jaki sposób? – spytał Reece, wpatrując się w spienione zielone wody.
– Prąd nas zabije! – wykrzyknął Elden.
Centra uśmiechnął się pod nosem.
– To najmniejsze z waszych zmartwień – odrzekł. – W wodach tych roi się od Fourenów – najstraszliwszych zwierzy, jakie istnieją. Wpadnijcie do nich, a rozedrą was na strzępy.
Reece spojrzał w dół, na wodę, myśląc.
– Nie możemy zatem przebyć jej wpław – rzekł O’Connor. – A nie widzę żadnej łodzi.
Reece obejrzał się przez ramię. Odgłosy Fawów stawały się coraz głośniejsze.
– Waszą jedyną szansą jest to – rzekł Centra, sięgając w tył i przyciągając długie pnącze uczepione drzewa, którego gałęzie zwieszały się nad rzeką. – Musimy się przehuśtać na drugą stronę – dodał. – Nie ześlizgnijcie się. I nie spadnijcie tuż przed brzegiem. Pchnijcie ją z powrotem do nas, gdy będziecie po drugiej stronie.
Reece spojrzał na wzburzoną wodę i ujrzał nieduże, paskudne stworzenia, połyskujące na żółto i wyskakujące nad powierzchnię, niby samogłowy. Miały olbrzymie paszcze, którymi kłapały, wydając przy tym dziwne odgłosy. Były ich tam całe ławice i wyglądały, jak gdyby czekały na swój kolejny posiłek.
Reece obejrzał się przez ramię i na widnokręgu ujrzał zbliżającą się armię Fawów. Nie mieli wyboru.
– Pójdź pierwszy – rzekł Centra do Reece’a.
Reece potrząsnął głową.
– Pójdę ostatni – odrzekł. – Na wypadek, gdyby nie wszyscy zdążyli. Ty pójdź pierwszy. Ty nas tu przyprowadziłeś.
Centra skinął głową.
– Nie musisz mnie prosić dwa razy – rzekł z uśmiechem, nerwowo zerkając na nadchodzących Fawów.
Centra zacisnął dłonie na pnączu i z krzykiem podskoczył. Przehuśtał się szybko nad wodą, zwisając na pnączu nisko, unosząc nogi nad wodą i kłapiącymi stworami. W końcu wylądował na drugim brzegu, upadając na ziemię.
Udało mu się.
Centra wstał z uśmiechem na ustach; schwycił rozkołysane pnącze i posłał je z powrotem na drugą stronę rzeki.
Elden wyciągnął dłoń, schwycił je i podał Indrze.
– Damy przodem – rzekł.
Indra skrzywiła się.
– Nie potrzebuję lepszego traktowania – powiedziała. – Jesteś duży. Możesz przerwać pnącze. Pójdź i miej to z głowy. Nie wpadnij – albo ta kobieta będzie musiała cię ratować.
Elden skrzywił się, chwytając pnącze. Nie ubawiły go słowa Indry.
– Usiłowałem jedynie pomóc – rzekł.
Elden skoczył z krzykiem, poszybował w powietrzu i wylądował na drugim brzegu obok Centry.
Posłał linę z powrotem i nadeszła kolej O’Connora, za nim Serny, po nim Indry i Convena. Pozostali jedynie Reece i Krog.
– Cóż, wygląda na to, iż zostaliśmy tylko my dwaj – rzekł Krog do Reece’a. – Dalej. Ocal siebie – powiedział Krog, zerkając nerwowo przez ramię. – Fawowie są zbyt blisko. Nam obu się nie uda.
Reece pokręcił głową.
– Nikt nie zostaje z tyłu – rzekł. – Jeśli ty się nie ruszysz, ja także tu pozostanę.
Obaj tkwili uparcie w miejscu, a Krog zdawał się coraz bardziej podenerwowany. Pokręcił głową.
– Jesteś głupcem. Dlaczego tak ci na mnie zależy? Ja nie dbałbym o ciebie choćby w połowie tak bardzo.
– Jestem teraz przywódcą, co czyni mnie odpowiedzialnym za ciebie – odrzekł Reece. – Nie dbam o ciebie. Dbam o honor. A mój honor nakazuje mi nie pozostawiać nikogo z tyłu.
Obydwaj obrócili się nerwowo, gdy dotarł do nich pierwszy z Fawów. Reece dał krok naprzód, a Krog wraz z nim, i cięli mieczami, zabijając kilku.
– Pójdziemy razem! – zawołał Reece.
Nie tracąc już ani chwili, Reece pochwycił Kroga, przerzucił sobie przez ramię, schwycił linę i obaj krzyknęli, skacząc w powietrze na chwilę przed tym, jak Fawowie wpadli na brzeg.
We dwóch przecinali powietrze, lecąc na drugą stronę.
– Pomocy! – krzyknął Krog.
Krog ześlizgiwał się z ramienia Reece’a i pochwycił się pnącza; było ono teraz jednakże mokre od drobnych kropelek wody i dłoń Kroga ześlizgnęła się z niego, a on sam runął do wody. Reece wyciągnął dłoń, by go pochwycić, lecz działo się to zbyt szybko: serce mu zamarło, gdy zmuszony był patrzeć, jak Krog spada, wymykając