Rządy Królowych . Морган Райс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rządy Królowych - Морган Райс страница 5

Rządy Królowych  - Морган Райс Kręgu Czarnoksiężnika

Скачать книгу

ją głos. – Pij powoli.

      Był to łagodny głos, głos uzdrowiciela. Gwen obejrzała się i zobaczyła starca o pooranej bruzdami twarzy. Gdy się uśmiechnął, całą jego twarz pokryła siatka zmarszczek.

      Gwen rozejrzała się i ujrzała tuziny nieznajomych twarzy, pobratymców Sandary, przyglądających się jej bacznie w milczeniu, jak gdyby była jakimś dziwadłem. Gwendolyn, nękana pragnieniem i głodem, wyciągnęła dłoń i niczym opętana, chwyciła bukłak i wlała sobie znajdujący się w nim słodki płyn do ust. Piła i piła, zaciskając zęby na końcówce, jak gdyby nigdy w życiu miała już nic nie pić.

      – Powoli – dobiegł ją głos mężczyzny. – Albo rozchorujesz się.

      Gwen rozejrzała się i ujrzała na swym okręcie tuziny wojowników, pobratymców Sandary. Spostrzegła swych poddanych – mieszkańców Kręgu, którzy przetrwali – leżących, klęczących i siedzących. Każdego z nich doglądał jeden z ziomków Sandary, każdy otrzymał bukłak, by móc się napić. Wszyscy powracali do życia. Gwen spostrzegła wśród nich Illeprę. Trzymała w ramionach dziecię, które Gwen ocaliła na Wyspach Górnych, i karmiła je. Gwen z ulgą usłyszała płacz dziecka; oddała je Illeprze, gdy stała się zbyt słaba, by utrzymać je w ramionach. Ujrzawszy, że przeżyło, Gwen pomyślała o Guwaynie. Była zdeterminowana, by ta dziewczynka przeżyła.

      Z każdą chwilą Gwen czuła, że wracają jej siły. Usiadła i pociągnęła kolejny łyk, zastanawiając się, co kryje wnętrze bukłaku. Serce wypełniała jej wdzięczność względem tych ludzi. Ocalili im wszystkim życie.

      Obok Gwen rozległo się miauczenie i opuściwszy wzrok Gwen ujrzała Krohna. Leżał wciąż na pokładzie, z łbem wspartym na jej udzie; sięgnęła do niego i podała mu płynu z bukłaka, a on począł spijać go z wdzięcznością. Z uczuciem przesunęła dłonią po jego łbie; po raz kolejny ocalił jej życie. Jego widok przywiódł jej na myśl Thora.

      Gwen potoczyła spojrzeniem po wszystkich pobratymcach Sandary, nie wiedząc, jak im dziękować.

      – Ocaliliście nas – powiedziała. – Zawdzięczamy wam życie.

      Gwen obróciła się i spojrzała na Sandarę, która zbliżyła się i przyklęknęła przy niej, kręcąc głową.

      – Mój lud nie wierzy w zaciąganie długów – rzekła. – Wyratowanie kogoś z opresji to dla nich wielki honor.

      Tłum rozstąpił się i spojrzawszy w tamtą stronę Gwen ujrzała mężczyznę o surowym wyrazie twarzy, który zdawał się być ich przywódcą. Przekroczył może pięćdziesiąty rok życia, miał mocno zarysowaną szczękę i wąskie usta. Zbliżył się w jej stronę. Przykucnął przed nią i skłonił się lekko. Na szyi zawieszony miał spory turkusowy naszyjnik z muszli, które połyskiwały w słońcu. Jego żółte oczy pełne były współczucia, gdy lustrował ją wzrokiem.

      – Na imię mi Bokbu – powiedział głębokim, apodyktycznym głosem. – Odpowiedzieliśmy na znak Sandary, gdyż jest jedną z nas. Przyjęliśmy was, ryzykując własne życie. Gdyby Imperium nas teraz z wami spostrzegło, zabiliby nas.

      Bokbu podniósł się, oparłszy ręce na biodrach, i Gwen także powoli wstała, przy pomocy Sandary i ich uzdrowiciela. Stanęła naprzeciw niego. Bokbu westchnął, przesuwając wzrokiem po jej ludziach i przenosząc go na okręt w opłakanym stanie.

