Kraina Ognia . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kraina Ognia - Морган Райс страница 8
Gwendolyn ostatnio udało się przed nim uciec – jednak tym razem, nie będzie miała już dokąd zbiec. Wreszcie ostatni MacGilowie zostaną przez niego zmiażdżeni. Wreszcie nie pozostanie na świecie żaden skrawek ziemi, który nie byłby mu podporządkowany.
Romulus odwrócił się i spojrzał przez ramię na tysiące statków, na to jak jego ogromna flota wypełnia widok aż po horyzont. Odetchnął głęboko i odchylił się w tył. Skierował swą twarz ku niebu, podniósł dłonie na boki i wydał z siebie wrzask zwycięstwa.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gwendolyn stała w przestronnej kamiennej piwnicy skupiona z dziesiątkami jej ludzi. Nasłuchiwała jak trzęsie się nad nimi ziemia. Jej ciało wzdrygało się przy każdym hałasie. Od pewnego czasu ziemia trzęsła się tak mocno, że potykali się i upadali. Na zewnątrz ogromne kawałki gruzu uderzały o grunt. Powierzchnia wyspy stała się dla smoków jednym wielkim placem zabaw. Dudnienie cały czas odbijało się echem w uszach Gwen – brzmiało to wszystko jakby cały świat ulegał właśnie zniszczeniu.
Temperatura pod ziemią stawała się coraz wyższa, a smoki nieustannie zionęły w stalowe drzwi, które prowadziły w to miejsce – wciąż i od nowa, zupełnie jakby wiedziały, że właśnie tutaj wszyscy się ukrywają. Na szczęście stalowe wrota zatrzymywały płomienie, co nie zmieniało faktu, że czarny dym przedostawał się do środka, sprawiając, że coraz trudniej było oddychać. Wszyscy wokół kaszleli coraz ciężej.
Nagle dobiegł ich okropny dźwięk, który brzmiał niczym kamień uderzający o stal – Gwen zobaczyła, że znajdujące się nad nią drzwi zatrzęsły się i nieomal runęły. Najwyraźniej smoki doskonale wiedziały, że wszyscy uciekli właśnie tutaj, a teraz starały się dostać do środka.
– Jak długo wytrzymają te drzwi? – zapytała Gwen stojącego obok niej Matusa.
– Nie wiem – odpowiedział Matus. – Ojciec zbudował te podziemia z myślą o tym, że mają wytrzymać atak wrogów, ale nie smoków. Nie sądzę, żeby utrzymały się przez dłuższy czas.
Gwendolyn czuła zbliżającą się śmierć – w pomieszczeniu robiło się bowiem coraz cieplej. Czuła się jakby stała na palącej ziemi. Coraz trudniej było zobaczyć cokolwiek przez dym, a ziemia trzęsła się cały czas, jako że smoki bez ustanku zmieniały kolejne budynki w kupę gruzu. Niewielkie kamyki i pył co rusz spadały im na głowę.
Gwen spojrzała na przerażone twarze wszystkich znajdujących się wokoło osób. Nie umiała oprzeć się pytaniu, czy zejście tutaj nie sprawiło, iż skazali się na powolną i bolesną śmierć. Zaczęła się zastanawiać czy może ci, którzy zginęli na powierzchni, nie okażą się szczęśliwcami.
Nagle wszystko na chwilę ustało, jakby smoki odleciały gdzieś indziej. Zaskoczyło to Gwen, która zaczęła zastanawiać się gdzie podziały się bestie. Po chwili usłyszała ogromny huk spadających skał, a ziemia zatrzęsła się tak mocno, że wszyscy w lochach się poprzewracali. Huk miał miejsce w oddali, a zaraz po nim wszystko zatrzęsło się dwukrotnie, jak podczas osuwania się kamieni.
– Fort Tirusa – powiedział Kendrick, podchodząc do Gwen. – Musiały go zniszczyć.
