Arena Jeden . Морган Райс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Arena Jeden - Морган Райс страница 7

Arena Jeden  - Морган Райс Trylogii o Przetrwaniu

Скачать книгу

mówiąc, przedstawiało się moje wychowanie.

      Nie tknęłam motoru od dnia, w którym go ukryłam i nawet nie ryzykuję, by tam iść i popatrzeć, z wyjątkiem chwil, kiedy muszę spuścić benzynę – a nawet to robię w nocy. Tak sobie myślę, że jeśli kiedyś wpadniemy w tarapaty i będziemy musiały szybko opuścić to miejsce, wsadzę Bree i Sashę do przyczepy i razem bezpiecznie stąd odjedziemy. Jednak tak naprawdę nie wiem, dokąd miałybyśmy pojechać. Z tego, co widziałam i słyszałam, reszta świata zamieniła się w pustynię rojącą się od kryminalistów, gangów i nielicznych ocalałych. Garstka tych bardziej agresywnych, którzy zdołali przeżyć, skupiła się w miastach, porywając i wpędzając w niewolę każdego, kogo znajdą, dla własnych korzyści, bądź też by obsadzić rozgrywki na śmierć toczone na arenach. Przypuszczam, że razem z Bree należymy do tych nielicznych, którzy przetrwali i żyją na wolności, na własną rękę, poza murami miast. Do tej garstki, która nie umarła jeszcze z głodu.

      Zapalam świecę. Sasha podąża za mną przez ciemny dom. Zakładam, że Bree śpi i to mnie martwi: normalnie nie śpi tak dużo. Zatrzymuję się przed jej drzwiami i zastanawiam, czy ją obudzić. Kiedy tak stoję, podnoszę wzrok i z zaskoczeniem dostrzegam swoje odbicie w niewielkim lustrze. Wyglądam na o wiele starszą, za każdym zresztą razem, kiedy się widzę. Moja twarz, szczupła i koścista, jest zarumieniona od zimna. Moje jasnobrązowe włosy opadają na ramiona, opływając wokół twarzy, a stalowoszare oczy wpatrują się we mnie jakby należały do kogoś, kogo nie mogę rozpoznać. Spoglądają hardo, wnikliwie. Tata zawsze twierdził, że to oczy wilka. Mama mówiła, że są piękne. Nie byłam pewna, komu wierzyć.

      Szybko odwracam wzrok, nie chcąc patrzeć na siebie. Wyciągam rękę i obracam lustro, aby to już nigdy się nie powtórzyło.

      Powoli otwieram drzwi do pokoju Bree. W tej samej sekundzie do środka wpada Sasha, kładzie się przy Bree, łeb opiera na jej klatce piersiowej i liże ją po twarzy. Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać to, w jak bliskich są relacjach – czasami odnoszę wrażenie, że Bree łączy bardziej zażyła więź z Sashą, niż ze mną.

      Bree powoli otwiera oczy i mruży powieki w mroku.

      – Brooke? – pyta.

      – To ja – mówię cicho. – Wróciłam.

      Siada na łóżku i uśmiecha się, a jej oczy błyszczą z podekscytowania. Leży na tanim materacu na podłodze. Zrzuca z siebie cienki koc i próbuje wstać, będąc nadal w piżamie. Porusza się wolniej niż zazwyczaj.

      Pochylam się i ściskam ją.

      – Mam dla ciebie niespodziankę – mówię, ledwie zdolna powstrzymać swoje emocje.

      Podnosi wzrok i patrzy szeroko otwartymi oczyma, po czym zamyka je i wystawia dłonie, czekając. Jest taka ufna, pełna wiary, aż mnie zadziwia. Zastanawiam się, co dać jej najpierw, po czym decyduję się na czekoladę. Sięgam do kieszeni, wyciągam tabliczkę i powoli kładę jej na dłoni. Otwiera oczy i spogląda, mrużąc oczy w słabym świetle, niepewna, co to jest. Przybliżam świecę do czekolady.

      – Co to? – pyta.

      – Czekolada – odpowiadam.

      Podnosi wzrok, jakby sądziła, że robię jej psikusa.

      – Poważnie – mówię.

