Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory. Susan Sontag

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory - Susan Sontag страница 5

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory - Susan  Sontag

Скачать книгу

      Żył przy­kład­nym ży­ciem ro­dzin­nym – spo­koj­nym i ci­chym, ale nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że był bar­dzo nie­za­spo­ko­jo­ny ge­ni­tal­nie. Do­wo­dem tego była za­rów­no jego re­zy­gna­cja, jak i no­wo­twór. Freud mu­siał się pod­dać jako oso­ba. Mu­siał w kwie­cie lat zre­zy­gno­wać z przy­jem­no­ści oso­bi­stych, z oso­bi­ste­go za­do­wo­le­nia. […] je­śli mój po­gląd na raka jest słusz­ny, wy­star­czy się pod­dać, zre­zy­gno­wać – a czło­wiek za­czy­na więd­nąć.

      Śmierć Iwa­na Il­ji­cza Toł­sto­ja przy­wo­ły­wa­na jest czę­sto jako opis ty­po­we­go związ­ku mię­dzy ra­kiem a cha­rak­te­ro­lo­gicz­ną re­zy­gna­cją. Ale tę samą teo­rię za­sto­so­wał nie­gdyś Grod­deck w od­nie­sie­niu do gruź­li­cy, de­fi­niu­jąc ją jako

      pra­gnie­nie po­wol­nej śmier­ci. Po­żą­da­nie musi umrzeć, po­żą­da­nie sym­bo­li­zo­wa­nych przez od­dech przy­pły­wów i od­pły­wów, szczy­to­wań i od­prę­żeń ero­tycz­nej mi­ło­ści. Ra­zem z po­żą­da­niem umie­ra­ją płu­ca… umie­ra cia­ło…7

      Po­dob­nie jak dzi­siej­sze opi­sy raka, tak samo wszyst­kie ty­po­we dzie­więt­na­sto­wiecz­ne opi­sy gruź­li­cy przed­sta­wia­ją re­zy­gna­cję jako przy­czy­nę cho­ro­by. Uka­zu­ją tak­że, jak w mia­rę po­stę­pów cho­ro­by re­zy­gna­cja ta się po­głę­bia – Mimi i Ca­mil­le umie­ra­ją w apo­te­ozie swej re­zy­gna­cji z po­wo­du od­rzu­co­nej mi­ło­ści. Au­to­bio­gra­ficz­ny szkic Ro­ber­ta Lo­uisa Ste­ven­so­na Or­de­red So­uth (Skie­ro­wa­nie na Po­łu­dnie) z roku 1874 opi­su­je ko­lej­ne sta­dia, w któ­rych gruź­lik „nie­po­strze­że­nie wy­zby­wa się pa­sji ży­cia”, a osten­ta­cyj­ną re­zy­gna­cję uka­zu­je się czę­sto w li­te­ra­tu­rze jako cha­rak­te­ry­stycz­ny ob­jaw kry­zy­su w jego sta­nie zdro­wia. Mała Ewa, bo­ha­ter­ka fil­mu Cha­ta wuja Toma, umie­ra z nad­na­tu­ral­ną po­wa­gą, oświad­cza­jąc ojcu na kil­ka ty­go­dni przed śmier­cią: „Moje siły słab­ną, dzień po dniu, i wiem, że mu­szę odejść”. O umie­ra­ją­cej Mil­ly The­ale ze Skrzy­deł go­łę­bi­cy wie­my tyl­ko, że „od­wró­ci­ła twarz do ścia­ny”. Gruź­li­cę przed­sta­wia­no jako mo­de­lo­wą śmierć pa­syw­ną. Czę­sto oka­zy­wa­ła się też ro­dza­jem sa­mo­bój­stwa. W Zmar­łych Joy­ce’a Mi­cha­el Fu­rey stoi wie­czo­rem na desz­czu w ogro­dzie Gret­ty Con­roy, w przed­dzień jej od­jaz­du do szko­ły klasz­tor­nej, „gdy po­wie­dział jej, że nie chce żyć”, i w ty­dzień póź­niej umie­ra.

