Zdradzona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zdradzona - Морган Райс страница 5
Rexius przerwał jej, potrząsając tylko głową. Nienawidziła tego gestu. Oznaczał, że nadchodzą nieprzyjemności.
− Dzięki tobie muszę gotować się na dwie wojny. Tę żałosną z ludźmi, a do tego jeszcze tę z Kyle’m.
W pokoju zapadła głucha cisza. Samantha czuła, że jej kara zbliża się nieuchronnie. Była na nią gotowa. Uczepiła się wizerunku Sama w swym umyśle oraz tego, że nie mogli jej w żadnym wypadku zabić. Nie uczyniliby tego nigdy. Potem wróci do życia, w jakiejś jego wersji, w której będzie miejsce dla Sama.
− Przygotowałem karę zarezerwowaną wyłącznie dla ciebie – powiedział powoli Rexius, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Samantha usłyszała otwierające się za nią podwójne drzwi i odwróciła się.
Jej serce zamarło.
Dwa wampiry wprowadziły właśnie, zakutego w łańcuchy u rąk i stóp, Sama.
Znaleźli go.
Zakneblowany, rzucał się i zwijał, chcąc wydać z siebie jakiś dźwięk. Lecz nie mógł. Jego oczy rozwarły się szeroko ze strachu. Był wstrząśnięty. Zawlekli go na stronę, brzęcząc łańcuchami, i przytrzymali solidnie. Zmusili go, by przyglądał się wszystkiemu.
− Wygląda na to, że nie tylko straciłaś miecz, ale też obdarzyłaś sympatią człowieka, wbrew wszelkim zasadom naszej rasy – powiedział Rexius. – Twoją karą, Samantho, będzie oglądanie jak cierpi najbliższa twemu sercu osoba. Wyczuwam, że to nie ty nią jesteś. Jest nim ten chłopiec. Ten żałosny, ludzki chłopiec. Dobrze więc – powiedział i nachylił się bliżej, wciąż się uśmiechając. – Oto, w jaki sposób zostaniesz ukarana. Sprawimy, by ten chłopiec doznał przeraźliwego bólu.
Serce Samanthy zaczęło bić mocniej. Nie przewidziała tego. I nie mogła na to pozwolić. Pod żadnym względem.
Ruszyła na przybyłych, skacząc w kierunku sług przytrzymujących Sama. Zdołała dotrzeć do pierwszego i kopnąć go mocno w pierś. Wampir poleciał w tył.
Zanim jednak zaatakowała drugiego, kilka wampirów zwaliło się na nią, przytrzymało i przygwoździło do ziemi. Walczyła ze wszystkich sił, lecz było ich zbyt wielu. Nie mogła mierzyć się z tyloma na raz. Patrzyła bezradnie, jak kilka wampirów odciągnęło od niej Sama na środek pokoju. Do miejsca zarezerwowanego dla tych, których poddawano kąpieli w Kwasie Jorowym. Zabieg ten przysparzał wampirowi nieopisanego bólu. I oszpecał na całe życie.
W przypadku człowieka jednak ból ten był znacznie gorszy. Kara ta oznaczała pewną i straszliwą śmierć. Prowadzili go na egzekucję. A ją zmuszali, by na to patrzyła.
Rexius uśmiechnął się jeszcze szerzej. Kiedy przykuli Sama na miejscu, Rexius skinął głową i jeden ze sług zdarł taśmę z ust człowieka.
Sam spojrzał natychmiast na Samanthę. W jego oczach czaił się strach.
− Samantho! – wrzasnął. – Proszę! Ratuj!
Wbrew sobie, Samanta rozszlochała się. Nie mogła nic zrobić. Zupełnie nic.
Sześć wampirów przytoczyło ogromny, żeliwny kocioł, bulgoczący i syczący, umieszczony na szczycie drabiny. Umieścili go dokładnie nad głową Sama.
Sam podniósł wzrok i spojrzał w górę
Ostatnią rzeczą, którą zapamiętał, była ciecz wylewająca się z kotła, bulgocząca i sycząca, wprost na jego twarz.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Caitlin biegła. Kwiaty rosnące na polu sięgały jej do pasa. Brnąc przez nie, pozostawiała za sobą widoczny ślad. Krwistoczerwone słońce wisiało nad horyzontem niczym ogromna kula.