      – Ale skąd ją masz? – pyta, nie mogąc tego pojąć. Spogląda w dół z miną, jakby właśnie na jej dłoni wylądowała asteroida. Nie dziwię się: nie ma już żadnych sklepów, żadnych ludzi w pobliżu, ani żadnego miejsca w odległości stu mil, w którym mogłabym znaleźć coś takiego.

      Uśmiecham się do niej. – Dostałam ją od świętego Mikołaja, dla ciebie. Taki wcześniejszy prezent z okazji Bożego Narodzenia.

      Marszczy brwi

      – A tak naprawdę? – nalega.

      Nabieram głęboko powietrza, uświadamiając sobie, że nadeszła chwila, by powiedzieć jej o naszym nowym domu, o tym, że jutro stąd odchodzimy. Staram się wymyślić, jak najlepiej przekazać jej te wieści. Mam nadzieję, że będzie równie podekscytowana, co ja – ale z dziećmi nigdy niewiadomo. Martwię się też, że może być przywiązana do tego miejsca i nie zechce go opuścić.

      – Bree, mam wspaniałą nowinę – mówię, nachylając się i chwytając jej ramiona. – Odkryłam dziś zdumiewające miejsce, wysoko w górach. To niewielka, kamienna chata, która idealnie nadaje się dla nas. Jest przytulna, ciepła i bezpieczna, i ma przepiękny kominek, w którym co wieczór możemy rozpalać ogień. A najlepsze jest to, że jest tam mnóstwo różnorakiego jedzenia. Jak ta czekolada.

      Bree spogląda z powrotem na czekoladę, przypatruje się jej bacznie, a jej oczy otwierają się dwukrotnie szerzej, kiedy w końcu uzmysławia sobie, że jest prawdziwa. Ostrożnie odwija opakowanie i wącha ją. Zamyka oczy i uśmiecha się, po czym nachyla się, by ugryźć kawałek. – ale nagle zatrzymuje się. Spogląda na mnie z troską.

      – A ty? – pyta. – Mamy tylko jedną?

      Taka już jest Bree, zawsze taktowna, nawet wówczas, kiedy przymiera głodem. – Ty pierwsza – mówię. – W porządku.

      Odwija opakowanie i odgryza wielki kawałek. Jej twarz, wychudzona z głodu, rozpływa się w zachwycie.

      – Jedz powoli – ostrzegam ją. – Nie chcesz przecież, by rozbolał cię brzuch.

      Przeżuwa wolniej, delektując się każdym gryzem. Odłamuje wielki kawałek i kładzie go na mojej dłoni.

      – Twoja kolej – mówi.

      Powoli wkładam do ust i odgryzam niewielką część, pozwalając, by spoczęła na czubku języka. Zaczynam ssać, potem powoli przeżuwam, upajając się każdą chwilą. Smak i zapach czekolady wypełniają moje zmysły. Całkiem prawdopodobne, iż jest to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek jadłam.

      Sasha skomle, przepychając nos w pobliże czekolady i Bree odłamuje kawał i podaje jej. Sasha wyrywa go z jej palców i połyka w całości. Bree śmieje się, jak zwykle zachwycona reakcją Sashy. Potem, okazując imponującą powściągliwość, zawija pozostałą część czekolady, połowę, sięga wysoko i rozsądnie odkłada ją na garderobę, poza zasięgiem Sashy. Wygląda wciąż słabo, ale widzę, że wraca jej dobry nastrój.

      – Co to? – pyta, wskazując na moja talię.

      Przez chwilę nie rozumiem, o czym mówi, potem spuszczam wzrok i zauważam misia. W całym tym rozemocjonowaniu prawie o nim zapomniałam. Sięgam po niego i podaję Bree.

      – Znalazłam go w naszym nowym domu – mówię. – Jest dla ciebie.

      Oczy Bree otwierają się szeroko z emocji. Chwyta misia, przytula do siebie i zaczyna kołysać.

      – Jest cudowny! – wykrzykuje z błyszczącymi oczyma. – Kiedy się przeprowadzimy? Nie mogę się doczekać!

      Ulżyło mi. Zanim mam czas zareagować, Sasha nachyla się i przywiera nosem do misia Bree, obwąchując go; Bree pociera nim jej pysk żartobliwie, a Sasha chwyta go zębami i wybiega z pokoju.

      – Hej!

Скачать книгу