      Lu­dzie cier­pią­cy na gruź­li­cę mogą być przed­sta­wia­ni jako na­mięt­ni, lecz ty­po­wym gruź­li­kiem jest ktoś po­zba­wio­ny wi­tal­no­ści, sił ży­wot­nych. (Tak samo jak we­dług uwspół­cze­śnio­nej wer­sji tego wy­obra­że­nia lu­dzie po­dat­ni na raka są nie dość zmy­sło­wi lub nie poj­mu­ją drze­mią­ce­go w nich gnie­wu). Dwaj słyn­ni z trzeź­wo­ści ob­ser­wa­to­rzy, bra­cia Gon­co­ur­to­wie, tak oto tłu­ma­czą gruź­li­cę swe­go przy­ja­cie­la Mur­ge­ra (au­to­ra Scen z ży­cia cy­ga­ne­rii): umie­ra on „z bra­ku sił wi­tal­nych, nie­zbęd­nych do zno­sze­nia cier­pień”. Mi­cha­el Fu­rey był „nie­zmier­nie de­li­kat­ny”, wy­ja­śnia Gret­ta Con­roy swe­mu „sil­ne­mu, po­staw­ne­mu”, mę­skie­mu, a przy tym nie­spo­dzie­wa­nie za­zdro­sne­mu mę­żo­wi. Gruź­li­cę ce­le­bro­wa­no jako cho­ro­bę uro­dzo­nych nie­udacz­ni­ków, wraż­li­wych, bier­nych lu­dzi, któ­rzy nie dość ko­cha­ją ży­cie, aby prze­trwać. (To, co za­le­d­wie su­ge­ro­wa­ły peł­ne tę­sk­no­ty, lecz jak­by sen­ne pięk­no­ści pre­ra­fa­eli­tów, wy­ra­ża­ją z całą mocą su­chot­ni­cze dziew­czy­ny o pu­stych oczach z ob­ra­zów Edwar­da Mun­cha). I cho­ciaż w ty­po­wym przed­sta­wie­niu śmier­ci na gruź­li­cę kła­dzie się na­cisk na do­sko­na­łą sub­li­ma­cję uczuć, po­wra­ca­ją­ca wciąż po­stać cho­rej kur­ty­za­ny wska­zu­je, że gruź­li­ca mia­ła rów­nież do­da­wać swej ofie­rze ero­ty­zmu.

      Jak wszyst­kie uda­ne me­ta­fo­ry, me­ta­fo­ra gruź­li­cy oka­za­ła się dość po­jem­na, by dać się za­sto­so­wać w dwu prze­ciw­staw­nych sy­tu­acjach. Ob­ra­zo­wa­ła więc śmierć ko­goś (na przy­kład dziec­ka), kto był zbyt „do­bry”, by za­znać wra­żeń sek­su­al­nych: była su­ge­stią psy­cho­lo­gicz­ne­go an­ge­li­zmu. By­wa­ła jed­nak rów­nież środ­kiem opi­su uczuć ero­tycz­nych – uwal­nia­jąc przy tym cho­re­go od od­po­wie­dzial­no­ści za li­ber­ty­nizm wy­wo­ły­wa­ny ja­ko­by sta­nem obiek­tyw­nej, fi­zjo­lo­gicz­nej de­ka­den­cji czy de­ge­ne­ra­cji. Słu­ży­ła do przed­sta­wia­nia zmy­sło­wo­ści, ale i tłu­mie­nia zmy­słów; opo­wia­da­ła się po stro­nie na­mięt­no­ści, ale też gło­si­ła po­chwa­łę sub­li­ma­cji. Cho­ro­ba ta wy­wo­ły­wa­ła za­rów­no „otę­pie­nie du­cho­we” (Ro­bert Lo­uis Ste­ven­son), jak i na­gły przy­pływ pod­nio­słych uczuć. Przede wszyst­kim jed­nak była afir­ma­cją wyż­szej świa­do­mo­ści i bar­dziej zło­żo­nej psy­chi­ki. Zdro­wie sta­je się ba­nal­ne, nie­omal wul­gar­ne.

      4

      Moż­na po­wie­dzieć, że gruź­li­cę za­czę­to ko­ja­rzyć z ro­man­tycz­no­ścią już w po­ło­wie osiem­na­ste­go wie­ku. W pierw­szej sce­nie aktu pierw­sze­go sztu­ki Oli­ve­ra Gold­smi­tha She Sto­ops to Co­nqu­er (Triumf w uni­że­niu, 1773), bę­dą­cej sa­ty­rą na ży­cie na pro­win­cji, Pan Hard­ca­stle sprze­cza się ła­god­nie ze swo­ją mał­żon­ką na te­mat tego, jak bar­dzo roz­piesz­cza ona swe­go syna z pierw­sze­go mał­żeń­stwa, nic­po­nia Tony’ego Lump­ki­na:

      Pani H.: Czyż to ja je­stem temu win­na! Bied­ne chło­pię było za­wsze na­zbyt cho­ro­wi­te, aby był z nie­go jaki po­ży­tek. Szko­ła by­ła­by dla nie­go za­bój­stwem. Kie­dy na­bie­rze nie­co sił, któż wie, co może zro­bić dla nie­go rok albo dwa ła­ci­ny?

      Pan H.: On i ła­ci­na! Jak wół do ka­re­ty. Nie, nie, karcz­ma i staj­nia – oto je­dy­ne szko­ły, do ja­kich bę­dzie uczęsz­czał.

      Pani H.: Nie po­win­ni­śmy sro­żyć się na moje bied­ne dziec­ko, gdyż zda mi się, że nie po­zo­sta­nie zbyt dłu­go wśród ży­wych. Każ­dy, kto spoj­rzy mu w oczy, po­zna, że jest su­chot­ni­kiem.

      Pan H.: Je­śli ob­ja­wem tego ma być jego tu­sza.

      Pani H.: Cza­sem tak­że kasz­le.

      Pan H.: Kie­dy się za­krztu­si na­pit­kiem.

      Pani H.: W rze­czy sa­mej, boję się o jego płu­ca.

      Pan H.: Ta­koż i ja; drze się cza­sa­mi ni­czym trą­ba je­ry­choń­ska – [Tony wy­wrza­sku­je coś za sce­ną] – Oto nad­cho­dzi

Скачать книгу