Gwen spojrzała na sufit i zrozumiała, że prawdopodobnie jest to prawda. Co innego mogłoby spowodować taką lawinę gruzu? Najwyraźniej smoki przepełnione były gniewem i miały zamiar zniszczyć każdą najmniejszą rzecz, jaką tylko znajdą na tej wyspie. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu, zanim dostaną się również do tego miejsca.
W nagłej ciszy, zszokowana Gwen usłyszała płacz dziecka, który przeszył powietrze. Dźwięk ten dźgnął ją niczym nóż w klatkę piersiową. Nie mogła powstrzymać się od myśli, że to Guwaynie. Kiedy płacz, gdzieś na powierzchni, narastał coraz bardziej, jakaś część niej rozpaczliwie przekonana była, że to właśnie Guwayne, który ją woła. Racjonalnie zdawała sobie sprawę z tego, że to niemożliwe, jej syn dryfował po oceanie, daleko stąd. A jednak jej serce błagało, aby tak właśnie było.
– Moje dziecko! – wrzasnęła Gwen. – On jest tam na górze. Muszę go ocalić!
Pobiegła w stronę schodów, kiedy nagle poczuła na sobie silną dłoń.
Odwróciła się i zobaczyła, że przytrzymuje ją jej brat, Reece.
– Pani, – powiedział – Guwayne jest daleko stąd. To płacz jakiegoś innego dziecka.
Gwen nie chciała, aby była to prawda.
– Ale to wciąż dziecko – powiedziała. – Jest tam całkiem samo. Nie chcę pozwolić mu umrzeć.
– Jeśli tam wyjdziesz, – powiedział Kendrick występując naprzód i kaszląc od sadzy – będziemy musieli zamknąć za tobą drzwi i zostaniesz tam sama. Zginiesz tam na górze.
Gwen nie myślała jasno. W jej głowie istniało tylko żywe dziecko, które pozostawało na powierzchni całkiem samo. Wiedziała, że musi je ocalić – niezależnie od tego, jaką cenę będzie trzeba za to zapłacić.
Gwen wyswobodziła swoją rękę z uścisku Reece’a i pobiegła na schody. Przeskakiwała po trzy stopnie na raz i zanim ktokolwiek był w stanie ją powstrzymać, pociągnęła do siebie metalową belkę blokującą drzwi. Następnie podparła ją ramieniem i z całej siły uniosła do góry, pomagając sobie przy tym dłońmi.
Gwen krzyknęła z bólu kiedy to robiła – metal był bowiem tak nagrzany, że poparzył jej ręce, które szybko cofnęła. Niezłomna jednak, zakryła dłonie ubraniami i popchnęła drzwi.
Gwendolyn kaszlała jak szalona kiedy zobaczyła dzienne światło, kłęby czarnego dymu wydobyły się za nią z podziemi. Kiedy pojawiła się na powierzchni, zmrużyła oczy, a następnie rozejrzała się wokoło przysłaniając ręką czoło. Zadziwiona przyglądała się dziełu zniszczenia, jakie tu zastała. Wszystko, co jeszcze kilka chwil temu stanowiło budowle, było teraz zrównane z ziemią. Wszystko zamieniło się w spalony, zwęglony gruz.
Znów dotarł do niej płacz dziecka – tutaj wydawał się głośniejszy. Gwen rozejrzała się dookoła, czekając aż kłęby czarnego dymu się rozpierzchną. Po chwili zobaczyła owinięte w tkaniny dziecko, leżące na ziemi po drugiej stronie dziedzińca. Zaraz obok zaś leżeli jego rodzice, spaleni żywcem, martwi. W jakiś sposób maleństwo ocalało. Być może, pomyślała Gwen, matka zginęła ochraniając dziecko przed płomieniami.
Nagle Kendrick, Reece, Godfrey i Steffen pojawili się obok niej.
– Pani, natychmiast musisz wracać! – błagał Steffen. – Umrzesz tutaj!
– Dziecko – powiedziała Gwen. – Muszę je ocalić.
– Nie możesz – nalegał Godfrey. – Nie uda ci się z nim tutaj wrócić!
Gwen