Na horyzoncie, odwrócony tyłem do słońca, stał jej ojciec. Albo przynajmniej tak jej się zdawało, sądząc po jego sylwetce. Nie mogła rozróżnić szczegółów, jednak była pewna, że to on.
Biegła i biegła, kierowana rozpaczliwym pragnieniem ujrzenia go i objęcia rękoma, kiedy słońce nagle zaszło. Zbyt szybko. Wszystko potoczyło się zbyt szybko. Po kilku sekundach słońce znikło zupełnie.
Biegła teraz przez pole kwiatów pośród ciemnej nocy. Jej ojciec stał tam nadal i czekał. Czuła, że chciał, by przyspieszyła, chciał wziąć ją w objęcia. Lecz jej nogi nie potrafiły ponieść jej szybciej. Bez względu na to, jak bardzo się starała, jej ojciec z każdą chwilą jakby się od niej oddalał.
Biegła wciąż, kiedy nad horyzont wzniósł się nagle księżyc – wielki, krwistoczerwony, wypełniający całe niebo. Caitlin widziała wszystkie szczegóły, wszystkie karby i kratery. Wszystko było takie wyraźne, krystaliczne. Jej ojciec stał tam nadal. Jego sylwetka zarysowana na tle księżyca, przyciągała ją do siebie. Caitlin starała się biec coraz szybciej i szybciej. Jakby mknęła ku samemu księżycowi.
Jednakże na nic się to zdało. Jej nogi i stopy nagle przestały się poruszać. Całkowicie. Zerknęła w dół i dostrzegła, że to kwiaty owinęły się wokół nich i przeistaczały w pnącza. Chwilę później były już na tyle grube i silne, że wcale nie mogła się poruszać.
W pewnym momencie zauważyła ogromnego węża, który pełzł po polu w jej kierunku. Próbowała walczyć, wyrwać się, ale była bezradna. Mogła jedynie obserwować, jak zbliżał się do niej. Wtem poderwał się z ziemi, rzucił wprost ku jej szyi. Odwróciła się i krzyknęła. I poczuła długie kły wbijające się w jej skórę. Poraził ją okropny ból.
Zerwała się ze snu. Usiadła wyprostowana na łóżku, oddychając ciężko. Sięgnęła dłonią do szyi i dotknęła dwóch zasklepionych blizn. Przez chwilę pomyliła jawę ze snem i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu węża. Nie było żadnego.
Roztarła bolące miejsce na szyi. Rana nadal dawała o sobie znać, jednak nie tak bardzo, jak w tym śnie. Odetchnęła głęboko.
Oblewał ją zimny pot, a jej serce nadal waliło mocno. Przetarła twarz i skronie i poczuła swe zimne, mokre włosy sklejone ze skórą. Ile to czasu minęło od ostatniej kąpieli? Kiedy ostatni raz myła włosy? Nie mogła sobie przypomnieć. Jak długo tu leżała? I co to było za miejsce?
Rozejrzała się po pokoju. Przypominał to samo miejsce, w którym kiedyś w przeszłości już była – a może przyśnił się jej tylko, albo przebudziła się na chwilę wcześniej i stąd te przebłyski? Pokój wykuty był w całości z kamienia i posiadał jedno strzeliste okno, przez które widziała nocne niebo i potężny księżyc w pełni, którego poświata rozlewała się po pokoju.
Usiadła na brzegu łóżka i rozmasowała czoło, próbując cokolwiek sobie przypomnieć. W tym momencie poczuła rozdzierający ból w boku. Sięgnęła dłonią i poczuła strup pokrywający ranę. Próbowała przypomnieć sobie, skąd się wziął. Czy ktoś na nią napadł?
Rozmyślała gorączkowo, aż w końcu, z wolna, wszystko zaczęło wracać. Boston. Freedom Trail. King’s Chapel. Miecz. A potem… jak została zaatakowana. A potem…
Caleb.