      – Teraz, kiedy już im lepiej, muszą odejść – dobiegł ich głos.

      Gwen obróciła się i ujrzała muskularnego wojownika z włócznią w dłoni. Podobnie jak pozostali, miał nagą pierś. Stanął obok Bokbu i posłał mu zimne spojrzenie.

      – Odeślij tych obcych z powrotem za morze – dodał. – Dlaczego mielibyśmy przelewać za nich krew?

      – Ja jestem z waszej krwi – rzekła Sandara, wychodząc naprzód i mierząc wojownika surowym spojrzeniem.

      – I dlatego nie powinnaś była sprowadzać tych ludzi tutaj i narażać nas wszystkich – odwarknął.

      – Przynosisz hańbę naszemu ludowi – powiedziała Sandara. – Czyżby obce ci były prawa gościnności?

      – To, żeś ich tu przyprowadziła, jest hańbą – odciął się.

      Bokbu wyciągnął ku nim dłonie, a oni ucichli.

      Stał z kamiennym wyrazem twarzy i zdawał się zastanawiać. Gwendolyn przysłuchiwała się wymianie ich zdań i dotarło do niej, w jak niepewnej sytuacji się znaleźli. Wiedziała, że wyruszenie na powrót na morze oznaczałoby natychmiastową śmierć; nie chciała jednak narażać na niebezpieczeństwo tych, którzy przyszli jej z pomocą.

      – Nie chcemy, by spotkała was krzywda – powiedziała, zwracając się ku Bokbu. – Nie chcę, byście znaleźli się w niebezpieczeństwie. Możemy wyruszać w dalszą drogę.

      Bokbu pokręcił głową.

      – Nie – powiedział. Spojrzał na Gwen, przypatrując się jej z czymś pokroju podziwu. – Dlaczegoś przywiodła tutaj swój lud? – zapytał.

      Gwen westchnęła.

      – Zbiegliśmy przed wielką armią – powiedziała. – Zniszczyli naszą ojczyznę. Przybyliśmy tu w poszukiwaniu nowego domu.

      – Przybyliście w złe miejsce – odezwał się wojownik. – To miejsce nie stanie się waszym domem.

      – Zamilcz! – powiedział do niego Bokbu, rzucając mu gniewne spojrzenie, i wojownik wreszcie ucichł.

      Bokbu zwrócił się ku Gwendolyn. Spojrzał jej prosto w oczy.

      – Jesteś dumną i szlachetną kobietą – powiedział. – Widać, że jesteś przywódczynią. Dobrze prowadziłaś swój lud. Jeśli powrócicie na morze, z pewnością umrzecie. Może nie dziś, lecz z całą pewnością w ciągu kilku dni.

      Gwendolyn patrzyła na niego, nieugięta.

      – Zatem umrzemy – odparła. – Nie pozwolę na to, by twoi ludzie zginęli po to, byśmy my mogli żyć.

      Nie odwróciła wzroku, patrząc na niego z kamiennym wyrazem twarzy, czerpiąc siłę ze swej szlachetności i dumy. Spostrzegła, że Bokbu patrzy na nią z nowym szacunkiem. Gęsta cisza zaległa w powietrzu.

      – Widzę, że płynie w tobie krew wojownika – powiedział. – Pozostaniecie z nami. Twoi ludzie będą dochodzić tu do siebie, aż ponownie nabiorą sił. Bez względu na to, ile księżyców będzie musiało upłynąć.

      – Ale panie… – zaczął wojownik.

      Bokbu obrócił się i spojrzał na niego surowo.

      – Podjąłem decyzję.

      – A co z ich okrętem? – zaprotestował. – Jeśli pozostanie w porcie, Imperium go spostrzeże. Zginiemy wszyscy, nim ubędzie księżyca!

      Wódz podniósł wzrok na maszt, następnie przeniósł go na okręt, przyglądając się mu bacznie. Gwen rozejrzała się po ziemiach wokoło. Spostrzegła, że wciągnęli

Скачать книгу